Przygoda z klasycznego fantasy ze śmiesznymi zwierzakami w rolach głównych – tak pokrótce da się opisać Krainę Ruin. Połączenie to nie wydaje się szczególnie oryginalne, a jednak ma w sobie nieodparty urok.
Kraina Ruin. Oko za oko jest dokładnie tym, co sugeruje okładkowa ilustracja – wesołą i pełną akcji historią fantasy w kolorowej oprawie rodem z kreskówek. Niby to nic wielkiego, a jednak rysownik i scenarzysta Derek Laufman postarał się wycisnąć ten koncept do ostatniej kropli. Autor zadbał, żeby zarówno wykreowane przez niego uniwersum, jak i zaludniające je postacie były interesujące i dawały czytelnikowi poczucie obcowania z czymś znajomym, ale nie sztampowym.
Poszukiwacze zaginionych artefaktów
Tytułowa Kraina Ruin to świat fantasy, który (jak nazwa wskazuje) najlepsze lata ma już dawno za sobą. Zamieszkujące go antropomorficzne zwierzęta starają się związać koniec z końcem, żyjąc na pozostałościach dawnej cywilizacji w społeczeństwach przypominających kreskówkową wersję średniowiecza wzbogaconą o dość powszechną magię. Jednym z jej źródeł są czarodziejskie artefakty poukrywane w opuszczonych zamkach i świątyniach. Te zaczarowane przedmioty stanowią łakomy kąsek dla poszukiwaczy takich, jak główni bohaterowie komiksu – dziarski liso-kot Reks i nieco zahukany prosiak Pogo. Czytelnik poznaje protagonistów w trakcie ich wyprawy, podczas której wchodzą oni w posiadanie tajemniczej mapy. To właśnie ten przedmiot zapoczątkuje całą serię zdarzeń stanowiących fabułę albumu Oko za oko.
W kolejnych zeszytach zebranych w tym tomie do ekipy łowców skarbów dołączają kolejne postacie. Laufman zróżnicował obsadę zarówno w kwestii charakterów, jak i aparycji oraz zdolności, tworząc drużynę rodem z sesji RPG. I chociaż w takiej sytuacji łatwo o zbytnie uproszczenie i przesadę, autor wykreował protagonistów na tyle umiejętnie, że nie sprawiają wrażenia jednowymiarowych. Jednocześnie są oczywiście nieco karykaturalni pod względem zachowania i osobowości. W końcu mówimy o gromadce wyglądającej jak postacie z Cartoon Network skrzyżowane z Przygodami Animków. Jasne, że to przerysowana zgraja.
Ruiny tętniące życiem
Mimo lekkiego tonu opowieści, sporej dozy umowności i zabawy gatunkiem fantasy, tytułowa kraina jest wyraźnie zarysowana, a jej funkcjonowanie – spójne. Podczas lektury poznajemy rozmaite społeczności i rasy zamieszkujące świat przedstawiony oraz zależności, jakie między nimi panują. Derek Laufman nie silił się na prezentowanie rozbudowanej kosmologii, skomplikowanej polityki ani wielopiętrowych intryg, ale nakreślił wiarygodną rzeczywistość stanowiącą coś więcej niż dekorację i tło działań bohaterów.
Tempo wydarzeń, zwroty akcji oraz nowe miejsca i postacie pojawiające się w kolejnych rozdziałach sprawiają, że czytelnik nie ma czasu się nudzić. Chociaż twórca nie ukrywa, że zależało mu w głównej mierze na prowadzeniu zrozumiałej narracji obrazem, to pisanie naturalnych dialogów również nie sprawiają mu problemu. Na osobną pochwałę zasługuje polski przekład przygotowany przez niezawodnego Marcelego Szpaka.
Animki w krainie fantasy
Rysunki to kolejna mocna strona Krainy Ruin. Jeśli lubicie „bajkową” oprawę, nie możecie przejść obok tego komiksu obojętnie. Autor wprost przyznaje się do graficznych inspiracji Zwariowanymi melodiami oraz Kaczymi opowieściami. I rzeczywiście, trudno nie zauważyć wpływu animacji Warner Bros. oraz Disneya na jego rysunki, chociaż zdaje się, że można w nich dostrzec również echa Cerebusa Dave’a Sima, kreski Skottiego Younga (szybka wizyta na stronie Laufmana potwierdza, że faktycznie inspirował się również nim) czy stylu ostatnich części Raymana. Postacie są wyraziste i pełne ekspresji, kadry pełne ruchu i akcji, a tła wypełnione odpowiednią ilością detali, by nie pozostawiać pustki, ale też nie odciągać wzroku do tego, co najważniejsze na ilustracjach. Cały komiks jest też tak cudownie kolorowy, że jego przeglądanie to prawdziwa przyjemność. Tym bardziej, że znalazło się w nim również miejsce dla garści dodatków: projektów postaci i lokacji, przestawienia różnych etapów i wersji okładek, szkiców plansz oraz krótkich informacji od autora na temat procesu twórczego.
Kraina Ruin. Oko za oko to bardzo sympatyczny tytuł dla odbiorców w praktycznie każdym wieku, może oprócz zupełnie małych dzieci, które ilość akcji oraz tekstu mogłaby nieco przytłaczać. Historia Pogo, Reksa i spółki fabularnie plasuje się gdzieś pomiędzy Ryjówką Przeznaczenia oraz Mysią Strażą, a wizualnie najbardziej przypomina Nienawidzę Baśniowa (minus krew i groteska). Dodatkowym atutem tego albumu jest fakt, że stanowi on zamkniętą opowieść, chociaż daje pewną nadzieję na kontynuację. Osobiście liczę na to, że nie będziemy musieli długo na nią czekać.
Nasza ocena: 9,2/10
Perełka dla fanów fantasy i kreskówek.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 10/10
Warstwa wizualna: 10/10
Wydanie: 9/10