Site icon Ostatnia Tawerna

Oh my God… zilla! – Życie i czasy Króla Potworów w USA

Debiutujący w polskich kinach 14 czerwca 2019 roku Godzilla: Król potworów to nie pierwsze dzieło o takim tytule. Nazwa ta została pierwotnie użyta kilkadziesiąt lat wcześniej do amerykańskiej adaptacji japońskiego filmu Gojira z 1954 roku. Był to początek drogi jaszczura przez USA.

Historia Godzilli nierozerwalnie związana jest z bronią nuklearną. W dniach 6 i 9 sierpnia 1945 roku USA zrzuciły na japońskie miasta Hiroszimę i Nagasaki dwie bomby atomowe. Ten kontrowersyjny akt był głównym czynnikiem zakończenia II wojny światowej na Pacyfiku. Jednocześnie doprowadził on bezpośrednio do śmierci dziesiątek tysięcy ludzi, w większości cywili, oraz wielu więcej ofiar doświadczających powolnej agonii choroby popromiennej. Wydarzenie to spowodowało traumę w całym narodzie, która została dodatkowo nasilona dziesięć lat później. W 1954 roku kuter rybacki Daigo Fukuryū Maru (Szczęśliwy Smok nr 5) wpłynął w rejon atolu Bikini, gdzie armia Stanów Zjednoczonych przeprowadzała właśnie testy bomby wodorowej w ramach akcji Castle Bravo. Eksplozja błędnie szacowana na 4-6 megaton osiągnęła moc ponad trzykrotnie większą, a zasięg jej promieniowania z planowych 30 mil wyniósł ostatecznie 200 mil. Marynarze znajdujący się 90 mil od eksplozji ulegli silnemu napromieniowaniu – ich skóry zostały oparzone, w wyniku czego jeden z członków załogi zmarł. W opinii publicznej odrodził się dawny strach, gdyż pomimo upływu lat broń jądrowa w dalszym ciągu stanowiła zagrożenie.

„Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów”

Oba wyżej wymienione przypadki zainspirowały producenta Tomoyukiego Tanakę, który wraz z reżyserem Ishiro Hondą, kompozytorem Akirą Ifukube oraz ekspertem od efektów specjalnych Eiji Tsuburayą doprowadzili do powstania pierwszego filmu o Królu Potworów. Wytwórnia TOHO była zainteresowana produkcją dzieła fantastycznonaukowego, widząc popularność amerykańskich odpowiedników (w tym przeszło 20 lat starszego King Konga, który wrócił na ekrany w 1952 roku). Postanowiono zatem skorzystać z rozbudzonych lęków społeczeństwa i stworzyć połączenie dramatu oraz horroru, dalekie od późniejszej pulpy, często utożsamianej z gatunkiem.

Gigantyczny bestia, powstała w wyniku wybuchu bomby atomowej, terroryzuje cały kraj. Miasta zostają zniszczone, ludzie umierają – wszelkie próby zabicia monstrum przez armię okazują się nieskuteczne. Powstrzymać go jest w stanie tylko doktor Serizawa za sprawą wynalezionej przez siebie broni – destruktora tlenu. Zdając sobie sprawę z potęgi swojego odkrycia, naukowiec decyduje się na samobójczą akcję, zabierając tajemnicę do grobu. Już sam ten skrótowy opis ukazuje najważniejsze motywy japońskiego obrazu – konsekwencje stosowania broni nuklearnej oraz odpowiedzialność człowieka za swe destrukcyjne pomysły. Wszystko to zostało okraszone niespotykanym wcześniej paradokumentalnym stylem – amerykańskie tytuły o wielkich stworach miały zawsze charakter przygodowo-rozrywkowy.Wyjątkowości oraz grozy dodawały Godzilli także jego moce. Poprzednie przerośnięte kinowe stworzenia były wyłącznie powiększonymi okazami fauny (jak na przykład goryl w King Kongu czy jaszczurka Rhedosaurus z Bestii z głębokości 20000 sążni), podczas gdy król potworów nie dość, że pozostawiał radioaktywny ślad stanowiący zagrożenie przez kolejne lata, to jeszcze potrafił zionąć nuklearnym ogniem.

W ten sposób narodziło się daikaiju eiga – gatunek filmowy, w którym ubrani w lateksowe kostiumy aktorzy (technika określana jako suitmation) odgrywali rolę gigantycznych stworów. W niespełna 90-milionowym Kraju Kwitnącej Wiśni sprzedano ponad 10 milionów biletów. Z roku na rok w Japonii zaczęło powstawać coraz więcej produkcji tego typu, zarówno pełnometrażowych jak i serialowych, lecz nie miały już one tej siły przekazu, co pierwszy tytuł Hondy. A sam Godzilla, zazwyczaj przeciwstawiany innym kaiju (z jap. straszny potwór), z dawnego złoczyńcy zaczął przeradzać się w swoistego superbohatera i obrońcę Ziemi.

Big in USA

Choć monster movies w krajach Zachodu cieszyły się popularnością, to filmów o wielkich bestiach powstało mniej niż mogłoby się wydawać. Wynikało to z prostej przyczyny – finansów. Produkcje z „małymi” kreaturami wykorzystywały głównie charakteryzację i kostiumy (np. Potwór z Czarnej Laguny) – były tym samym tanie i szybkie w realizacji. Zupełnie inną filozofię przykładano do obrazów z gigantycznymi bestiami, gdzie zdecydowana większość efektów specjalnych powstawała przy pomocy drogiej i czasochłonnej animacji poklatkowej. Dopiero później zaczęto wykorzystywać trikowe ujęcia z wykorzystaniem prawdziwych zwierząt. Zresztą z okropnym skutkiem, ale to opowieść na inny artykuł.

W poszukiwaniu cięć budżetowych producenci zaczęli się rozglądać za zagranicznymi formatami, których przeniesie na grunt USA byłoby tańsze niż tworzenie filmu od podstaw. Jednym z takich ludzi był Edmund Goldman, który kupił prawa do dystrybucji Gojiry za zaledwie 25000 dolarów. Za jego sprawą obraz w 1956 roku pojawił się na amerykańskich ekranach jako Godzilla: King of the Monsters!. Dotychczasowe potworne produkcje na Zachodzie miały wymiar przede wszystkim przygodowo-rozrywkowy. Oczywiście w King Kongu można doszukiwać się pewnych tropów, jak krytyka kolonializmu oraz odwieczny konflikt kultury i natury, choć wątki te to jedynie tło. By trafić do przeciętnego widza, wytwórnia Jewell Enterprises postanowiła odpowiednio zmodyfikować oryginał. Najważniejszą zmianą było dokręcenie przez reżysera Terry’ego O. Morse’a nowych scen z Raymondem Burrem, który stał się jednocześnie głównym bohaterem filmu. Grany przez niego Steve Martin (nie mylić ze Stevenem), to reporter stacjonujący w Japonii podczas ataku kaiju. By lepiej wpleść jego postać w fabułę wynajęto dublerów, którzy stojąc tyłem do kamery „udawali” oryginalnych aktorów. Paradokumentalny styl oryginału ułatwił twórcom zadanie, gdyż można było go wykorzystać jako element reportażu dziennikarza odwiedzającego mieszkańców Tokio w czasie kryzysu. Dzięki temu zabiegowi w filmie ostało się sporo z oryginalnej ścieżki dialogowej, która albo była przekładana na angielski przez tłumacza (także nowa postać) lub jako napisy (wbrew stereotypowej opinii, że Amerykanie nie lubią czytać). Podsumowując ten aspekt, z oryginału usunięto ponad 30 minut, a dodano 20, których nakręcenie zajęło 24 godziny intensywnej i nieprzerwanej pracy. Uznano także, że doskonała muzyka Ifukube jest zbyt wschodnia w brzmieniu i w jej miejsce wykorzystano stockową ścieżkę dźwiękową z innych produkcji SF.

Oprócz zmian kosmetycznych, doszły także te na gruncie symbolicznym. Wiele najbardziej dramatycznych scen zostało usuniętych. Niektóre wątki, jak zaaranżowany ślub, wycięto całkowicie, sądząc, iż będą one niezrozumiałe. Przed wszystkim jednak złagodzono antynuklearną wymowę, gdyż obawiano się krytyki ze strony weteranów. Wszakże zrzucenie bomby atomowej było po drugiej stronie oceanu uważane za wielki sukces. W ten sposób powstał film lżejszy, lecz niepozbawiony dramaturgii. Co ciekawe, zamerykanizowana wersja była również wyświetlana w Japonii w 1957 jako Kaiju-O Gojira. Był to zarazem pierwszy zagraniczny (powiedzmy) obraz jaki był wyświetlany w tamtejszych kinach.

Godzilla kontra Gigantis

Choć Godzilla: King of the Monsters spotkał się ze sporym sukcesem, to kolejne części cyklu posiadały już dalece bardziej skromne adaptacje. Niemniej, pierwotnie plany były ambitniejsze. Druga odsłona serii, Godzilla kontratakuje (Gojira no gyakushū – 1955, reż. Motoyoshi Oda), była pierwszym filmem, w którym walczyły ze sobą dwa duże potwory. Amerykanom udało się nakłonić TOHO, by udostępniono im kostium Godzilli oraz jego przeciwnika – czworonożnego Anguirusa do nakręcenia zupełnie nowych scen walki. Produkcja o roboczym tytule The Volcano Monsters miała posiadać całkowicie zmienioną fabułę, a monstra miały stracić swój rozmiar i być zaprezentowane jako tyranozaur i ankylozaur. Wytwórnia AB-PT Pictures Corp. ogłosiła jednak upadłość zanim zaczęto zdjęcia, a kostiumy zaginęły. Wobec zaistniałej sytuacji postanowiono wybrać inną, bardziej oszczędną opcję. Tym razem całość zdubbingowano, jednocześnie całkowicie odcięto się zarówno od oryginału, ale i pozostałych związków z Godzillą. Zamiast tego ponownie wybrano motyw dinozaurów (prehistoria musiała być wtedy na topie). Reżyser Hugo Grimaldi stworzył nową fabułę, w której główne role grały prehistoryczne bestie, dodając przy tym wiele stockowych scen z innych SF. Film, który trafił w 1958 roku do kin nazwano Gigantis – The Fire Monster. Twórcy obrazu uznali, że oryginalna marka sprzeda się lepiej niż sequel. Takie to były czasy.

Jednakże już w następnej odsłonie, w której spotkały się dwie legendy – King Kong kontra Godzilla (Kingu Kongu Tai Gojira – 1958, reż. I. Honda), przywrócono królowi potworów jego imię.  Zdecydowano się przy tym na pozbawienie tej lżejszej w tonie produkcji większości elementów humorystycznych. Takie samo pozostało jednak zakończenie, gdzie obaj rywale wpadają do oceanu, a wynurza się tylko małpa. Jednym z najczęściej powtarzanych błędów jest informacja jakoby King Kong wygrał starcie w wersji z USA, a Godzilla w japońskiej.

Stopniowo amerykańska publika była coraz mniej zainteresowana daikaiju eiga. Dość kuriozalnym zabiegiem marketingowym było przemianowanie Mothra kontra Godzilla (Mosura tai Gojira, 1964, reż. I. Honda) na Godzilla vs The Thing. Obawiano się bowiem, że widzowie nie potraktują poważnie przeciwnika, którym jest kudłata ćma, więc oficjalnie nazwano ją „Coś”. Z tego też powodu na oficjalnym plakacie w miejsce kreatury pojawiły się znak zapytania lub gigantyczny napis cenzura. Kolejne tytuły ulegały coraz to lżejszym modyfikacjom, a z czasem samo TOHO zaczęło zlecać dubbing zewnętrznej firmie z Hong Kongu, by mieć większy wpływ na zmiany w fabule. Dodatkowo coraz częściej zaczęto sięgać po cenzorskie nożyce. Chociaż stopniowo, z produkcji na produkcję, seria przybierała coraz bardziej familijny ton, to inna wrażliwość Japończyków sprawiała, że nawet w filmach dla dzieci pojawiało się więcej brutalności. Nie podobało się to MPAA (Motion Picture Association of America – instytucja nadająca ograniczenia wiekowe), a dystrybutorzy chcieli otrzymać najniższą możliwą kategorię G (general audiences). Z tego powodu niektóre części cyklu (np. Syn Godzilli z 1965 r.), nigdy nie pojawiły się na ekranach kinowych i czekały na premierę na aż do czasów ery VHS.

Koniec ery

Epoka Showa zakończyła się w 1975 roku za sprawą Terroru Mechagodzilli nakręconego ponownie przez weterana serii Ishiro Hondę. Po trzech latach dzieło miało swoją premierę w USA, ale już jako Terror of the Godzilla (to kto tu w końcu kogo terroryzował?). Z produkcji wycięto jedyną w historii cyklu scenę negliżu („graną” nota bene przez manekina). Film nie stanowił jednak próby podsumowania całości. Pomimo znaczącej poprawy jakościowej zapoczątkowanej przez poprzednika, Godzilla vs Mechagodzilla (Gojira Tai Mekagojira, 1974, reż. Jun Fukuda), oba dzieła spotkały się z raczej chłodnym przyjęciem. Poniżej miliona sprzedanych biletów w Japonii nie było zadowalającym wynikiem. Wobec braku zainteresowania w kraju i za granicą TOHO wysłało swojego potwora na bezterminowy urlop. Jednocześnie po raz pierwszy Amerykanie uzyskali większą kontrolę nad przyszłością marki. Odbyło się to nie na ekranach, lecz na kartach komiksu wydanego przez Marvela (sic!) – Godzilla: King of the Monsters oraz animowanego serialu ze stajni Hanny Barbery – Godzilla. Historia tych dwóch tytułów to osobna opowieść. Do zobaczenia w następnym odcinku.

Exit mobile version