Jest taka grupa scenarzystów: mających ciekawe pomysły, tworzących całkiem interesujących bohaterów i nawet piszących dobre początki, lecz zupełnie gubiących się pod koniec historii. Problemy z kiepskim finiszem mają według mnie i Brian K. Vaughan (którego bardzo lubię!), Mark Millar czy Rick Remender. Królem pośród nich jest jednak Scott Snyder, który dotychczas nigdy nie zadowolił mnie w pełni swoją twórczością. Czy jego Potwór z bagien to zmienił? Tak!
Potwór (powinien obrazić się za tak brzydkie tłumaczenie słowa „thing”) z bagien, czyli alter ego Alleca Hollanda, nie zwykł grać pierwszych skrzypiec w świecie DC, a mimo to pozostaje jedną z bardziej cenionych postaci w dorobku wydawnictwa. Wielka w tym zasługa Alana Moore’a i jego serii z 1982 roku. Poza komiksami Potwór doczekał się z kolei filmu kinowego – i to w reżyserii mistrza horroru Wesa Cravena – oraz kilku seriali (w tym animowanego). Ostatnia telewizyjna inkarnacja, mimo pozytywnych opinii ze strony zarówno fanów, jak i krytyków, została anulowana po pierwszym sezonie. Wszystkie te dzieła łączy też fakt… że żadnego z nich nie znam. Moja dotychczasowa styczność z bagniakiem ogranicza się do gry Injustice 2, gdzie był on jednym z wojowników dostępnych w DLC. Stąd moja ocena dzieła Snydera ograniczy się do tego, czym jest ten komiks sam w sobie, a nie w odniesieniu do poprzedników.
Potworzin z Bażin
Potwór z bagien Snydera powstał w ramach New 52 (znanego u nas jako Nowe DC), inicjatywy będącej specyficznym soft rebootem uniwersum, mającym na celu przyciągnięcie nowych czytelników. W ten sposób wiele dotychczasowych elementów świata przedstawionego zostało zresetowanych, ale jednocześnie bohaterowie nie zostali cofnięci do samych początków – przykładowo taki Batman niby działa dopiero od kilku lat, lecz doczekał się już wszystkich Robinów. Podobnie sprawa ma się z przygodami Alleca Hollanda, który przed rozpoczęciem fabuły komiksu zdążył już raz umrzeć, odrodzić się jako Potwór z bagien, stracić życie ponownie i wrócić do świata żywych w ludzkiej postaci. Nie będzie mu jednak dane długo wieść spokojnego życia. Przez wieki na Ziemi funkcjonował balans pomiędzy trzema siłami: Zielenią (flora), Czerwienią (fauna) i stojącą do nich w kontrze Zgnilizną (śmierć). Do czasu aż ta ostatnia, za sprawą nikczemnego Antona Aracane’a, przechodzi do ofensywy i zbiera krwawe żniwo. Jedyną nadzieją na ocalenie ludzkości są obrońcy Zieleni i Czerwieni: Potwór z bagien i Animal Man.
Snyder’s Cut
Jak już zaznaczyłem we wstępie, tym razem Snyder dostarczył komiks, który od początku do samego końca czyta się dobrze. Ba, to chyba najlepszy tytuł tego scenarzysty, z jakim miałem do czynienia. Choć czytelnik początkowo może mieć wrażenie wrzucenia na głęboką wodę, ostatecznie w miarę rozwoju akcji wszystko zostaje wyjaśnione. Ponownie pierwsza część wydaje mi się lepsza, gdyż na początku historia ma bardziej kameralny wymiar i skupia się na konflikcie wewnętrznym bohatera. Holland to ciekawa postać, traktująca supermoc jako brzemię, którego wcale nie chce nosić. Dopiero sytuacja zmusza go do ponownego przeistoczenia w Potwora. To nie Batman czy Superman, którzy poza chronieniem ludzkości mają też życie prywatne. Dla Hollanda przemiana jest ostateczna i wiąże się z utratą człowieczeństwa. Druga połowa komiksu już typowo: Potwór wraz z Animal Manem, zamiast uciekać, postanawiają stawić czoła Zgniliźnie. Sprawy przybierają jednak nieoczekiwany obrót i bohaterowie przerzuceni zostają w przyszłość, gdzie niemalże cała ludzkość uległa Zgniliźnie. Arcane’owi udało się opanować również superbohaterów i przemienić ich w istoty z koszmarów. W tych okolicznościach Potwór z bagien staje się kolejnym crossoverem-akcyjniakiem, choć na szczęście robi to dobrze. Stwór z bagien co rusz zmuszony jest mierzyć się ze zgniłymi wariacjami herosów i złoczyńców, co wpisuje się w pewien popularny format eventów pokazujących koniec świata. Komiksów DC z alternatywnymi rzeczywistościami, w których historia potoczyła się w niekorzystny sposób, wcale nie jest na rynku mało (a po Potworze z bagien pojawiły się cyborgi z Future’s End, złe wersje superbohaterów z Injustice czy niedawne „zombie” z DCeased), dlatego trochę szkoda, że Snyder nie pozostał bardziej subtelny. Historia obroniłaby się sama bez umieszczania w niej postaci z uniwersum. Niemniej, nawet ta zmiana klimatu niesie ze sobą wiele dobra w postaci świetnych scen akcji. Potwór korzysta w walkach z całej gamy wzmocnień: to wyrosną mu skrzydła, to osiągnie wielkość kaiju. Chwała Snyderowi za to, że nawet ta druga część nie traci na posępności, dzięki czemu czytelnik nie ma wrażenia obcowania z dwoma różnymi tytułami.
Czerwień
Muszę przyznać, że przed lekturą zupełnie nie spodziewałem się aż tylu horrorowych elementów w mainstreamowym komiksie. Szczególnie że Potwór z bagien w wielu miejscach odnosi się do body horroru, którego nie powstydziłby się sam David Cronenberg. Zgnilizna potrafi być naprawdę kreatywna w sposobach rozkładu ciał. Czego tu nie ma: począwszy od trupów z wykręconymi niczym śruba szyjami (niby wariacja na temat zombie, ale jeszcze straszniejsza), różnego rodzaju przeżarte nowotworami kreatury (przypominające obcego z Coś) czy wreszcie pokraczne wersje superbohaterów. Snyder miejscami nie ma hamulców i niektóre sceny wypadają wręcz szokująco – jeśli komuś nie w smak widok rozrywanych dzieci,zdecydowanie nie powinien sięgać po ten tytuł.
Florystyka
W przypadku komiksu, na który składa się przeszło dwadzieścia zeszytów, ciężko o spójność w warstwie wizualnej. I tak właśnie jest w przypadku Potwora z bagien, gdzie przewinęło się kilku rysowników. Zdecydowanie najlepiej z nich wypada główny ilustrator – Yanick Paquette. Absolutnie fantastycznym dodatkiem są ramki spowijające kadry. Zamiast prostych czarnych linii podziału artysta zastosował obramowania wyglądające jak pnącza wypełnione liśćmi, kwiatami i abstrakcyjnymi formami. Prosty zabieg, a jednak unikatowy. Mam jedynie mały problem z jednym elementem warstwy wizualnej i nie mogę nawet za to obwinić artystów. Otóż główny zły, Anton Arcane, posiada bardzo kiepski projekt postaci. Podejrzewam, że to naleciałość z przeszłości, w którą nikt nie chciał zbytnio ingerować, jednak wśród kapitalnych monstrów główny awatar Zgnilizny wypada naprawdę słabo – jak przerośnięty gibon z wadą zgryzu. A gdy paraduje cały czas nago, to już w ogóle ciężko o powagę w jego przypadku. Słabo wypada także zmiana wyglądu Arcane’a w zależności od rysownika (z równie mizernym rezultatem) – zupełnie jakby zabrakło edytora dbającego o tego typu spójność.
Tylko Animal-Mana brak
Egmont zdecydował się wydać Potwora z bagien w całości, bez podziału na części. W ten sposób czytelnik uraczony został aż 520 stronami w twardej oprawie typowej dla wydań DC Deluxe. Niestety nie jest to pełnia historii, a jedynie jej połowa. Animal Man występuje tu jedynie gościnnie, gdyż jego przygody się przedstawiono we własnym tytule napisanym przez Jeffa Lemire’a. Kanadyjski scenarzysta i rysownik w jednym cieszy się w Polsce niezwykłą popularnością, więc ciężko mi zrozumieć, dlaczego Egmont pominął ten tytuł. Niemniej, sam komiks Snydera okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem. Potwór z bagien w umiejętny sposób łączy wątki superbohaterskie z horrorem i jest pierwszym od dawna komiksem DC, który sprawił mi autentyczną przyjemność z lektury.
Nasza ocena: 8,2/10
Świetnie narysowany (i jeszcze lepiej pokolorowany) wstęp do komiksu fantasy, któremu przydałoby się więcej ekspozycji.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 9/10