Rok 2017 z całą pewnością należy w świecie gier wideo do bijatyk. Ten mało doceniany gatunek niesamowicie się rozwinął. Warto wśród tegorocznych bijatyk wymienić element modyfikacji postaci za pomocą ekwipunku, bazujący na rozwiązaniach gier RPG zaimplementowany w Injustice 2. Z kolei w Tekkenie 7 twórcy dali nam aż trzy nowe udoskonalenia grywalności, wpływające na całość mechaniki starć. Rodzi się pytanie, jak na tym polu poradził sobie Capcom, mając do dyspozycji zarówno superbohaterów, jak i postacie z gier. Odpowiem krótko – niestety ciut gorzej.
Marvel vs Capcom to seria z długim stażem. Za jej początek możemy uznać X-Men vs Street Fighter z 1996 roku (w tym roku przypada dwudziesta pierwsza rocznica). Cykl miała swoje wzloty i upadki, jednakże obecnie na fali popularności filmowego uniwersum Marvela zdecydowano się wypuścić Marvel vs Capcom: Infinite. To część, która miała naprawdę spory potencjał, jednak nie został on w pełni wykorzystany, co przyniosło tylko dobry, a nie bardzo dobry efekt.
A jednak Avengers 2.5
Warto zacząć od samej fabuły, gdyż ta stara się w sposób pośredni nawiązać do filmów kinowych. Po pierwsze pojawia się wątek Kamieni Nieskończoności. Te wykorzystane przez antagonistę Ultrona Sigme (połączenie przeciwnika Avengersów i głównego złego z serii Mega Man) doprowadzą do tragicznej w skutkach konwergencji. Oczywiście bohaterowie wirtualnej rzeczywistości oraz komiksowego uniwersum jednoczą się, aby do tego nie dopuścić. Capcom nigdy nie był znany z porywających historii, jednak tym razem całkiem przyjemnie poznawało się wydarzenia prezentowane podczas rozgrywki, zwłaszcza że wreszcie poza komiksami skupiono się na miłości złego tytana Thanosa do Śmierci. Największym minusem pozostaje długość cutscenek. Czas, kiedy mogłem wziąć pada i pokierować postaciami, to zaledwie jedna trzecia całej fabuły. Filmiki potrafiły trwać naprawdę długo, zazwyczaj stawały się lekko nużące, jednak kiedy ktoś chce poznać całą opowieść, nie będzie ich przełączał, bo potem nie zrozumie, co się dzieje dalej. Miejscami irytował fakt, że dane starcie należało „przegrać”, żeby posunąć się dalej w scenariuszu. Poza trybem fabularnym możemy jeszcze pograć online i przejść dość rozbudowany samouczek, pozwalający nam zaznajomić się z każdą postacią.
„Finish him!”
Same potyczki arenowe to również zupełnie inna bajka niż ta, którą znamy ze wcześniejszych serii. Dużym plusem jest zmniejszenie naszej drużyny z trzech do dwóch bohaterów. Dzięki temu starcia są szybsze. Kolejna zmiana to brak asysty naszej drugiej postaci przy ataku pierwszej (choć kiedy nasi przeciwnicy nie zdążą się zmienić na ekranie, to możemy zadać im obojgu obrażenia – uważam to za celowy bug twórców). Wykorzystano także Kamienie Nieskończoności, aktywujące specjalne moce i ułatwiające nam kontrolę potyczki na arenie. Ograniczono też wpływ rażenia wywoływanego przez kombosy, dzięki czemu nie zniszczymy naszego oponenta tylko jedną, w kółko powtarzaną sekwencją ruchów. Samych kombosów przybyło, co jest niewielkim plusem, ponieważ urozmaicają pojedynek, choć ciężko ich się wyuczyć i tylko tak zwane „randomowe przyciskanie” je aktywuje. Wszystko to zmniejszyło rozmiar ekranowego chaosu, tak bardzo charakterystyczny dla tej serii, będąc niewątpliwie jej urokiem, a zwłaszcza te momenty, kiedy pojawia się tak wiele efektów specjalnych podczas używania supermocy, że nie wiemy, o co chodzi. Przypomina mi to granie na automatach w latach dziewiędziesiątych, za co chwała włodarzom Capcoma, że pozostali przy takiej formie prezentowania treści gry. Wymagającym graczom polecam fighting stick, ułatwiający wykonywanie przypadkowej sekwencji łańcuchowych ruchów.
Wszystko czarno na białym
Tekstury tła znacząco poprawiła się od ostatniej części. Jednak modele postaci nadal nie cieszą oka, a już same komiksowe profile bohaterów prezentują się, jakby były narysowane przez debiutujących rysowników. Liczę na to, że gladiatorzy, którymi toczymy walki, przestaną też wykrzykiwać różne słowa podczas walki, bowiem kto normalnie wtedy krzyczy. Chyba każdy koncentruje swoje siły na starciu. Cóż, to nieodzowny element japońskich gier, więc można na to przymknąć oko.
Marvel vs Capcom: Inifinite to krok w dobrą stronę. Co prawda ten tytuł raczej nie zdobędzie tytułu bijatyki roku, jednak daje rokowania na lepszą przyszłość. Warto poczekać na DLC, gdzie po raz pierwszy w serii zadebiutuje choćby Winter Soldier. Każdy fan znajdzie w tym tytule coś dla siebie, a początkujący gracze nie będą mieli tak dużych problemów z opanowaniem mechaniki gry, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich części. Przymknijmy lekko oczy i bawmy się dobrze przy nowym tytule.
Nie przepadam za grami Capcomu, nie toleruję ich polityki :/