John Lennon rzekomo niegdyś rzekł, iż życie jest tym, co ucieka, gdy jesteśmy zajęci snuciem planów. Elementów rozpraszających znalazłoby się pewnie ciut więcej: tu kolejny deadline, tam rata kredytu, rachunek za prąd, w łazience skończył się papier, Kryśka z księgowości znowu siorbie tę kawę zdecydowanie za głośno. A gdyby tak rzucić to wszystko i… ruszyć na ruską mafię?
Normik w akcji
Na pierwszy rzut oka Hutch Mansell (Bob Odenkirk) jest typem pod każdym względem przeciętnym. Na co dzień wklepuje liczby do tabelek w Excelu w biurze niewielkiego zakładu przemysłowego swojego teścia. Jego życie pozbawione jest fajerwerków – można by wręcz uznać, że przecieka mu ono przez palce gdzieś między jednym kubkiem zimnej kawy a kolejną śmieciarką, która jak zwykle przyjechała jakby kilka minut za wcześnie. Pewnej nocy monotonię tę przerywa dwójka włamywaczy – Hutch, choć może, nie reaguje. Kiedy okazuje się jednak, że oprócz niewielkiej ilości gotówki i zegarka o wartości sentymentalnej ginie również bransoletka kilkuletniej córki, mężczyzna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
I choć samej błyskotki ostatecznie nie znajduje, grupa pijanych chłystków napastujących nieznajomą w nocnym autobusie okazuje się równie dobrym celem, pozwalającym dać upust bulgoczącym tuż pod powierzchnią skóry frustracjom i tłumionej przez lata agresji. Pech chce, że jeden z pobitych awanturników okazuje się spokrewniony z prominentnym rosyjskim gangsterem. Na ich nieszczęście Hutch Mansell również nie jest całkiem zwyczajnym księgowym…
Źródło: apnews.com
Hardkorowy księgowy
Ostatnimi czasy kino popularne upodobało sobie taki typ bohaterów – szarych obywateli doprowadzonych do sytuacji granicznej. Dziwnie znajome twarze i okoliczności. Figurę średniowiecznego everymana – człowieka uniwersalnie zwyczajnego, w którym każdy równie zwyczajny odbiorca dostrzeże sam siebie. Taką personą na pierwszy rzut oka wydaje się Hutch – neutralnym naczyniem do napełnienia własnymi doświadczeniami. Kiedy jednak zburzona zostaje rutyna jego codzienności, na jaw wychodzi mroczna przeszłość. Wówczas niepozorny biurwol (a również, jak się okazuje, działający na zlecenie służb specjalnych cyngiel do wynajęcia w stanie spoczynku) przeistacza się w figurę buntownika bez powodu. Jak się bowiem dowiadujemy, pretekst, stojący za krwawą krucjatą naszego bohatera (w skali mikro – dziecięca bransoletka, w szerszym kontekście – bezpieczeństwo najbliższej rodziny), jest właśnie wyłącznie tym – pretekstem, usprawiedliwieniem, które Hutch przedstawia sam sobie. Prawdziwym powodem zawsze miała być chęć poczucia „kopa”, strzału adrenaliny, nakarmienie długo głodzonego nałogu.
Sama historia skomplikowana nie jest – zresztą wcale być nie musi. Za scenariusz filmu odpowiada Derek Kolstad, za reżyserię – Ilya Naishuller. Nazwiska te, choć w Hollywood względnie „młode”, fanom kina akcji powinny zabrzmieć znajomo – Kolstad napisał bowiem trylogię o Johnie Wicku, Naishuller – nakręcone w całości z perspektywy pierwszej osoby Hardcore Henry. Nikt kontynuuje manierę i strukturę tych filmów, oferując przede wszystkim pulsującą, ekscesywną rozwałkę. Jednocześnie trudno mówić tu o gloryfikacji przemocy – ta jest jednocześnie widowiskowa, jak i zdecydowanie przesadzona (co zresztą w „wielkim finale” zauważają sami bohaterowie), jednak nie podlega szczególnej fetyszyzacji. Wręcz przeciwnie – groteskowe wyolbrzymienie doprowadza brutalne sekwencje do absurdu, świadomie wymuszając przymrużenie oka. Festiwal radosnego mordobicia ogląda się świetnie; ogromna w tym zasługa nie tylko atrakcyjnej choreografii pojedynków i kreatywnego wykorzystania niespodziewanych rekwizytów (na przykład plastikowej słomki), ale i znakomitych zdjęć Pawła Pogorzelskiego oraz rytmicznego, precyzyjnego montażu. Dzięki nim, choć na ekranie dzieje się dużo, ani na sekundę nie tracimy wątku.
Źródło: delmarvalife.com
Teatr jednego aktora
Gwiazda tego spektaklu może być tylko jedna – i jest nią Bob Odenkirk. Jego zniuansowana kreacja wynosi Nikogo ponad dziesiątki podobnych bohaterów kina akcji. Mimo prostoty linii fabularnej wykreowany przez Odenkirka Hutch bynajmniej nie jest postacią papierową. Rozbity pomiędzy społecznymi normami i oczekiwaniami, wizerunkiem rasowej ciapy, a głęboko skrytym i tłumionym pragnieniem powrotu do dawnego, dużo bardziej emocjonującego żywota stopniowo ulega dawnym przyzwyczajeniom. Na jego twarzy malują się niejednokrotnie sprzeczne emocje, uchylające rąbka wewnętrznych rozterek. Mansell na potrzeby autokreacji swobodnie żongluje szeregiem masek i póz, a dzięki mistrzowskiej grze Odenkirka wiarygodny jest zarówno jako lekko pierdołowaty i niepozorny księgowy, jak i zmęczony monotonią amerykańskiego snu przypadek kryzysu wieku średniego, a także rzucająca chwytliwymi one-linerami i ironicznymi żarcikami zimnokrwista maszyna do zabijania. Niczego nie brakuje również drugiemu planowi, choć w obsadzie nie znajdziemy nazwisk z pierwszych stron gazet i czołówek kinowych afiszy. W głównego antagonistę wcielił się rodak reżysera Aleksiej Serebriakow, znany przede wszystkim z pamiętnych kreacji w Ładunku 200 Aleksieja Bałabanowa i nominowanym do Oscara Lewiatanie Andrieja Zwiagincewa. Małe, choć wyraziste role zaliczają też RZA i dawno niewidziany na wielkim ekranie Christopher Lloyd – aż prosiło się, by w ferworze wymiany ognia raz jeszcze zakrzyknął: „Great Scott!”
Jak pokazał kasowy i krytyczny sukces Johna Wicka, wcale nie potrzeba rozwiniętej i wielowątkowej fabuły, by opowiedzieć angażującą historię. Pod płaszczykiem radosnej rozpierduchy Nikt oferuje wiele interesujących tropów – wtrętów o toksycznej męskości, kryzysie mitu o amerykańskim śnie i kontestacji społecznych konwenansów – ani na chwilę nie spuszczając oka z precyzyjnej, efektownej wendety głównego bohatera. Prace nad kontynuacją już trwają – a ja, choć przyznaję się do tego rzadko, wręcz nie mogę się doczekać.
Na film Nikt zapraszamy do sieci kin Cinema City!
Nasza ocena: 7,7/10
Saul Goodman w pojedynkę roznosi ruską mafię. Potrzeba Wam innej rekomendacji, serio?Fabuła i bohaterowie: 6/10
Oprawa wizualna : 7/10
Oprawa dźwiekowa: 8/10
Frajda: 10/10