Site icon Ostatnia Tawerna

Nie czas umierać – zaginione gry, które muszą wrócić

Gry wideo to wielki biznes i nic dziwnego, że najważniejsi producenci oraz wydawcy kierują się aktualnymi trendami, tworząc możliwie jak najbardziej dochodowe tytuły. Niestety z tego powodu wiele kultowych serii idzie w odstawkę, ustępując miejsca nowym markom. Zobaczcie jakie klasyczne cykle zasługują na „wskrzeszenie” według naszej redakcji.

F.E.A.R.

Kiedy w 2005 roku Monolith Studios po raz pierwszy zapoznało nas z Almą, dokonał się prawdziwy przełom w zakresie SI przeciwników w FPS-ach. W przeciwieństwie do ochoczo do tej pory wybiegających nam pod lufy wrogich jednostek, w F.E.A.R. adwersarze reagowali na nasze poczynania, flankując, odrzucając granaty czy skutecznie zmuszając nas do wyjścia z kryjówki. Ale nie była to jedyna zaleta tego nietypowego połączenia gry akcji z azjatyckim horrorem – obok intensywnych wymian ognia, na deser mieliśmy jeszcze gęsty, niepokojący klimat z piekielnie upiorną dziewczynką w tle, niezłą fabułę i rewelacyjną oprawę audiowizualną. Tym gorzej dla przyszłej serii, że po przełomowej jedynce przyszło zamieszanie z licencją zakończone ignorującym jej fabularne rozszerzenia (ale i tak bardzo dobrym) sequelem, a oddana w ręce innego zespołu deweloperów trójka stanowiła już tylko popłuczyny po klimatycznym shooterze z pierwszej dekady XXI wieku. Czy chcielibyśmy, żeby F.E.A.R. wrócił w glorii chwały, na powrót podnosząc nam ciśnienie, zamiast bawić się w pasującego doń jak pięść do nosa coopa?  Zdecydowanie tak!

Maciej Bachorski

Prince of Persia

Od wielu lat Assassin’s Creed jest w zasadzie jedyną serią Ubisoftu celującą w fantasy. Zanim jednak zakapturzeni zabójcy zagościli na komputerach i konsolach, triumfy święcił Książę Persji. Jak najbardziej słusznie, bo to tytuły nadzwyczaj udane, zwłaszcza tzw. Trylogia Piasków Czasu wydawana w latach 2003-2005. Ekipie Ubisoft Montreal udało się stworzyć historię czerpiącą z orientalnych legend, z domieszką dark fantasy (co w środkowej części, Dusza wojownika wyszło ze średnim skutkiem). Najważniejszy był jednak zróżnicowany i bardzo satysfakcjonujący gameplay stanowiący mieszankę slashera i platformówki przeplatanej zagadkami. Szczególnie dobre wrażenie robiły zaawansowane jak na owe czasy akrobacje księcia, a także mechanika cofania czasu, pozwalająca uniknąć śmiertelnych błędów.

Najbardziej cenię sobie jednak reboot z 2008 roku. Owszem, jest to produkcja wybitnie prosta, skierowana raczej do młodszego lub niedzielnego odbiorcy, ale jej wielkim jest baśniowość. Zrezygnowano z mrocznej estetyki i tonu opowieści, a nowy książę to charyzmatyczny łotrzyk, który łączy siły z księżniczką Eliką, by obronić magiczne królestwo przed siłami zła. Od pierwszych minut czuć chemię między bohaterami. Natomiast mimo prawie dwunastu lat na karku, oprawa wciąż potrafi urzec. Wszystko dzięki zastosowaniu techniki cell shadingu, która bardzo wolno się starzeje.

Niestety wydane na szybko obok premiery filmu, Zapomniane piaski z 2010 roku, to ostatnia duża odsłona cyklu i wiele wskazuje, że nic się w tej kwestii nie zmieni. Ubisoft stara się unikać wydawania zbyt podobnych do siebie serii. Już lata temu, Assassin’s Creed został uznany za następcę Prince of Persia, a taki stan rzeczy zdaje się utwierdzać dzięki kolejnym odsłon, coraz bardziej odchodzących od realizmu. Wątpliwe jest także, by francuska korporacja chciała zaryzykować z powrotem do liniowych gier dla pojedynczego gracza, chociaż nigdy nie wiadomo…

Krzysztof Olszamowski

Might & Magic

Każdy miłośnik gier fantasy, który zaczynał swoją przygodę z cRPG w latach osiemdziesiątych – czy też każdy, kto tak jak ja lubi czasem pogrzebać w starociach – kojarzy z pewnością kultową serię Might and Magic. Ta prężna i znacząca niegdyś marka, która wraz z m.in. pierwszymi odsłonami The Elder Scrolls przecierała szlaki eksploracyjnym erpegom w pełnym 3D oraz dała początek  pobocznej serii gier strategicznych Heroes of Might and Magic z biegiem czasu odeszła w zapomnienie.

Jej złota era przypadła na lata dziewięćdziesiąte, lecz niestety koniec starego millenium był również końcem świetności dawnego giganta. Wraz z przejęciem praw do marki przez Ubisoft  nastąpił reboot uniwersum, który wcale wiele nie pomógł. Jedynym prawdziwie udanym tytułem, jakim mogło się pochwalić nowe M&M był zrywający z gameplayem klasycznych odsłon spinoff Dark Messiah of Might and Magic z 2006 roku. Niestety jak na razie nie doczekał się on sequela.

Jako graczowi wychowanemu na HoMM 2 i HoMM 3, który ciepło wspomina także Dark Messiah , a od niedawna eksploruje również wczesne produkcje spod znaku Might and Magic,  brakuje mi tamtego świata, oraz obecności tej marki na rynku. Osobiście trzymam kciuki za to, byśmy w najbliższych latach ujrzeli jakąś kontynuację tej serii – bez względu na to, czy byłby to powrót do znanej z klasyków specyficznej rozgrywki drużyną śmiałków kontrolowaną w widoku FPP, czy może mrocznego akcyjniaka z rozbudowaną fizyką, jakim był Dark Messiah.

Krzysztof Dzieniszewski

The Thing

Podjęta przez Universal Studios decyzja by powierzyć elektroniczną kontynuację kultowego horroru Johna Carpentera programistom z Computer Artwroks była jedną z lepszych jaka przydarzyła się marce. I jasne, wydane w 2002 roku The Thing nie było pozbawione wad, z tą najdotkliwszą -oskryptowaną przemianą towarzyszy w „Cosie” na czele. Mimo tego jednak zdołało opowiedzieć historię która była intrygująca i przede wszystkim, zachowująca klimat osaczenia i paranoi znany z pierwowzoru. The Thing nadal wygląda na tyle dobrze by nie wywoływać uśmiechu politowania, ale część mechanik została już ewidentnie nadgryziona przez ząb czasu. Z tego względu, remake w nowej oprawie byłby opcją najbardziej optymalną.

Maciej Bachorski

Dino Crisis

W dobie powstających jak grzyby po deszczu remake’ów kolejnych części serii Resident Evil CAPCOMU, zdecydowanie chciałoby się zobaczyć też odświeżoną wersję survival horroru z dinozaurami w roli głównej. O dziwo nie jest to wcale takie niemożliwe – wszak jeszcze zanim oficjalnie potwierdzono, że następny w kolejce do odrestaurowania będzie Resident Evil 3, internet aż huczał od wypełnionych Dino Crisis plotek. Być może więc za jakiś czas uda się nam wybrać z Reginą na ponowne polowanie – co po przekombinowanych fabularnie sequelach, mogłoby tchnąć w serię drugie życie.

Maciej Bachorski

Seria Onimusha

Na początku ery Playstation 2 zrodziła się jedna z najciekawszych serii szóstej generacji konsol. Onimusha zachwycała rewelacyjnymi wstawkami filmowymi, świetną muzyką oraz klimatem feudalnej Japonii, terroryzowanej przez hordy demonów. Pod względem rozgrywki była często porównywana do innego cyklu Capcomu – Resident Evil. Podczas zabawy rozwiązywaliśmy łatwe zagadki i toczyliśmy częste starcia z falami demonicznych wrogów oraz wymagającymi bossami. Do dyspozycji oddano nam zróżnicowany zestaw oręża, a system walki – jak na tamte czasy – był stosunkowo złożony i niezwykle satysfakcjonował.

Do trzeciej odsłony zaangażowano nawet gwiazdę filmową, w postaci samego Jeana Reno. W zeszłym roku ukazała się co prawda odświeżona pierwsza część, niestety poza niewielkimi usprawnieniami to wciąż tylko ten sam, znany dobrze tytuł. Być może w przyszłości Capcom przypomni sobie o rzeczonej serii, bo – przynajmniej w moim mniemaniu – dalej tkwi w niej spory potencjał.

Dawid Szulc

Star Wars: Jedi Knight

Jeśli lubicie Gwiezdne wojny i zdarza Wam się pogrywać w gry wideo, bez wątpienia kojarzycie którąś z odsłon serii Jedi Knight. Jej początki sięgają roku 1995, kiedy światło dzienne ujrzał pierwszy tytuł śledzący burzliwe losy Kyle’a Katarna – Dark Forces.  Na przestrzeni kolejnych odsłon Kyle przechodził trudną drogę od rekruta w armii Galaktycznego Imperium, poprzez najemnika współpracującego z Rebelią,  bohatera Sojuszu, który wykradł plany Gwiazdy Śmierci, aż po Rycerza, a w końcu Mistrza Jedi. Historia Jedi Knight urywa się w roku 2003, czyli po premierze gry Jedi Knight: Jedi Academy. Choć tytuł ten spychał Kyle’a na drugi plan i wprowadzał nowego protagonistę o modyfikowalnej rasie, płci oraz wyglądzie zewnętrznym,  pozostał spójny z poprzednikami i został bardzo ciepło przyjęty. Całkiem ciekawa fabuła zwieńczona otwartym zakończeniem aż prosiła się o kontynuację, lecz ta niestety nigdy się nie ukazała.

Od „śmierci” serii Jedi Knight minęło już zatem siedemnaście lat, a mimo tego wiele osób nadal o niej pamięta – zwłaszcza o dwóch ostatnich częściach: Jedi Outcast i Jedi Academy. Powstało do nich wiele nieoficjalnych modów i dodatków, nierzadko bardzo rozbudowanych; po dziś dzień da się również znaleźć graczy w rozgrywkach multiplayer.  Przyczyną tego sukcesu jest z pewnością niezwykle udany gameplay , oferujący zarówno elementy strzelankowe, jak i rozbudowany system walki mieczem świetlnym, dający graczowi ogromną swobodę zarówno w wymachiwaniu ikonicznym orężem, jak i w robieniu użytku z akrobatycznych skoków i innych mocy Jedi.

Gdybym był optymistą, marzyłbym o nowej grze podejmującej wątek Katarna i Akademii Jedi na Yavinie 4 od miejsca, w którym pozostawiło ją Jedi Academy. Obserwując jednak tendencję Disneya do kategorycznego odgradzania się od starego kanonu (Legend) zadowoliłby mnie również reboot serii współgrający z nową wersją uniwersum. Tęskno mi przede wszystkim do tamtej rozgrywki i użytych mechanik, a nie do samej historii.

Krzysztof Dzieniszewski

Dishonored

Gra która zapoczątkowała whalepunk, czyli określenie na jej napędzany wielorybim tranem świat przedstawiony. Jako cesarski obrońca Corvo Attano (a później i jego przybrana córka, władczyni Emily Kaldwin) mogliśmy poczuć wiatr we włosach przemykając po balkonach, balustradach i dachach, albo cierpliwie czekać na swoją szansę wciśnięci w narożnik budynku, na drodze do kolejnego skrytobójstwa. Wszystko po to, by odzyskać honor i uratować cesarstwo – Dishonored miało bowiem niezwykły pomysł na fabułę, a dodatkowo raczyło nas dopracowaną rozgrywką, opierająca się na wielopoziomowych, wypełnionych różnymi drogami do celu planszach. Cóż z tego, że kontynuacja nie sprzedała się zgodnie z oczekiwaniami? Niemal dwa i pół roku oczekiwania na dalsze przygody Corvo po premierze „Death of the Outsider” to i tak zdecydowanie za długo.

Maciej Bachorski

Cold Fear

Choć nawet za swoich czasów, w 2005 roku Cold Fear nie uchodził za pierwszoligowego gracza, to zmyślne połączenie survival horroru silnie inspirowanego marką Resident Evil z grą akcji z hollywoodzkim wręcz rozmachem miało kilka patentów którymi mogło przekonać do siebie odbiorców. Za najważniejszy z nich można uznać otoczenie – lwia część gry toczy się bowiem na znajdującym się w samym środku sztormu statku. Konieczność walki nie tylko z przeciwnikami, ale i potrafiącym zmieść z bohatera z pokładu rozszalałymi tonami przelewającej się przezeń wody to pomysł, którego wykonanie chętnie zobaczylibyśmy przy wykorzystaniu obecnych możliwości technologii.

Maciej Bachorski

Rayman

Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego po doskonale przyjętych przez recenzentów i graczy Rayman Origins i Rayman Legends twórcy nie zdecydowali się na kontynuowanie serii. Gdzieniegdzie można spotkać się z informacjami, że Legends nie sprzedał się tak dobrze, jak planowano, jednak podkreśla się też, że rok 2013 ogólnie nie był najlepszy finansowo dla Ubisoftu. Tymczasem tytuł, który zadebiutował na pecetach i konsolach siódmej generacji, po roku doczekał się portów na ósmą. Cztery lata po premierze ukazał się na Nintendo Switch, nadal przynosząc zyski i otrzymując bardzo pochlebne oceny. I nic dziwnego.

Te kolorowe platformówki idealnie łączą w sobie uroczą, kreskówkową oprawę graficzną i prostą, ale sprawiającą radość mechanikę. Mają tez idealnie wyważony poziom trudności, dzięki któremu dają satysfakcję, nie frustrując i pozwala na doskonalenie umiejętności ora wykorzystanie ich w kolejnych wyzwaniach. No i posiada świetny tryb kooperacji, którego często brakuje we współczesnych tytułach platformowych. Krótko mówiąc: dejcie mi kolejnego Raymana!

Damian „Nox” Lesicki

Aliens vs Predator

Któż z nas nie pamięta nerwowego skradania się przez kolejne skąpane w mroku korytarze planetarnej stacji, mając na podorędziu tylko kilkadziesiąt sztuk amunicji do karabinu pulsacyjnego i jeszcze bardziej podnoszący ciśnienie wykrywacz ruchu? Mimo, ze od premiery Aliens vs Predator 2 minęły już niemal dwie dekady, a na rynku pojawił się choćby Obcy: Izolacja czy Aliens: Colonial Marines, nie było produkcji która tak dobrze ogrywałaby klimat ciągłego zagrożenia znany z wizji Ridleya Scotta. Albo zupełnie inny typ gry, ale po prostu gra słaba – oba te argumenty można było przypiąć z kolei do Aliens vs Predator 3, który nawet nie zbliżył się do standardu wyznaczonego przez poprzednika. Niekoniecznie zatem reboot, ale wierna standardom „dwójki” część czwarta byłaby jak najbardziej pożądana.

Maciej Bachorski

Star Wars: Knights of the Old Republic

Obie części Knights of the Old Republic to absolutna klasyka gatunku cRPG i przy okazji jedne z moich ulubionych gier wszechczasów. Bogate uniwersum Star Wars zasługiwało na tytuł skupiony na opowieści, a osadzenie akcji cztery tysiące lat przed główną sagą filmową pozwoliło studiom BioWare i Obsidian na wykorzystanie mistycznych wątków związanych ze zwolennikami jasnej i ciemnej strony Mocy. Co ciekawe, Obsidian miał plany na poprowadzenie historii w kontynuacji, ale LucasArts nie dał zielonego światła na jej stworzenie. Po części w 2011 roku doczekaliśmy się duchowego następcy KotORa w postaci MMO Star Wars: The Old Republi, rozgrywającego się trzysta lat po Knight of the Old Republic 2: The Sith Lords. Gra wprawdzie jest rozwijana do dziś i może pochwalić się bogatą fabułą, ale mimo wszystko trudno mówić o pełnoprawnej kontynuacji. Konstrukcja MMORPG wymusiła grinderską rozgrywkę, która nie jest zbyt atrakcyjna dla solowego gracza.

Czy jest szansa na pełnoprawnego następcę Knights of the Old Republic? Cóż, być może tak! Sukces Star Wars Jedi: Fallen Order pokazał EA, że inwestycja w gry dla pojedynczego gracza. Postawienie na znaną i lubianą serię było by dla wydawcy dobrym, wizerunkowym ruchem. Tym bardziej, że od jakiegoś czasu w sieci pojawiają się nieoficjalne doniesienia o pracach nad wskrzeszeniem KotORa. Mówi się o remake’u opartym na fabule dwóch oryginalnych odsłon lub też swoistym reboocie. Ta druga opcja wydaje się o tyle prawdopodobna, że idealnie się wpisuje w zapowiedziany ostatnio projekt Star Wars: High Republic, czyli seria książkowych i komiksowych spin offów, będących prequelami sagi i także mające stawiać na wątki fantasy.

Krzysztof Olszamowski

 

Half-Life

Czasy w których gracze pokładali większe nadzieje w to, że Valve i Gabe Newell obok zbijania kolejnych milionów zielonych na Steam wezmą się za kontynuację przygód Gordona Freemana minęły bezpowrotnie, choć pustka w sercu na myśl o części trzeciej pozostała… A skoro Half-Life: Alyx zbliża się do nas wielkimi krokami, może wciąż warto wierzyć?

Maciej Bachorski

A jakie serie według Was powinny powrócić? Podzielcie się opinią w komentarzach. 🙂

Exit mobile version