Większość z nas zapewne zna gatunek noir, i z całą pewnością nie kojarzy się on z kolorowymi obrazkami i lekką fabułą. Cóż, RAPP to coś w stylu czarnego kina, jednakże z dużą paletą barw. I nie chodzi mi tutaj o charakter tej serii, która doczekała się piętnastu zeszytów, tylko o brak jasnego podziału między tym co dobre, a tym co złe.
Oszukane wydanie
Oryginalnie seria została wydana jako czarno-biała historia, co rzeczywiście miało oddać charakterystyczny gangsterski klimat. Na zachodnim rynku ukazała się jednak pokolorowana wersja komiksu Jeffa Smitha i taka też trafiła w ręce Polaków. Czy słusznie? Kolorowanie nie jest złym zabiegiem, jednakże w tym przypadku cała fabuła opowiadana również za pomocą rysunków, zatraciła swoje ukryte znaczenie. Również scenariusz w pełni nie oddaje zamysłu kina noir, bowiem niestety, nawet w świecie czarno-białych komiksów kryminalnych, istota czarnego filmu wydaje się niezwykle trudna do osiągnięcia. Recenzowana przeze mnie historia z początku była okrzyknięta science-fiction noir, ale tak naprawdę to tylko czysta fantastyka naukowa, inspirowana lekko tematyką gangsterką.
Jeff Smith i jego zadanie
Po tym, jak Smith zakończył swoją przygodę z Bone (znanym też jako Gnat) w 2004 roku, na krótko odsunął się od swoich własnych pomysłów, podejmując pracę między innymi dla DC Comics. Na szczęście, brak sporej dawki wolności przy kreowaniu własnych pomysłów nie podobał się artyście, więc ten postawił wszystko na jedną kartę i rozpoczął tworzyć RAPP. Seria ta nie osiągnęła takiego sukcesu jak wyżej wspomniany Bone, niemniej jednak wydawano ją przez ponad cztery lata, począwszy od 2008 i doczekała się piętnastu zeszytów.
Romantyczne przygody pełne niebezpieczeństw
Jak możemy dowiedzieć się czytając komiks, RAPP to skrót od „Romantyczna Afera z Prędkością Ponaddźwiękową”, co jest pseudonimem głównego bohatera Roberta Josepha Johnsona. Robert to po części lekko szalony naukowiec, który za pomocą specjalnego skafandra zakrzywia wymiary czasoprzestrzenne i podróżuje do równoległych światów w celu kradzieży cennych dzieł sztuki. Jak zwykle, we wszystko są wplątany również amerykańskie władze, które dostarczały pieniędzy na finansowanie eksperymentów R.J. Johnsona. Jakby tego było mało we wszystko jest również zamieszany współpracownik i przyjaciel naukowca – Miles, oraz jego żona Maya, z którą Robert miał romans.
Nie myślcie, że to wszystko. Znajdziemy tutaj również odrobinę fantastyki, a w szczególności znane większości zamierzchłe, paranormalne zdarzenia w tym eksperyment filadelfijski i katastrofa tunguska, a także elementy ludowych wierzeń rdzennych Amerykanów. Istny miszmasz.
Wybitna kreska
Jednym z najbardziej widocznych pozytywów RAPP-a stanowią szkice Smitha. Charakterystyczny styl artysty, który ugruntował w serii Bone, został zachowany. Otrzymuje srogie postacie, którym nie brakuje lekkich skaz, a całość dopełnia wybitnie jaskrawa paleta barw. Istna mieszanka, tworząca swoistą karykaturę. Cóż, nie obyło się też bez zaburzonych proporcji i tak głowy bohaterów mogą nam wydawać się nieco większe niż w normalnym komiksie. Warto jednak dodać, że pojawiają się one wyłącznie podczas czasu teraźniejszego. Kiedy zaś dochodzi do pojawienia się czasu retrospektywnego, nagle postacie wydają się bardziej realistyczne.
Pomimo różnych niedociągnięć, kolejne dzieło Smitha po Bone jest godne uwagi. Nie jest to wcale zasługą rysunków i braku czarno białego wydania, ale fabułą, która jest niebywale zawiła, ale końcem końców możemy ją zrozumieć i rozkoszować się naprawdę ciekawą historią. Na pewno zapytacie: A co ma Tesla do tego? O tym, musicie przekonać się już sami, biorąc do ręki RAPP-a.
Nasza ocena: 8/10
Futurystyczny kryminał godny przeczytania i podziwiania za styl Smitha.Fabuła: 7,5/10
Oprawa graficzna: 9,5/10
Wydanie: 9/10
Bohaterowie: 6/10