Minęło już dziesięć lat odkąd po raz pierwszy weszliśmy do świata słynnych asasynów i rozpoczęliśmy żmudną walkę z Zakonem Templariuszy. Do dzisiaj pamiętam, jak razem z Altaïrem Ibn-La’Ahadem eksplorowałam między innymi Jerozolimę w poszukiwaniu Świętego Graala, tudzież Fragmentu Edenu. Następnie wraz z Ezio Auditore przemierzyłam niemal całe Hiszpanię, Włochy i Rzym, próbując pokrzyżować plany Zakonu i odbić miasta uciśnione ich okrutną władzą. I to właśnie te pierwsze gry sprawiły, że co roku wyczekiwałam na nową produkcję z tej serii. Niestety każde kolejne wydanie nieco gasiło mój entuzjazm. Zresztą, podobnie jak wielu innych graczy, uważam, że ostatnie odsłony cyklu nie były równie udane jak poprzednie części. Zapewne Ubisoft zbyt szybko starał się je wypuszczać na rynek, co mogło przyczynić się do spadku jakości. Na ten temat można by spekulować bez końca. Niewątpliwie twórcy zauważyli ten sam problem i zdecydowali się na zmianę cyklu wydawniczego i poświęcenie nowej odsłonie nieco więcej czasu. I tak, po niespełna dwóch latach przerwy, narodziło się Assassin’s Creed: Origins – jubileuszowe wydanie z okazji dziesięciolecia publikacji pierwszej części. I jest w tym coś magicznego, ponieważ najbliżej jej do pierwowzoru.
Podążając śladami przodków – poznajcie ostatniego Medżaja
Najlepsze, co mogło przydarzyć się serii Assassin’s Creed, to wykonanie dużego kroku w tył, jeśli chodzi o chronologię. Trafiamy do Egiptu w I wieku przed naszą erą. Jak wiadomo z historii, w kraju tym nie działo się wtedy zbyt dobrze. Wszystko przez rozpad wywołany wojną domową pomiędzy Kleopatrą VII i Ptolemeuszem XIII, dodatkowo podsycany przez Greków i Rzymian. W tych czasach przyszło żyć parze wojowników, Ayi i Bayekowi. Ich historia zaczyna się dosyć brutalnie i smutnie. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że są to postacie tragiczne, wzorowane na Altaïrze i Ezio – podążają ścieżką zemsty, stając się zabójcami z krwi i kości.
Zacznijmy od głównego bohatera. Bayek reprezentuje klasyczne podejście do herosa w Assassin’s Creed – mężczyzna z dobrym sercem, lecz skory do gniewu. Sympatyczny, ale nie tak charyzmatyczny jak Ezio. Swego rodzaju szeryf, nieco wbrew własnej woli wplątany w ważne wydarzenia. Opowieść zaczynamy od tragicznego zdarzenia, które odmienia Bayeka i popycha go na ścieżkę zemsty. Protagonista zostaje zmuszony do działania i przemierza cały Egipt, aby pozbawić życia tych, którzy wedle jego mniemania na to zasługują. Tą samą drogą podąża jego żona, Aya. Charyzmatyczna i niezwykle urodziwa kobieta powinna wręcz grać tutaj pierwsze skrzypce (bardzo przypominała mi swoją osobowością Evie Frye z Assassin’s Creed: Syndicate). Służy na dworze królowej Kleopatry, jest jej prawą ręką, ale większość czasu spędza, knując przeciwko swoim wrogom.
Oczywiście nie byłoby Assassin’s Creed bez Abstergo Industies. Tym razem wcielamy się w młodą i ambitną pracownicę wspomnianej firmy – Laylę Hassan. Historia kobiety została potraktowana trochę po macoszemu (sterujemy postacią zaledwie przez kilka minut). Jednak szperając w laptopie bohaterki, możemy zgłębić nieco wiedzę na jej temat. I być może w przyszłości może ona stać się drugim Desmondem Milesem, ponieważ wątek Layli przedstawia się dość obiecująco.
Ciężkie jest życie Medżaja
Powiewem świeżości jest przedstawienie historii naszego protagonisty. Od niemal samego początku widzimy, że Bayek to postać dość głęboko zżyta z miejscem swojego pochodzenia. Zaś osadzenie bohatera w roli opiekuna egipskiego ludu było doskonałym pretekstem do tego, aby nie skupiał się on jedynie na losach władców, lecz zajął się również problemami zwykłych śmiertelników. Niestety bardzo często są to jedynie typowe misje ratunkowe, choć pojawiają się i perełki, jak na przykład cały łańcuch zadań, w których spotykamy między innymi Witruwiusza. Takie mało znaczące akcenty, a cieszą gracza najbardziej. Zwłaszcza wspaniałe przedstawienie relacji Bayeka i Ayi. Dzięki dobrze rozpisanym dialogom i wyreżyserowanym scenkom ich miłości, takie emocje jak tęsknota, smutek, chęć zemsty można odczuć samemu. Znakomicie przedstawiono również sylwetki urodziwej Kleopatry i despotycznego Juliusza Cezara. Zachęcam do poznania antagonistów – to najmocniejszych elementów gry.
To będzie chyba jedyny minus, który pojawi się w ten opinii. Niewątpliwie jest nim główna linia fabularna, do znudzenia przewidywalna i schematyczna. Scenariusz skupia się przede wszystkim na zakulisowej walce o tron Egiptu, historii Bayeka i jego bliskich oraz tajemniczego Zakonu. Po kolei wybijemy jego członków, aż w końcu dotrzemy do ostatniego bossa i historia się kończy po zaledwie trzydziestu godzinach (tyle czasu zajęło mi przejście głównej fabuły, oczywiście nie wliczając w to zadań pobocznych).
W tym momencie warto również wspomnieć o nieodłącznym towarzyszu głównego bohatera – orlicy Senu. Jednym przyciskiem zaczynamy szybować ponad Egiptem, namierzając przeciwników, szukając źródeł wybranych surowców, i atakować wrogów. Jest to zupełna nowość, która spełnia swoją rolę w stu procentach i stanowi zaletę gry. Możemy dzięki temu nie tylko obejrzeć malownicze krajobrazy z lotu ptaka, ale również ułatwiać sobie wykonywanie zadań. Mam nadzieję, że w przyszłości twórcy bardziej rozwiną tę opcję o jakieś nowe zastosowania (może w formie cichych zabójców).
Zachwytom nie było końca
Nie będę oryginalna, niewątpliwie największą zaletą Assassin’s Creed: Origins jest świat przedstawiony, czyli Egipt. Zwiedzanie całego kraju, podzielonego na poszczególne tereny (przemierza się je bez loadingów) i wyczyszczenie go ze wszystkich aktywności (co gorąco polecam) zajmuje kolejnych kilka godzin. Bo czego tutaj nie ma – przepiękne starożytne miasta pełne świątyń, ornamentów, charakterystycznych posągów i malowideł, zaginione grobowce, piramidy, jaskinie, bagna… Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. I oczywiście pustynia, która imponuje swoimi rozmiarami i budzi respekt u każdego podróżnika – trzeba uważać na burze piaskowe! Natomiast kiedy bohater wjechał na koniu to przepięknej Aleksandrii, miałam ciary na plecach. Możliwość zwiedzenia Wielkiej Biblioteki czy hipodromu, na którym odbywają się wyścigi rydwanów, to niesamowite przeżycie. Tym razem twórcy się postarali i odpalając grę, czujemy się tak, jakby to wszystko było rzeczywiste, chociaż dzieje się na szklanym ekranie. Zwiedzaliście kiedyś wielkiego Sfinksa, albo wdrapywaliście się na słynne piramidy w Gizie (ostatnie i tak jest niemożliwe)? Za sprawą gry to wszystko staje się realne i nie trzeba nawet wychodzić z domu! Co więcej, można zakochać się w dorzeczach Nilu, zachwycać się malowniczą oazą w Fajum lub też zwiedzić arenę gladiatorów i wiele, wiele więcej! Tym razem Ubisoft pomyślał o wszystkim. Istnieje możliwość odpalenia trybu fotograficznego i, bawiąc się filtrami, pstrykać zdjęcia na okrągło. Pod tym względem ta część jest najlepsza z dotychczasowych, ale żeby tego doświadczyć, trzeba posiadać naprawdę mocny komputer.
Rozpoczęła się prawdziwa walka
Zmiany dotknęły również systemu walki. Pojedynki wymagają teraz więcej uwagi i przywracają grze dreszczyk emocji. Jest też nieco chaotycznie, a każde potyczki zaskakują i ekscytują ryzykiem porażki. Starcia z przeciwnikami są bardziej brutalne, musimy się na nich dobrze skoncentrować i wyprowadzać przemyślane ataki, korzystać z tarczy czy wykonywać uniki. Na szczęście twórcy dali nam do dyspozycji rozmaite miecze, sztylety, włócznie, buławy i co tylko dusza zapragnie. W czasie gry możemy ulepszać nasze bronie, zmieniać je w czasie walki. Poza tym mamy słynne drzewko rozwoju postaci. Umiejętności bohatera możemy rozwinąć w trzech kierunkach. Dzięki temu nasz protagonista zyskuje wiele umiejętności pasywnych i aktywnych, co w ciekawy sposób urozmaica całą rozgrywkę. Oczywiście nadal skradamy się, wspinamy i gwizdami na wrogów, a także rzucamy się na nich w odpowiednich momentach. Nowością są walki gladiatorów i wyścigi rydwanów, w których możemy brać czynny udział. Nic też nie stoi na przeszkodzie ku temu, aby zaatakować od frontu placówkę gęsto obsadzoną przez strażników. Jak zawsze powtarzam: akcja dedykowana samobójcy.
Piaskownica dla dużych chłopców
Nic dziwnego, że nowy Assassin’s Creed otrzymał znaczek Mature (dla osób powyżej siedemnastego roku życia). W grze można zobaczyć dużo nagości, rozwiązujemy nawet misje związane z domem uciech i prostytutkami. Kobiety w większości chodzą toples, a co uważniejszy gracz zauważy na ścianach przybytku rysunki z aktami seksualnymi. Pojawia się również skrajna brutalność niektórych scen – jak dziecko dźgnięte nożem czy pobicie przy pomocy kuli. Oprócz tego można natknąć się na wszelkiego rodzaju używki i alkohol. Natomiast podczas potyczek krew obficie wylewa się z ciał poległych. Innymi słowy – wszystko to, czego nie powinni oglądać najmłodsi.
Assassin’s Creed: Origins grą roku!
Starożytny Egipt wykreowany przez Ubisoft sprawia, że chce się w tym świecie pozostać nieco dłużej. Ale Origins to nie tylko malownicze krajobrazy, ale przede wszystkim przepiękna opowieść o Bayeku i Ayi, która powinna poruszyć serca większości wielbicieli tej serii. To również początki bractwa assassynów i powoli rodzący się konflikt ze znanymi z poprzednich części Templariuszami. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami twórców, taki miał być pierwotny zamysł całej rozgrywki. I według mnie wyszli z tego obronną ręką. Oczywiście tak szybko nie opuszczę Egiptu. Czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy z misjami pobocznymi, a Ubisoft szykuje nowe aktualizacje, w których będzie możliwość zmierzyć się z największymi bossami i zdobyć kolejne fanty. Już się nie mogę doczekać!
Nasza ocena: 9,5/10
Assassin’s Creed: Origins niewątpliwie zasługuje na miano gry roku. Po przejściu głównej linii fabularnej, można pozostać w Egipcie znacznie dłużej i tylko czekać na najnowsze aktualizacje i wyzwania od Ubisoftu. Polecam, nawet graczom, którzy jeszcze nie mieli styczności z tym cyklem gier. Idealna okazja, aby zacząć serię od tego właśnie tytułu.Grafika: 10/10
Udźwiękowienie: 10/10
Fabuła: 8/10
Grywalność: 10/10