Site icon Ostatnia Tawerna

Nosferatu, to nawet nie jest on – recenzja filmu „Morbius”

„Lepiej późno niż wcale”, powiadają. Czasem jednak lepiej wcale…

Wampir wegetariański

Tytułowy bohater, dr Michael Morbius (Jared Leto), to genialny biochemik. Młodość spędził walcząc z destrukcyjną przypadłością, siejącą spustoszenie w organizmach jego i jego najlepszego przyjaciela, Milo (Matt Smith), dorosłe życie zaś – na poszukiwaniach remedium na tę właśnie chorobę. Lata badań nie idą bynajmniej na marne – serum, które przygotowuje na bazie materiału genetycznego żywiących się krwią nietoperzy, po wielu nieudanych próbach w końcu zaczyna dawać obiecujące rezultaty. Odczuwając presję czasu, śmiertelnie chory naukowiec decyduje się dokonać wątpliwej moralnie, prawnie i metodologicznie próby – na szemranym okręcie i międzynarodowych wodach zostaje własnym królikiem doświadczalnym. Na pierwszy rzut oka objawy choroby wydają się ustępować błyskawicznie, szybko okazuje się jednak, że z cudowną transformacją wiążą się przerażające skutki uboczne. Jednym z nich jest nieustający głód krwi…

Źródło: deadline.com

Wampir anachroniczny

Tajemnicą poliszynela jest, że Morbius gotowy był przed feralnym marcem 2020 roku. Wówczas studio, widocznie świadome skarbu, jaki posiadło w swoim portfolio, wstrzymało się z publikacją zanim jeszcze na świecie na dobre rozszalała się zaraza. Po wielu przesunięciach i lockdownach nowy film Daniela Espinozy wkroczył na ekrany bez większej pompy – sprawiając przy tym jednak wrażenie produkcji spóźnionej nie o dwa, a o dwadzieścia lat. Pod wieloma względami Morbius przypomina bowiem wczesne próby adaptacji marvelowskich historii – z czasów, gdy dzisiejszy superbohaterski moloch stał na skraju bankructwa i desperacko sprzedawał zewnętrznym studiom prawa do ekranizacji przygód kolejnych postaci. Efektem tego były celuloidowe koszmarki pokroju Daredevila (2003), Elektry (2005) czy Ghost Ridera (2007) – z dzisiejszej perspektywy nieco kampowe i aż urocze w swej nieporadności. W ówczesnym filmowym krajobrazie Morbius – ze swoim wszechobecnym mrokiem, nachalnym CGI i ogólnym klimatem celującym gdzieś pomiędzy wrażliwością emo buntownika a estetyką klipów domorosłych nu-metalowców – nie wyróżniałby się, być może nawet zginąłby gdzieś w tłumie zbliżonych stylistycznie produkcji. Obecnie przypomina jedynie, że w ten sposób kina superhero już się nie robi – i że jest to jak ku temu jak najbardziej słuszny powód.

Źródło: imdb.com

Wampir anemiczny

Być może dałoby się przymknąć oko na wątpliwe, pod wieloma względami anachroniczne wybory stylistyczne, gdyby Espinoza i spółka mogli wykazać się na innych polach. Zaproponować angażującą historię, wartką akcję, aktorskie popisy, a może nawet namiastkę (pop)filozoficznych, quasi-etycznych rozważań, które w konfrontacji z perspektywą wiecznego (nie)życia nasuwają się wręcz samoistnie… Cokolwiek. Tymczasem Morbius pozostaje tworem tak bezpłciowym, tak nudnym i bez wyrazu, że trudno wskazać jest choć jedną zaletę. Tak anemicznego wampira kino nie widziało prawdopodobnie od czasów sagi Zmierzch – niby nieumarły, a jednak capi trupem. Seans, poza poczuciem bezpowrotnie i bezlitośnie straconego czasu, pozostawia jedynie jedno pytanie: po co właściwie film ten (i, jak sugerują sceny po napisach, potencjalne kontynuacje) powstał? Cóż, nasuwa się odpowiedź banalna w swej prostocie: Sony ma licencję i nie zawaha się jej użyć.

Na film Morbius zapraszamy do sieci kin Cinema City!

Nasza ocena: 2,5/10

Rok 2004 dzwonił, chce odzyskać swoje kino superbohaterskie.

Fabuła: 2/10
Bohaterowie: 2/10
Oprawa wizualna: 3/10
Oprawa dźwiękowa: 3/10
Exit mobile version