Site icon Ostatnia Tawerna

Nie takie dzieciaki złe, jak je malują – recenzja filmu „Nowi Mutanci”

Nowi Mutatów reklamowano jako horror i wiele osób było po seansie rozczarowanych niewielkim stężeniem grozy, a ja zastanawiam się, czego spodziewali się po filmie dla nastolatków i tłumaczę, dlaczego mi całkiem się podobał.

Na początku wyznam, że nie jestem szczególną apologetką filmów Marvela. Kilka z nich uważam za udane, ale znaczna ich część mocno mnie znudziła. Jeśli Wy je lubicie, super – to po prostu nie do końca jest mój typ kina. Inaczej jednak ma się sprawa z X-Menami, do których od dzieciństwa mam spory sentyment. Nie wszystkie filmy o mutantach należą do moich ulubieńców, ale część z nich była naprawdę w porządku. Do tego grona zaliczyłabym również Nowych Mutantów, chociaż mam też wobec nich trochę obiekcji.

New Mutants just wanna have fun

Na wstępie zacznę od tego, że zdecydowanym plusem jest dla mnie odejście od patetycznego i powtarzalnego zbawiania świata na rzecz bardziej kameralnej historii. Mnie osobiście znudziło się oglądanie Kapitana Ameryki/Iron Mana/kogokolwiek z MCU ratującego Ziemię przed wielką dziurą w kosmosie czy czymś podobnie wtórnym.

W Nowych Mutantach poznajemy grupkę nastoletnich odmieńców, którzy nie za bardzo potrafią jeszcze radzić sobie ze swoimi mocami. Nowym nabytkiem tajemniczego instytutu prowadzonego przez dr Reyes jest Dani – jedyna ocalała z dziwnego kataklizmu, który zmiótł z powierzchni ziemi jej wioskę. Moc, jaką posiada dziewczyna, nie jest znana, jednak wraz z jej przybyciem do placówki innych mutantów zaczynają prześladować mroczne wizje dotyczące ich przeszłości.

Film Josha Boone’a, czyli reżysera odpowiedzialnego za Gwiazd naszych wina, to przede wszystkim coming of age movie. Próby zapanowania nad mocą czy widma przeszłości stanowią dość jednoznaczną metaforę mierzenia się z trudami dorastania oraz traumami z dzieciństwa. Łamiąc reguły miejsca, w którym się znajdują i imprezując, młodzi mutanci niczym tak naprawdę nie różnią się od zwykłych nastolatków, które po prostu chcą się zabawić na przekór sztywnym dorosłym.  Niby nic nowego ani odkrywczego, ale położenie akcentu na tym wymiarze, jak to miało miejsce chociażby w serialu animowanym X-men: Ewolucja, dla mnie było przyjemną odmianą po ratowaniu – czy to świata przed obcymi, czy ludu Wakandy (żeby było zabawniej – Kapitan Marvel i Czarna Pantera to akurat jedne z moich ulubionych filmów Marvela).

(Nie)istny horror

Wiele osób narzeka, że horroru w Nowych Mutantach jest tyle, co kot napłakał. Szczerze mówiąc, nie wiem czego się spodziewali – Sinistera? Latających flaków i trupów bez głowy? Come on, to jest film Marvela dla nastolatków z ograniczeniem wiekowym od 13 lat. Niczego ponadto, co dostałam, nie oczekiwałam, a niektóre wątki może nie straszą do szpiku kości, ale na pewno budzą niepokój i dostarczają dreszczyku emocji. Horror to jeden z moich ulubionych gatunków, więc może to dziwne, że tak niewielka jego ilość mnie usatysfakcjonowała, ale też nie szukam go na siłę tam, gdzie nie spodziewam się go znaleźć.

Można mieć natomiast wątpliwości, co do niektórych efektów specjalnych, które pojawiły się w scenach grozy i nie tylko. Powiedziałabym, że CGI jest w Nowych Mutantach bardzo nierówne – momentami wygląda naprawdę fajnie, a czasami ociera się o kicz rodem z netfliksowego Wiedźmina. Przy budżecie, jakie dostają filmy Marvela, wydaje mi się to co najmniej nie do pomyślenia.

Harcereczka, wredna dziewczyna i spółka

Rozczarowanie mogą budzić też postacie, którym brakuje wyrazistości. Co ciekawe, najmniej interesująca jest chyba główna bohaterka. Dani plącze się po instytucie, nie wie, co się wokół niej dzieje, ale udaje chojraczkę. Irytująca naiwność i świętoszkowatość sprawiła, że kojarzyła mi się (bez obrazy dla wszystkich skautów) ze stereotypową harcerką.

Na ekranie błyszczy oczywiście Anya Taylor-Joy, dla której w znacznej mierze w ogóle chciałam zobaczyć film. Jej bohaterka to typowa wredna dziewczyna, ale w obliczu zagrożenia staje na wysokości zadania. Nie tylko jest najbardziej wyrazista z całego grona i ma najciekawszą moc, ale otrzymała też mroczny i intrygujący background – w retrospekcjach widzimy, jak małą Illyanę (tak nazywa się bohaterka grana przez Joy) straszą slendero-podobne istoty.

Inni młodzi mutanci są niestety dość papierowi i jednowymiarowi, chociaż postać grana przez Rahne Sinclair, z którą Dani przeżywa coś na kształt nastoletniego romansu, ma według mnie potencjał. W filmie spodobało mi się też to, że postać złoczyńcy nie jest od początku tak oczywista, jak ma to często miejsce w innych filmach superbohaterskich, gdzie można w pięć minut odgadnąć, kto z bohaterów ma nieczyste zamiary.

Na pochwałę zasługuje wydanie filmu. Dzięki wydawcy, firmie Galapagos, można go obejrzeć w aż czterech wersjach językowych, (istnieje też opcja dla osób niesłyszących), a sama płyta znajduje się w lekkim i poręcznym opakowaniu z grafiką koncepcyjną na okładce.

Podsumowując, Nowi Mutanci to film dość przeciętny, który jednak ogląda się nie bez przyjemności. Nie ma się nad czym pastwić, nie ma też czym się zachwycać. Ot, taki zwykły średniaczek, dostarczający jakiejś tam rozrywki, po seansie którego nie skręca nas z cringe’u i nie trzeba biec na kąpiel oczu. Ogólnie nie nazwałabym filmu bardzo dobrym, ale kierunek, w którym zmierza ta produkcja naprawdę mi się podoba i chciałabym zobaczyć więcej filmów MCU w podobnej konwencji.

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o komiksowej wersji New Mutants zapraszamy na naszą stronę.

Exit mobile version