Studio From Software już od wielu lat znane jest z uprzykrzania życia graczom. Ich gry typu soulsborne niejednemu już spędziły sen z powiek. Nie inaczej sprawa wygląda z ich najnowszym dziełem, które dalej jest piekielnie trudne, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle poprzednich produkcji.
Shinobi po przejściach
Pierwszą istotną zmianą jest brak kreatora postaci i wyboru klasy. Wcielamy się w rolę shinobi zwanego Wilkiem. Bohater ma w swoim życiu jeden cel – chronić królewskiego potomka. W żyłach młodego następcy tronu płynie smocza krew, dzięki której jest on w stanie uczynić wybrane osoby nieśmiertelnymi. Taki dar (czy może przekleństwo?) posiada właśnie nasz protagonista. Podczas próby ucieczki dziedzic zostaje uprowadzony, nasz shinobi traci rękę i po przebudzeniu rusza w pogoń za porywaczem. Historia nie grzeszy oryginalnością, ale jest spójna i dobrze opowiedziana. W przeciwieństwie do poprzednich gier From Software poznajemy ją za sprawą filmów, wydarzeń i rozmów z postaciami, a nie uganiając się za listami i notatkami zawierającymi strzępki informacji. Dodatkowo możemy doświadczyć czterech zakończeń.
Księżyc w pełni i łąka zapowiadają niełatwy pojedynek
Klimat Japonii
Zmiany można zauważyć też w przypadku świata i sposobu poruszania się po nim. Nasz bohater ma do dyspozycji linkę z hakiem, której można użyć w wyznaczonych miejscach, co zdecydowanie ułatwia przemieszczanie się. Klimat szesnastowiecznej Japonii został bardzo dobrze oddany m.in. za sprawą charakterystycznych budynków i roślinności. Dla jeszcze większej immersji polecam grać z japońskim dubbingiem. W grze doświadczymy też cyklu dnia i nocy, które różnią się od siebie liczbą i rozmieszczeniem przeciwników na mapie. Możemy poczuć się jak prawdziwy ninja, przekradając się w trawie lub po dachach budowli, wykańczając pomniejszych wrogów jednym celnym ciosem. Warto też na chwilę zatrzymać się i podsłuchać, co przeciwnicy mają do powiedzenia. Czasami możemy w ten sposób pomóc sobie w walce z minibossami, uszczuplając nieco ich zdrowie.
Nie wolno lekceważyć nawet przerośniętych kurczaków
Każda śmierć ma swoją cenę
Czy fakt, że bohater po śmierci może wstać i wrócić do walki sprawia, że gra staje się łatwiejsza? Nic z tych rzeczy. Zaraz po przegranym pojedynku mamy możliwość odrodzenia się z połową paska zdrowia. Jest to tylko dodatkowa szansa na pokonanie wroga, bo jeśli zginiemy, ponownie tracimy cześć zdobytego doświadczenia, przedmiotów i pieniędzy. Może dopisać nam szczęście za sprawą tzw. pomocy losu, wtedy nie stracimy niczego. Im więcej razy polegniemy, tym szansa ta staje się mniejsza. Dodatkowo postacie zamieszkujące świat gry zapadają na chorobę zwaną Smoczym Morem. Rozwój epidemii blokuje nam z kolei dostęp do zadań pobocznych i odkrycia wszystkiego, co oferuje gra. Praktycznie przez całą rozgrywkę w walce korzystamy tylko z katany i protezy ręki, do której możemy zdobyć ulepszenia pomagające w starciach. Weteranom poprzednich gier studia może być ciężko się odnaleźć ze względu na narzucony styl walki. Teoretycznie można próbować zbić wrogom pasek życia do zera, jednak walcząc w ten sposób, daleko nie zajdziemy. Trzeba nauczyć się parowania. Bohater, a także każdy napotkany boss, zamiast paska staminy posiada posturę, którą możemy rozbić atakami oraz umiejętnym odbijaniem ciosów. Po napełnieniu paska mamy okazję na zadanie śmiertelnego ciosu. W przypadku większych przeciwników taką operację należy powtórzyć kilkakrotnie. Kiedy już opanujemy tę sztukę, walka staje się naprawdę satysfakcjonująca. Należy pamiętać, że do pomocy w pojedynku nie możemy wezwać innego gracza. Kiedy widzimy, że nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z wrogiem, uciekamy leczyć rany i opracować inną taktykę. Możemy skorzystać też z pomocy nieumarłego shinobi, który zawsze chętnie zostanie naszym sparing partnerem. Zdobyte doświadczenie wydajemy na naukę nowych technik walki oraz ulepszenie biernych umiejętności.
Ogr, który bardzo lubi się przytulać
Kilka niedoróbek
Twórcom Sekiro nie udało się ustrzec pewnych błędów, jednak nie psują one gry w znaczący sposób. W wersji na PlayStation 4, którą miałem okazję ograć, przy większej liczbie wydarzeń na ekranie gra potrafiła gubić klatki, jednak zazwyczaj działa bardzo płynnie. Większy problem stanowi szalejąca kamera. Gdy walczymy w ciasnych lokacjach i skupimy się na wrogu, system głupieje i często oglądamy ściany, co w takiej grze jak Sekiro stanowi o naszym być albo nie być. Zdarza się też, że przeciwnicy scalają się z elementami otoczenia zarówno za życia, jak i po śmierci.
Często spotykany podczas rozgrywki ekran
Podsumowanie
Sekiro: Shadows Die Twice uważam za kolejny triumf studia From Software. Zdaję sobie sprawę, że miłośnicy ich poprzednich gier mogą się od niej odbić ze względu na kompletnie inny styl rozgrywki, ale wszystkiego da się nauczyć. Początki były trudne, jednak w miarę postępów coraz bardziej odpowiadała mi rola shinobi potrafiącego położyć wrogów jednym, dobrze wymierzonym ciosem. Mimo kilku występujących niedogodności byłem zachwycony i w związku z tym grze należy się maksymalna ocena. Tak na marginesie: podczas pisania natrafiłem na informację o graczu, który pokonał wszystkich bossów bez otrzymania żadnych obrażeń! Szacunek.
Za udostępnienie egzemplarza do testów dziękujemy firmie Acitvision.
Nasza ocena: 10/10
Każdy miłośnik gier typu soulsborne powinien zagrać w Sekiro. Wierzcie mi, że mimo zmian w sposobie rozgrywki względem poprzednich gier From Software, odnajdziecie w niej masę satysfakcji.Grafika: 10/10
Fabuła: 10/10
Udźwiękowienie: 10/10
Grywalność: 10/10