Niektórzy oszaleli z zachwytu po fenomenalnym debiucie Ernesta Cline’a, książce Player One. Sam Spielberg dał się uwieść tej opowieści, która garściami czerpie z sentymentu do minionych lat. Jednak przewrotność sukcesu polega na tym, że trudno go powtórzyć, jeśli poprzeczka została zawieszona wysoko. Quo vadis, Armado?
Ten gość ma styl
Autor słowami potrafi namalować świat o solidnych podstawach, płynnie prowadząc czytelnika strona po stronie, zaczarowując jego poczucie czasu. Choć do powieści mam wiele zastrzeżeń, czytało się ją szybko. Podobała mi się też dojrzałość głównego bohatera, objawiająca się w jego języku oraz sposobie opisywania rzeczywistości. Dbałość o szczegóły, która uwiarygodniała wybrany rys postaci, trafiła na listę plusów.
Ale spoczął na laurach
O ile możliwe zdaje się skuteczne bazowanie na nostalgii za przeszłością i erą starych mediów, o tyle pójście na łatwiznę w schemat plasujący się pomiędzy high school drama a oklepaną historią outsidera jest strzałem w kolano. Fabuła była momentami do bólu przewidywalna. Czytałam książkę dalej, dając jej szansę i licząc, że się pomylę w swoich założeniach, że coś mnie zaskoczy. Jednak najbardziej irytujące okazało się potraktowanie odbiorcy jak półgłówka, któremu podejrzenie co do „wielkiej intrygi”, „wielką intrygę”, a także początek nowej należało wyjaśnić krok po kroku, kilka razy, powtarzając nawet te same zdania, jakie pojawiły się X stron wcześniej. Niestety, zainteresowanie kolejnymi zwrotami akcji malało, tak jak i następną częścią przygód młodego Zacka. W zasadzie czuję, że ostatnie strony zdradziły mi większość przyszłej fabuły.
Musimy porozmawiać o Zacku
Chłopak, który ma problemy z gniewem i agresją, lecz wymiata w gry komputerowe, mógłby równie dobrze pretendować do bardziej skomplikowanej roli. Stać się osiedlowym zabijaką, kimś z dużymi problemami, takim bad boyem z kucykiem i ramoneską na plecach. Wtedy jego mocne dialogi i cięte riposty w kontaktach z płcią przeciwną byłyby w swoim zamierzeniu spójne z przedstawioną postacią. To tylko jeden z luźnych pomysłów, jednak fakt, że w ogóle pojawił się w czasie lektury, wskazuje na niedostatki tejże. Gdyby była porywająca, jak jej poprzedniczka, nie miałabym czasu i pretekstu do tworzenia własnej wersji wydarzeń. I do kreowania jakichkolwiek wątków pobocznych, których tutaj tak bardzo mi brakowało. Tymczasem, choć aż do ostatniej strony liczyłam na fajerwerki, nie było ich. Snułam się tylko jak cień za Zackiem Lightmannem i czekałam aż zza rogu wychyli się ktoś jeszcze. Jego oczekiwanie na przełomowe wydarzenie nie z tego świata, jasno komunikowane, a potem podsumowywane, nadeszło. Moje nie.
Jeśli jeszcze nie czytałeś Player One, Armada może ci się spodobać. Mamy tu popkulturowe nawiązania, dyskusje o broni białej oraz kosmiczne statki. Dostajemy także ziszczającą się fantazję niejednego gracza, w której konsola i dowodzenie ze swoich czterech ścian naprawdę mogą przyczynić się do uratowania ludzkości – a zarazem pozwalają wytrącić mocny argument z dłoni rodzicom narzekającym na godziny, jakie ich pociechy spędzają przed komputerem. Jednak realne zagrożenie przed obcymi trafia do mniej o wiele słabiej niż psychologiczne rozgrywki, jakich j powieści Ernesta Cline’a.
Jeśli lubicie ciekawe pozycje science fiction, zapraszamy na stronę Virtualo, gdzie znajdziecie Armadę.
Nasza ocena: 6,7/10
Do odważnych świat należy. Pisarz spróbował powtórzyć swój sukces, jednak nie trafił do mnie tą drogą na skróty. Czekam więc na nową powieść lub cykl, niezwiązany z Armadą, ponieważ dalej wierzę w pana Cline'a, będąc, mimo wszystko, pod urokiem jego literackiego debiutu.Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 6/10
Styl: 8/10
Korekta i wydanie: 8/10