Nasi bohaterowie stawiają czoła coraz bardziej wypaczonym legendom arturiańskim – tym razem przyszła pora na Zielonego Rycerza i Lancelota. W tak zwanym międzyczasie Merlin kontynuuje swój plan zdobycia Graala i przywrócenia Artura na tron Anglii… bez względu na cenę.
Chcesz zagrać w grę?
Początek przestawionej historii jest bardzo spokojny, ale w świecie, w którym legendy ożywają i próbują odrąbać Wam głowę – spokój nigdy nie trwa długo. Bridgette relaksuje się na patio, przebywając w domu seniora, kiedy przylatuje do niej sześć srok (tak, szybko się wyjaśnia, skąd pomysł na tytuł). Okazuje się, że ich pojawienie nie wróży niczego dobrego. Nic dziwnego, skoro ptaszyskom upiornie świecą się oczka, a z dziobów wydobywa się zielonkawa mgła. Cóż, babcia szybko kontaktuje się ze swoim wnukiem Duncanem i jego dziewczyną Rose, której postać w końcu zaczyna odgrywać większe znaczenie. Bridgette nadal jest sympatyczną, rozsądną babcią, która od czasu do czasu pozwoli sobie na jakiś kąśliwy komentarz czy ripostę, ot standard, ale przyjemny. Większą uwagę poświęcono matce Duncana, a intryga, którą tworzy, powoli się wyjaśnia.
Trzeci tom kontynuuje wątek upiornego króla Artura i jeszcze mroczniejszego Merlina, ale znalazło się również miejsce na inne angielskie opowieści i postaci, takie jak Sir Gawain i Zielony Rycerz, Elaine z Astolat i Elaine z Corbenic. Trochę tych osobistości się tutaj przewinęło, ale spokojnie, nie trzeba być znawcą literatury angielskiej, żeby się w tym nie pogubić. Zresztą to jeden z fajniejszych elementów całego Sroczego sejmiku, czyli to, w jaki sposób nasi bohaterzy modyfikują legendy, aby bardziej im odpowiadały, i to naprawdę działa. Kieron Gillen próbuje dopasować mity do obecnych czasów, albo na odwrót (zależy jak na to spojrzeć). Scenarzysta bowiem trzyma się idei, że stary angielski folklor jest „żywy”, a związane z nim historie muszą się rozgrywać, przy czym ludzie mogą wykorzystać to na swoją korzyść, gdy zaczną wcielać się w role w tych opowieściach.
Tu na pewno jest gdzieś przycisk od ziania ogniem
Oprawa wizualna tego komiksu nadal robi wrażenie. Kreatury, które wyszły spod ręki Dana Mory, są wyraziste, mają charakter i wspaniale się poruszają. Z kolei postacie ludzkie są pełne ekspresji, zarówno w akcji, jak i podczas coraz rzadszych chwil bezruchu. Dużo pracy włożono również w mimikę postaci, a zwłaszcza Bridgette… autor przekazuje wiele historii, opowiadając tylko za pomocą jej wyrazu twarzy.
Ilustracje tworzą niezapomniany, wyjątkowy i szczegółowy świat. Sceny, które dzieją się w naszych realiach, wydają się żywe i znajome. Jeśli zaś chodzi o inny wymiar, to przypomina trochę okładki albumów heavy metalowych. Wiecie, coś, co możecie zobaczyć w powieściach fantasy lat 70. lub 80., czyli wyraźny i surowy klimat, którego nie da się z niczym pomylić.
Postaci, na które możemy tam natrafić, bardzo różnią się od siebie, a jednocześnie widać, że należą do tego samego wyimaginowanego świata. To chyba tutaj najbardziej widać, że efekt ten nie byłby możliwy bez połączenia sił rysunku z kolorem. Tamra Bonvillain świetnie uzupełnia Dana Morę i za jej sprawą kolejne karty komiksu ożywają w uderzający, często szokujący sposób. Muszę przyznać, że niektóre strony są nieco zbyt chaotyczne, ale śmiem twierdzić, że nadal czytelnik może zobaczyć to, co chcieli pokazać artyści.
A w Sroczym sejmiku sporo się dzieje, zarówno w tle, jak i na pierwszym planie i to w tym samym czasie, co pozwala na efektywny sposób przekazywania wielu rzeczy jednocześnie. Wracając jeszcze do postaci, to nie mogę nie wspomnieć o takich perełkach jak makabryczny centaur Galahad, którego ciało zjadają robale… piękne. Tak, wnętrzności na wierzchu nie brakuje, więc osoby wrażliwe może powinny unikać przynajmniej części stron, chociaż gwarantuję, że będą tego żałować.
Nie można zatrzymać opowieści
To, co napisał Kieron Gillen, było fascynujące i intrygujące. Historyczne fragmenty, których nie brakuje w trzecim tomie, nie wymagają praktycznej wiedzy o mitach arturiańskich, chociaż ci, którzy mają o nich jakieś pojęcie, będą tym bardziej zadowoleni. Warto pamiętać, że autor lubi modyfikować legendy na swoje potrzeby, więc sięgając po ten komiks, mamy okazję zapoznać się z nową ich interpretacją. Wszystkie znajome postacie wyglądają naprawdę interesująco, w dużej mierze za sprawą Dana Mory, którego grafika jest znakomita, zwłaszcza Lancelot, który wygląda bardzo efektownie w jasnoniebieskim kolorze. Oczywiście nie tylko on błyszczy, bowiem coraz bardziej okaleczony i coraz bardziej przerażający Galahad jest również zdumiewającym dziełem. Zniknął jego zadowolony z siebie szyderczy uśmiech, którego miejsce zajął szczery, chociaż bezcielesny i niepokojący spokój.
Sama historia zresztą porywa już od samego początku, a scena z ptakami to połączenie świetnej scenografii, humoru i grozy. Z kolei końcowe strony początkowo próbują uśpić uwagę czytelnika, aż do wspaniałego zwrotu akcji, który wywraca świat przedstawiony do góry nogami. Znowu mamy tu komentarz polityczny autora, który przemycił wystarczająco subtelnie mentalność pewnych osób u władzy, a może raczej konkretnie jednej osoby. Nie zdradzając już jednak nic więcej, powiem tylko, że ostatnie sceny obiecują duże zmiany w całej historii. Magia w Raz i na zawsze jest niesamowicie namacalną siłą, prawdziwą manifestującą się mocą. Już nie mogę się doczekać, co autorzy zaplanowali dla nas dalej!
Nasza ocena: 9/10
Jeśli połączenie starożytnej magii i XXI wieku (razem z dużą ilością akcji i humoru) brzmi dla Was jak świetna zabawa, to sięgnijcie po ten komiks.
Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 9/10
Oprawa graficzna: 10/10
Wydanie: 9/10