Site icon Ostatnia Tawerna

Niezapamiętywalni pogromcy wampirów – recenzja komiksu „Pan Higgins wraca do domu”

Opowieści o wampirach to podgatunek, zdawałoby się, ograny na wszelkie możliwe sposoby. Jeśli komuś miałoby się udać dziś w ciekawy sposób opracować temat łowców krwiopijców w komiksie, to chyba tylko Mike’owi Mignoli.

Wydaje się, że motyw złaknionego krwi upiora jest wiecznie żywy, jednak współcześnie niezwykle trudno wymyślić interesującą i oryginalną historię opartą o mit wampiryczny. Szczególnie jeśli mówimy o jego chyba najbardziej wyświechtanej, gotyckiej odmianie. Trzeba prawdziwego znawcy, który wykazałby się pisarskim kunsztem, żeby powstało coś godnego uwagi. Nic więc dziwnego, że scenariusz komiksu Pan Higgins wraca do domu wyszedł spod palców człowieka, który zjadł zęby na historiach o wampirach, potworach i demonach. Jednak nawet jego talent i znajomość tematu nie zagwarantowały wysokiej jakości.

„Pan Higgins wraca do domu” – wnętrze komiksu

Dwaj śmiertelni i wilk

Akcja opowieści rozgrywa się „Dawno, dawno temu… W małej wiosce gdzieś między Karpatami a Morzem Czarnym…”, a protagonistami są dwaj łowcy potworów – profesor Meinhardt oraz jego asystent, Knox. Wraz z tytułowym bohaterem trafiają oni do posępnego zamczyska, w którym złowrogi hrabia wyprawia bal. Brzmi znajomo, prawda? I powinno, bo Pan Higgins to przykład twórczości intertekstualnej, pozwalający się docenić jedynie, jeśli patrzy się na nią przez pryzmat nawiązań do innych dzieł. Mignola już we wstępie odnosi się do horrorów studia Hammer oraz słynnego filmu Romana Polańskiego. Daje nam tym samym wyraźnie do zrozumienia, że będziemy mieć do czynienia z komiksem postmodernistycznym, w którym bardziej istotna jest sieć powiązań metatekstowych niż oryginalność samej fabuły. Odnoszę jednak wrażenie, że właśnie na tym założeniu scenarzysta się potknął. Tak bardzo skupił się na pisaniu laurki dla swoich ulubionych filmów grozy, że zapomniał o tym, by jego komiks był ciekawy również sam w sobie. W przeciwieństwie do takich tytułów jak fenomenalna Liga Niezwykłych Dżentelmenów, świetne Baśnie czy jego własny Hellboy, Pan Higgins wraca do domu nie stoi na własnych nogach i nie zapada w pamięć. Fabuła tego albumu obfituje w humorystyczne akcenty i przewrotne rozwiązania, jednak jest na tyle niewyrazista, że podczas pisania tego tekstu muszę co rusz zerkać do komiksu, żeby sobie ją dokładniej przypomnieć. Z tego względu, chociaż pomysł na historię w stylu hammerowskich horrorów jest sympatyczny, nie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, by wykonanie mnie całkiem przekonało.

„Pan Higgins wraca do domu” – wnętrze komiksu

Horror w technicolorze

Podobnie sprawa ma się z rysunkami. Nie powiem, że są nieatrakcyjne, bo nie da się odmówić uroku ilustracjom, które wyglądają jak efekt genetycznych eksperymentów na twórczości Joanna Sfara, Kevina O’Neilla i Krzysztofa Owedyka. Wygląd postaci jest ciekawy, a akcja – dynamicznie przedstawiona, jednak nie jest to coś niepowtarzalnego, co dałoby się zapamiętać na dłużej. Nie uświadczymy tu również żadnych formalnych zabaw z kompozycją kadrów. Szkoda też, że Warwick Johnson-Cadwell, stojący za warstwą graficzną, nie pokusił się o nawiązanie do charakterystycznej dla Hammer Film palety barw. Taki zabieg estetyczny mógłby interesująco dopełnić komiks, który miał być, jak się zdaje, hołdem dla produkowanych przez słynną brytyjską wytwórnię filmów o wampirach. Zamiast tego mamy sztampową pstrokaciznę.

Pod kątem edytorskim Non Stop Comics po raz kolejny wykonało porządną robotę. W przekładzie i składzie trudno dopatrzyć się błędów, druk jest czysty, a kredowy papier i twarda okładka sprawiają, że album prezentuje się bardzo ładnie. Nie zawiera jednak żadnych dodatków, a szkoda, bo na szkice postaci czy plansz zawsze miło by było popatrzeć.

„Pan Higgins wraca do domu” – wnętrze komiksu

Wampiry bez zębów

Największym mankamentem Pana Higginsa jest to, że pozostaje nieco w rozkroku, jakby autorzy chcieli stworzyć coś w duchu postmodernistycznego, ale jednocześnie bali się odważniejszych kroków (albo zostali przyhamowani przez wydawcę). W efekcie komiks ten jest zbyt wtórny jak na kolejną samodzielną opowieść o nieumarłych krwiopijcach, a zbyt mało czerpiący ze starych filmów grozy, by być dla nich tym, czym Kill Bill vol. I Quentina Tarantino był dla klasycznego kina wschodnich sztuk walki. Nie jest to lektura, na którą żal czasu, szczególnie jeśli jest się miłośnikiem tematyki wampirycznej i/lub twórczości Mike’a Mignoli. Nie należy jednak nastawiać się na coś ponadprzeciętnego, co będzie się czytać wielokrotnie.

Ostatecznie Pan Higgins wraca do domu jest całkiem dobrym komiksem. Tylko tyle i aż tyle. To niezła opowiastka, która pewnie mogłaby być jednym z odcinków Hellboya, gdyby ją trochę przerobić. I kto wie, czy w takiej wersji nie byłaby też nieco ciekawsza.

Nasza ocena: 6/10

Zmarnowany potencjał na postmodernistyczny hołd dla starych horrorów. Chociaż pan Higgins wraca do domu, ja raczej nie wrócę do tego komiksu.

Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa wizualna: 6/10
Wydanie: 6/10
Exit mobile version