Site icon Ostatnia Tawerna

Nowa nadzieja dla fanów starego kanonu? – recenzja komiksu „Star Wars: Klasyczne opowieści #1”

Najpierw był rzut testowy, a potem zamieszanie z prenumeratą i przeprosiny. W końcu Kolekcja komiksów Star Wars ujrzała światło dzienne i dla zwykłego człowieka. Tylko czy dobrym pomysłem na otwarcie serii są historie sprzed ponad 40 lat?

Klasyka wśród klasyki

W swym założeniu kolekcja od De Agostini na przestrzeni siedemdziesięciu numerów ma zaprezentować najważniejsze opowieści komiksowe w uniwersum Legend, a więc wydawane w latach 1977-2014. Natomiast według mnie dość kontrowersyjną decyzją było zawarcie w pierwszych trzynastu tomach wyłącznie Klasycznych opowieści, czyli historii wydawanych przez Marvel do 1986 roku. Z jednej strony są to pozycje zupełnie nowe dla większości polskich czytelników, dzięki czemu mogą stanowić smakowity kąsek zarówno dla młodego pokolenia, jak i dla starszych nerdów. Jednak siłą rzeczy to właśnie te tytuły mają największy potencjał do postarzenia się i zmniejszenia przyjemności z lektury. Nie zapominajmy także, że w starym kanonie komiksy Marvela otrzymały w większości kategorię „S-canon” co oznacza, że wydarzenia w nich przedstawione nie mają dużego znaczenia dla świata, a inne dzieła mogą je bez obaw podważać lub ignorować. W związku z tym na coś świeższego i „wiarygodniejszego” – czyli Rycerzy Starej Republiki – przyjdzie nam poczekać ponad pół roku (kolekcja ukazuje się co dwa tygodnie). Nie uprzedzajmy jednak faktów i skupmy się na tym, co oferuje pilotażowy numer.

Pewnego razu w odległej galaktyce…

Klasyczne opowieści 1 warto sobie podzielić na dwie części, oferujące całkiem inne doświadczenia. Mniej więcej pierwsza połowa albumu to wzorowa adaptacja epizodu IV sagi, wówczas znanego jedynie pod tytułem Star Wars. Najłatwiej opisać ją jako A New Hope – Director’s Cut. Przedstawione są bowiem wszystkie sceny znane z materiału źródłowego oraz te, które do filmu z różnych powodów nie trafiły. Mamy więc chociażby pogłębione backstory Luke’a Skywalkera i jego znajomości z Biggsem Darklighterem, czy też spotkanie Hana Solo z Jabbą (Hutt w wersji rysownika Howarda Chaykina może wydać się komiczny) na Tatooine, które na ekranie pojawiło dopiero przy okazji wydania edycji specjalnej. Takich smaczków jest sporo i odkrywanie ich daje dużo przyjemności.

Zeszyty zawarte w dalszej części tomu próbują bezpośrednio kontynuować film Lucasa. Tak więc po zniszczeniu Gwiazdy Śmierci Han i Chewbacca wyruszają spłacić stare długi. Jednak – omijając spoilery – coś poszło tradycyjnie nie tak i lądują na kolejnej pustynnej planecie, gdzie ma miejsce gwiezdnowojenna wariacja na temat Siedmiu wspaniałych (w tym wypadku ośmiu). Niestety rzecz nie jest aż tak porywająca jak poprzednia historia. Mimo wszystko można naprawdę dobrze się bawić.

Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego komiksy te nie należały do głównego kanonu EU, tu szybko znajdzie odpowiedź. Pojawia się sporo konkretnie absurdalnych (nawet jak na SW) postaci. Mamy choćby samozwańczego „Rycerza Jedi” Don-Wana Kichotana, poruszającego się w zbroi niezbyt pasującej do uniwersum, czy też Jaxxona – dwumetrowego, zielonego, króliczego najemnika. Taak, teraz już wiem, skąd wzięła się inspiracja na tytułowego bohatera gry Jazz Jackrabbit.

Irytuje też nadmierna obecność skąpo ubranych bohaterek. Tak, wiem, że się czepiam. Prawie wszędzie tak jest, w innych komiksach SW też się zdarza. No bardzo mi przykro, ale w historii w takim tonie jak tu mi to po prostu nie siada. Bo jak skomentować fakt, że nawet włochaty Chewbacca w wolnej chwili próbuje zaliczyć (i bynajmniej nie są to Wookie). Albo osiągająca wyżyny głupoty scena z Hanem Solo, ratującym ze szponów drapieżnych ptaków wieśniaczkę uciekającą w samej bieliźnie. „Taniość” jest wręcz uderzająca. Na szczęście dużo pozytywniej wypadają dialogi w stylu kampowych seriali z epoki, w których to bohaterowie na głos informują o niemal każdej wykonywanej czynności. Oczywiście oprócz przygody Hana gdzieś tam przewija się wątek Luke’a szukającego miejscówki na nową bazę rebeliantów. Na dobre jednak rozkręca się dopiero pod sam koniec albumu, by poczęstować nas porządnym cliffhangerem.

W oprawie silna jest moc

Co ciekawe, pomimo 40 lat na karku rysunki prezentują się naprawdę nieźle. Chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do lekko kiczowatej i niecodziennej stylistyki, gdzie od licznych detali (o głębi już nie wspominając) ważniejszy jest dynamizm. Zaiste, akcja pędzi nieustannie, a styl plansz pięknie współgra z historią. Musimy mieć jednak trochę wyrozumiałości dla artystów, bowiem pracę zaczęli jeszcze przed premierą filmu. Stąd pojawia się sporo nieścisłości, jak chociażby czerwone miecze Luke’a i Bena. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że autorów komiksu nie dotyczyły takie ograniczenia jak Lucasa w kwestii kreacji świata. Dlatego też w części dziejącej się po filmie znajdziemy bardziej spektakularne monstra niż potwór ze zgniatarki śmieci.

Jeszcze więcej dobrego można powiedzieć o wydaniu kolekcji. Plansze wydrukowano na papierze konkretnej jakości z bardzo dobrze oddanymi kolorami (Legendy od Egmontu pod tym względem wypadają minimalnie lepiej). Całość została natomiast zamknięta w twardej oprawie o barwie matowej czerni, z błyszczącymi elementami. Może i nie sprzyja to czytaniu w tramwaju, ale za to elegancko ozdabia półkę. Do pełni szczęścia brakuje tylko jakiegoś wprowadzenia na początku albumu, jak u konkurencji. Cieszy natomiast dołączony plakat, w czytelny sposób wyjaśniający chronologię Legend.

Warto? I tak i nie…

Jako pojedynczy album Klasyczne Opowieści 1 wypadają solidnie. Pomimo trochę nierównej treści lektura pochłania. W cenie promocyjnej 14,99 zł wstyd nie wsiąść. Tylko szczerze mówiąc, niespecjalnie wyobrażam sobie przebicie się przez wszystkie. kolejne dwanaście podobnych tomów, które z oczywistych powodów nie będą w każdym miały tak dobrych adaptacji filmów. Po prostu wolę się wstrzymać z inwestycją do czasu numerów głębiej osadzonych w kanonie. Szkoda, że De Agostini wzorem Kolekcji komiksów DC nie wydało w ramach pilota dwóch ściśle powiązanych, ale samodzielnych. Tam otrzymywaliśmy świetny Batman: Hush, a tu mogłoby się znaleźć miejsce dla Karmazynowego Imperium czy Inwazji. Też byśmy dostali cliffhanger. Większość by się na pewno zdecydowała na drugą część, ale po niej by miała poczucie, że dostała kompletną historię i ewentualnie kupuje resztę, bo kolekcja stoi na wysokim poziomie (tak, wydanie De Agostini jest świetne), a nie przez presję skompletowania całej serii Klasycznych opowieści. Niemniej Kolekcja komiksów Star Wars zrobiła na mnie pozytywne pierwsze wrażenie i czuję, że nie raz będę miał jeszcze w dłoniach pozycje z tej serii.

Nasza ocena: 7,2/10

Klasyczne opowieści 1 mają w sobie odpowiednią ilość gwiezdnowojennej magii i pomimo pewnych zastrzeżeń dają nadzieję na udaną kolekcję.



Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Styl: 7/10
Oprawa: 7/10
Exit mobile version