Sportretowany przez Roberta Downeya Jr. Tony Stark jest jednym z filarów kinowego uniwersum Marvela, czego mogliśmy doświadczyć choćby w ostatniej odsłonie filmu Avengers. Czy jednak warto poznać solowe przygody Iron Mana?
Przed rewolucją
Choć stwierdzenie to może wydawać się nieco przesadzone, uważam, że Iron Man to jeden z najważniejszych obrazów historii kina rozrywkowego. To on dał początek MCU, które zbliżyło doświadczenie płynące z oglądania filmów do czytania komiksów, co okazało się znakomitym pomysłem w kwestii długofalowego tworzenia franczyzy. By dokładniej to zrozumieć, należy spojrzeć na adaptacje komiksów Marvela i DC sprzed 2008 roku. Owszem, istniały i nierzadko wychodziły co najmniej nieźle, jak w przypadku części filmów poświęconych Spider-Manowi, Supermanowi, Batmanowi czy Blade’owi. Wszystkie te produkcje cierpiały jednak na znaczne ograniczenia w konstrukcji świata. Twórcy korzystali jedynie z garstki postaci najbardziej kojarzonych z głównymi bohaterami, podczas gdy ich komiksowe wersje często spotykały się w widowiskowych crossoverach czy też za sprawą gościnnych występów.
Problem ten rozwiązał Kevin Feige, stawiając na niezwykle ambitny i ryzykowny projekt, jakim wówczas było MCU. Wzorem komiksowych serii mieliśmy otrzymywać solowe filmy poświęcone danym bohaterom, ale rozgrywające się w tym samym świecie. Co kilka lat miał natomiast nastąpić odpowiednik eventu, w którym postacie znane z wcześniejszych produkcji łączą siły, by wspólnie pokonać większe zagrożenie, czemu towarzyszyła przy okazji zmiana status quo uniwersum. I tak po serii kilku originów i sequelowi Iron Mana otrzymaliśmy wielki punkt kulminacyjny w formie Avengers. Rewelacyjne wyniki finansowe crossovera potwierdziły słuszność owej strategii i wyznaczyły wzór dla naśladowców, którym do dziś nie udało się powtórzyć sukcesu. Wszystko to zaczęło się jednak od historii przemiany pewnego miliardera…
Źródło: i.imgur.com
Serce z żelaza
Drugiego maja 2008 roku do kin trafił Iron Man. Produkcja okazała się sukcesem komercyjnym, zarabiając na świecie prawie 600 milionów dolarów. W kontekście dzisiejszych wyników kwota ta może wydawać się niezbyt imponująca, ale należy pamiętać, że mieliśmy wtedy do czynienia z nową serią, a komiksowy Tony Stark nie był dla masowego odbiorcy bohaterem tak rozpoznawalnym jak choćby Peter Parker czy mutanci z X-Men. Co więcej, pomimo że film otrzymał rating wiekowy PG-13, to niekoniecznie był równie przyjazny dla młodszej części widowni co ostatnie filmy Marvel Studios.
W końcu główna oś fabuły tyczyła się handlu bronią i terroryzmu. Filmowego Starka poznajemy przecież w chwili, gdy próbuje sprzedać amerykańskiej armii najnowsze narzędzia siania śmierci. Transakcja jednak kończy się fiaskiem, a Stark zostaje uprowadzony przez terrorystów. Dalszy ciąg tej historii chyba każdy zna – miliarder wprawdzie ucieka w miarę bezpiecznie, ale znacznie zmienia swój punkt widzenia na bardziej szlachetny i pacyfistyczny, a także musi poradzić sobie z zagrożeniem, które niejako sam wywołał.
Powiedzmy sobie szczerze, wątek główny Iron Mana nie jest zbyt porywający, a i te jedenaście lat temu korzystał z bardzo oklepanego schematu. Ot, kolejna historia o egocentrycznym bogaczu, który musi zmierzyć się z konsekwencjami swojego dotychczasowego życia, zrozumieć błędy i stać się lepszym człowiekiem. Nic specjalnego, ale podstawy są wystarczająco solidne i uniwersalne, by dać potencjał do umieszczenia w nich wyrazistych bohaterów. To natomiast na pewno się udało. Główna trójka aktorska – Robert Downey Jr., Gwyneth Paltrow i Jon Favreau – stworzyła świetne kreacje, co udowodniła również w kolejnych filmach. Paradoksalnie najgorzej wypadł najbardziej znany wówczas członek obsady, czyli Jeff Bridges. Trzeba jednak przyznać, że niespecjalnie miał tam co zagrać. Początkowe filmy Marvela miały bowiem bardzo duże problemy z tworzeniem antagonistów i dostaliśmy stereotypowego złoczyńcę, który jest zły, „bo tak”. Bardzo pozytywne wrażenie sprawiała za to ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Ramina Djawadiego, znanego dziś oczywiście z muzyki stworzonej do serialu Gra o tron.
Źródło: d13ezvd6yrslxm.cloudfront.net
Powtórzyć sukces?
Marvel postanowił kuć żelazo, póki gorące i jeszcze przed crossoverem w postaci Avengers widzowie mogli zobaczyć kontynuację losów Tony’ego Starka. Już w 2010 roku do kin trafił Iron Man 2. Niestety pośpiech okazał się złym doradcą i światło dzienne ujrzał w mojej opinii jeden z najmniej udanych filmów MCU. Co właściwie nie zagrało? Przede wszystkim scenariusz, a zwłaszcza rozwój głównego bohatera. Po wydarzeniach z pierwszej części Stark utrwalił swój status światowego celebryty, nie będąc już jednak kojarzonym z handlem uzbrojeniem, a raczej z wyczynami w zbroi Iron Mana. Postawiono zatem na całkiem ciekawy motyw, w którym przypływ sławy miesza w głowie naszego protagonisty, przez co ten z kolei nie dostrzega nadchodzącego zagrożenia.
Nie brzmi to źle, lecz gorzej wypada w praktyce. Jest to jeden z najsłabiej poprowadzonych wątków upadku moralnego, jakie widziałem. Stark z aroganckiego, ale błyskotliwego przedsiębiorcy stał się bohaterem odartym ze swojego intelektu i wręcz żenującym. Wiele sytuacji mających uchodzić za zabawne budzi co najwyżej uśmiech politowania, czego koronnym przykładem jest załatwianie się do zbroi. Oglądaniu Iron Mana 2 towarzyszy pewne współczucie dla obsady, która musiała zagrać na podstawie tak kiepskiego scenariusza. Co gorsza, podobnie jak w pierwszym filmie słabo wypadają antagoniści (bo tym razem było ich aż dwóch). Celem zemsty na Starku siły połączyli Justin Hammer (Sam Rockwell) i Whiplash (Mickey Rourke). Obu panom brakuje jakiejkolwiek naturalnej motywacji i przez większość czasu działają absurdalnie, tworząc niemal karykaturalne kreacje.
Nie znaczy to jednak, że wszystko w Iron Manie 2 popsuto. Braki są głównie scenariuszowe i widzowie wciąż mogli cieszyć się bardzo dobrze zagraną i widowiskową rozrywką. Poczyniono tu też ważne kroki będące przyczynkiem do budowania wielkiego uniwersum. W filmie dość istotne funkcje pełnili agenci S.H.I.E.L.D. Czarna Wdowa i Nick Fury, zwiastując nieco Avengers. Już wtedy widz mógł się domyślić, że jest to potężna organizacja, mająca wpływ nie tylko na postaci z jednego filmu.
Źródło: i.kinja-img.com
Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni
Na szczęście Tony Stark podniósł się po gorszej produkcji, a następnie powrócił w chwale i to dwa razy. Po pierwsze w 2012 roku – w pierwszych Avengers fani dostali z powrotem bohatera, którego pokochali w oryginalnym filmie. Rok później za to pokazano, że solowe przygody człowieka z żelaza wciąż mogą być naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Iron Man 3 stał się najbardziej dochodową częścią serii, zarabiając na świecie ponad 1,2 miliarda dolarów. Na pewno spora w tym zasługa wspomnianego crossovera, który przyciągnął nowych fanów. Nie należy jednak umniejszać, jaki smakowity kawał kina akcji ujrzał światło dzienne.
Iron Man 3 to zdecydowanie najbardziej autorski film z serii. Za reżyserię i scenariusz odpowiadał Shane Black, a więc człowiek znany ze scenariuszy klasycznych akcyjniaków pokroju Zabójczej broni, Bohatera ostatniej akcji czy Długiego pocałunku na dobranoc. Faktycznie już od początku czuć w tym rękę człowieka specjalizującego się w bezpretensjonalnej rozrywce. Dzieje się wiele i często wbrew logice, ale za to w świetnym stylu. Co jednak ważniejsze – w końcu przemiana głównego bohatera ma jakiś sens. W trakcie Avengers Tony Stark pierwszy raz spotkał się z istotami spoza naszego świata, co zmieniło światopogląd miliardera. Po raz pierwszy popada w zwątpienie. Udanym zabiegiem jest fragment, w którym Stark zostaje przez wrogów odcięty od całej technologii i musi pokonać zarówno namacalne trudności, jak i w pewien sposób stoczyć wewnętrzną walkę ze swymi słabościami, by odnaleźć w sobie to, co go naprawdę definiuje jako Iron Mana.
Wisienką na torcie Iron Mana 3 pozostaje kontrowersyjne wykorzystanie postaci domniemanego Mandaryna sportretowanego przez Bena Kingsleya. Zdaję sobie sprawę, że decyzja ta wzbudziła mieszane uczucia, ale na pewno przełamała tradycję szablonowych złoczyńców. Był to również pierwszy raz, gdy ludzie z Marvel Studios zabawili się oczekiwaniami fanów.
Źródło: s.yimg.com
Trochę o wydaniu
Skoro przyznałem wyżej, że przynajmniej na dwa z powyższych filmów warto zwrócić uwagę, to pozostaje jeszcze pytanie, czy opłaca się z nimi zapoznać właśnie za sprawą nowej serii – Kolekcja Marvel? Cóż, myślę, że tak, zwłaszcza jeśli dbamy o estetykę na półce. Dotychczas wiele filmów Marvel Studios różniło się rozmieszczeniem elementów graficznych na grzbiecie pudełka. Tu natomiast każdy film został dodatkowo zapakowany w tekturową obwolutę gwarantującą jednolity styl, co więcej – bardzo atrakcyjny. W środku oczywiście znajdziemy standardowe pudełko DVD lub Blu-ray ze starą okładką. Należy również wspomnieć, że sugerowana cena tych wydań jest znacznie niższa niż w przypadku pierwotnego nakładu, a więc przy nadchodzących promocjach obniżki będą jeszcze bardziej atrakcyjne.
Jeśli zaś chodzi o kwestie techniczne, to polski widz w filmach Iron Man i Iron Man 2 ma do wyboru polskiego lektora lub oryginalną ścieżkę dźwiękową z polskimi napisami. W Iron Manie 3 zrezygnowano z lektora na rzecz dubbingu. Warto również wspomnieć, że wszystkie produkcje zawierają szereg innych ścieżek dźwiękowych i tekstowych, o czym jednak wydawca zapomniał poinformować na pudełku.
Dzięki firmie Galapagos miałem okazję zaznajomić się z wydaniami DVD serii Iron Man. Niestety w porównaniu do edycji Blu-ray charakteryzują się one nie tylko gorszą jakością obrazu, ale i skromniejszymi materiałami dodatkowymi. Nie znaczy to jednak, że ich zupełnie zabrakło. W pierwszym Iron Manie możemy zapoznać się z naprawdę licznymi scenami niewykorzystanymi lub rozszerzonymi. Zamieszczono również krótki zwiastun kreskówki Iron Man: Armored Adventures. Na płytce z sequelem znajdziemy za to komentarz reżyserski Jona Favreau. Szczególnie ucieszył mnie ten dodatek, gdyż lubię obejrzeć film jeszcze raz z uwagami twórcy, także gdy niezbyt przypadł mi do gustu. Daje to szansę na szersze spojrzenie na całość i skonfrontowanie wizji z własnymi przemyśleniami. Natomiast w Iron Manie 3 znalazł się krótki materiał z planu filmu Thor: Mroczny świat oraz reportaż o realizacji widowiskowej sceny z udziałem samolotu Air Force One. Szczególnie godny uwagi jest ten drugi dodatek, ponieważ pokazuje, jak imponujące efekty praktyczne zostały tam użyte.
Źródło: i.redd.it
Warto znać
Produkcje o Iron Manie może i nie należą do moich ulubionych, ale nie da się ukryć, że stanowiły podwalinę pod jedną z największych franczyz filmowych w historii. Z tego też powodu każdy fan MCU powinien zaopatrzyć się w ich fizyczne wydania (no, może poza drugą częścią). Kolekcja Marvel daje natomiast idealną okazję tym, którzy dopiero zaczynają zbierać filmy z tej serii.