Site icon Ostatnia Tawerna

Nie o takich owcach śniliśmy – recenzja antologii „Philip K. Dick’s Electric Dreams”

Twórczość pisarza zwanego przez niektórych Dostojewskim science fiction już od bardzo wielu lat stanowi wdzięczny temat dla filmowców. Choć nie wszystkie adaptacje jego dzieł mogą pochwalić się tak wysokim poziomem jak oryginały, wytwórnie oraz stacje telewizyjne nie ustają się w staraniach, by im dorównać.

Kolejną próbą „przetłumaczenia” narkotycznych wizji Philipa K. Dicka na język filmu jest antologia zatytułowana Electric Dreams. Seria dziesięciu odcinków powstałych dzięki kooperacji Channel 4 oraz Amazona zabiera nas do mrocznego świata przyszłości.

Proszę zapiąć pasy

Po obejrzeniu kilku fragmentów serii rzuca się w oczy, że autorzy bardzo swobodnie podchodzą do oryginalnych opowiadań kultowego twórcy. Tak już się chyba przyjęło, że filmowcy jedynie „wyciągają” od pisarza pojedyncze motywy czy wątki, wykorzystując je do ukazania własnej wizji. Dlatego nawet osoby doskonale zorientowane w bibliografii Philipa K. Dicka, mogą mieć problemy z rozpoznaniem jego dzieł w poszczególnych odcinkach.

Tym, co bez wątpienia łączy Electric Dreams z opowiadaniami, jest tematyka. Jaka jest natura człowieka i rzeczywistości? Co w ogóle decyduje o tym, że jesteśmy ludźmi? Czy otaczający nas świat jest prawdziwy? A może nasza rzeczywistość to jedynie złudzenie? Kolejne odcinki poruszają tę problematykę wyraźnie nawiązując do rozważań pisarza.

Czy leci z nami pilot?

Ponieważ akcja niemalże całej antologii umiejscowiona została w bliższej lub dalszej przyszłości, nie można w zasadzie uniknąć porównań do kultowego Black Mirror. Obydwie serie łączy bardzo wiele – przede wszystkim niezbyt optymistyczne prognozy dotyczące stanu ludzkości i tego, co ją czeka. Jest też sporo różnic.

Gdyby postawić w jednym szeregu Electric Dreams i Black Mirror, nie można oprzeć się wrażeniu, że produkcja stacji Channel 4 wygląda przy głównym konkurencie jak ubogi krewny. Warstwa audiowizualna adaptacji opowiadań Philipa K. Dicka pozostawia sporo do życzenia. Niektóre efekty specjalne są lekko żenujące i starałem się wmówić sobie, że filmowcy celowo nakręcili pewne sceny tak, aby wyglądały jakby pochodziły z czasów, w których pisał autor Człowieka z wysokiego zamku.

Alternatywna przyszłość

Oczywiście nie szata zdobi człowieka, a kosztujące miliony dolarów komputerowe bajery nie decydują o ostatecznej jakości filmu. Niestety nie wszystkie części Elektrycznych snów bronią się także w warstwie treściowej. Po raz kolejny nawiążę do Black Mirror – tam niemalże każdy odcinek pozostawiał widza z uczuciem niepokoju i totalnego zaskoczenia. Wizja przyszłości roztaczana przez twórców Czarnego lustra jest przy tym zwykle bardzo wiarygodna, przez co nikt nie powinien być wobec niej obojętny.

Fabuła większości odcinków Electric Dreams jest do bólu przewidywalna, dlatego osoby dobrze zorientowane w cyberpunku czy ogólnie science fiction na kluczowe zwroty akcji zareagują głównie… znudzeniem. Problem nie dotyczy może każdej części antologii, ale już sam fakt, że się pojawia, może niepokoić. Poziom poszczególnych odcinków jest bardzo zróżnicowany – obok naprawdę klimatycznych i trzymających w napięciu The Father Thing czy Real Life jesteśmy zmuszani do oglądania okropnie nudnych Human Is albo Safe and Sound.

W kupie siła

Jest jedna rzecz, która musi wzbudzać najwyższy szacunek wobec Elektrycznych snów. Twórcom udało się namówić do udziału w poszczególnych projektach kapitalną wprost obsadę. Steve Buscemi czy Bryan Cranston to gwiazdy najwyższego formatu (choć odcinki z ich udziałem należą moim zdaniem do słabszych, a sami aktorzy zagrali w najlepszym razie na pół gwizdka). A na ekranie pojawiają się także między innymi Richard Madden, Timothy Spall, Liam Cunningham, Benedict Wong, Vera Farmiga, Terrence Howard czy Lara Pulver. Znanych twarzy jest znacznie więcej, długo by wymieniać!

Philip K. Dick’s Electric Dreams jako całość stanowi dla mnie dość spore rozczarowanie. Bajeczna obsada i luźne nawiązania do twórczości genialnego autora to trochę za mało, aby odnieść sukces. Wystarczająco dużo jednak, aby serię obejrzeć, tym bardziej, że trzy albo cztery (z dziesięciu) odcinki to prawdziwe perełki. Jest to też obecnie najciekawszy tytuł, jakim może poszczycić się w naszym kraju platforma Amazon Prime.

Nasza ocena: 6/10

Antologia trochę podobna do Black Mirror, pod wieloma względami jednak sporo gorsza. Poszczególne odcinki mają skrajnie różny poziom, ale mimo to warto obejrzeć.

Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 4/10
Oprawa dźwiękowa: 6/10
Exit mobile version