Z okazji dzisiejszej, dość specjalnej daty (14 luty, walentynki) , prezentujemy Wam nasze wybory odnośnie najciekawszych par miłośnych, ukazanych w grach wideo. Ostrzegamy, że materiał może zawierać spoilery z przytoczonych gier.
World of Warcraft: Malfurion i Tyrande – miłość na przekór wojnie
Autor – Piotr Markiewicz
World of Warcraft to jedno z najsłynniejszych MMORPG na świecie, które od 2004 roku przyciąga miliony graczy epicką historią, rozbudowanym światem i kultowymi postaciami. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje para nocnych elfów – Malfurion Stormrage i Tyrande Whisperwind.
Malfurion i Tyrande to jedna z najbardziej ikonicznych par w uniwersum Warcrafta. Ich historia zaczęła się tysiące lat wcześniej, kiedy to jako młode nocne elfy dorastali razem z Illidanem Stormrage. To właśnie w tej trójce zrodził się konflikt – Illidan potajemnie kochał Tyrande, ale to Malfurion zdobył jej serce.
Tyrande, oddana kapłanka Elune, oraz Malfurion, pierwszy druid Azeroth, byli rozdzielani przez wojny, kataklizmy i długie okresy snu druidycznego. Mimo tych przeszkód, ich miłość przetrwała wieki. Jednym z kluczowych momentów ich historii było przebudzenie Malfuriona przez Tyrande podczas Trzeciej Wojny, gdy Światło Elune wskazało jej drogę do ukochanego w chwili, gdy Azeroth najbardziej go potrzebował.
Ich relacja to przykład miłości, która przetrwała najtrudniejsze próby – od zdrady Illidana, przez atak Płonącego Legionu, po bitwy z Hordą i kolejne zagrożenia dla elfiego ludu. Tyrande jest potężną wojowniczką, a Malfurion mędrcem i opiekunem natury – razem tworzą doskonałą harmonię, gdzie siła i duchowość splatają się w jedno.
Ich historia to epicka opowieść o oddaniu, poświęceniu i walce o wspólną przyszłość, co czyni ich jedną z najbardziej fascynujących par w świecie gier.
Miłość Tyrande i Malfuriona została także w pewien sposób uczczona w grze „Hearthstone”. Dostali oni specjalne powitania, które usłyszeć możecie tylko w momencie, gdy mierzą się oni w starciu. Gdy gracie jednym z nich przeciwko drugiemu kliknijcie sobie emotkę powitalną, a sami się przekonacie co wówczas powiedzą.
Mass Effect: Sercowe rozterki na pokładzie Normandii
Autor: Krzysiek Płociński
Oryginalna trylogia Mass Effect jest znana m.in. ze świetnej fabuły, pełnej akcji rozgrywki oraz nawiązywania bardzo bliskich znajomości z członkami załogi statku Normandia. Studio BioWare w tej ostatniej kwestii dało graczom naprawdę dużo opcji (zwłaszcza od drugiej części). Kto zatem jest najlepszym partnerem/partnerką dla komandora Sheparda/Pani komandor Shepard? Ashley? Kaidan? Jack? Tali? Garrus? Odpowiedź na to pytanie jest raczej podchwytliwa. Tak naprawdę nie ma tu złej odpowiedzi, bo wszystko jest zależne od gustu osoby grającej. Ja osobiście najczęściej zaczynałem playthrough trylogii od związku z Ashley, a potem wybierałem Jack.
Tak jak zaznaczyłem wcześniej, w tej kwestii nie ma złych wyborów… może z wyjątkiem Morinth. Żeby jednak nie kończyć tekstu zbyt wcześnie stwierdzeniem “każdy ma rację”, to spróbuję określić, która opcja związku ma najwięcej sensu z perspektywy fabuły. Mój wybór pada na Liarę i już śpieszę wytłumaczyć dlaczego. Zacznijmy od tego, że jest to jedyna postać z jaką możemy utrzymać związek przez wszystkie trzy gry i to niezależnie od tego czy gramy żeńską czy męską wersją protagonisty. Co prawda w Mass Effect 2 był do tego potrzebny dodatek Kryjówka Handlarza Cieni, ale wciąż było to możliwe. Poza tym Liara odgrywała kluczową rolę w przywróceniu Shepard/a do życia. Była gotowa zaryzykować własne życie by odzyskać ciało dawnej/go dowódcy i (zależnie od wyborów gracza) ukochanej/go. Jej starania rzecz jasna nie poszły na marne. Liara jest też postacią, która przeszła prawdopodobnie największą przemianę ze wszystkich członków załogi Normandii. Od nieśmiałej i introwertycznej pani archeolog, przez pewną siebie handlarkę informacji, aż po zostanie nowym Handlarzem Cieni. Całkiem niezły rozwój przez około trzy lata historii (zwłaszcza, że Asari dożywają mniej więcej tysiąca ludzkich lat).
Jej podejście do związku także zmieniało się z czasem. Gdy za pierwszym razem zdecydowałem się w jedynce wybrać właśnie ją, to praktycznie do ostatnich chwil przed finałową misją nie byłem pewien czy dobrze poprowadziłem dialogi. Liara przez cały czas się wahała tłumacząc swoje podejście ciężarem misji. W przypadku Ashley wszystko było bardziej bezpośrednie. W drugiej części początkowo też trzymała Shepard/a na dystans, lecz jasne było, że chce kontynuować związek. W trójce praktycznie od początku do końca można być z Liarą. Całkiem ciekawe budowanie związku. Nie zapominajmy też o przyszłości Mass Effecta. Jeśli plany BioWare się nie zmienią, to nasza niebieska twardzielka będzie odgrywała znaczącą rolę w piątej odsłonie serii. Fani już spekulują, że może spróbuje znowu przywrócić Shepard/a do życia. Podsumowując, Liara jako druga połówka dla protagonisty/ki ma najwięcej sensu i podłoża fabularnego. Czy jest to moja ulubiona opcja? Nie. W tej kwestii zawsze odpowiem: Jack.
Resident Evil: Leon Kennedy i Ada Wong – wykorzystanie, zdrada, ale również dbanie o siebie nawzajem
Autor: Mariusz „Mario” Pietrzak
Zdaje sobie sprawę, że fani połączenia Leon x Claire zjedzą mnie, ale jednak dla mnie zauważalne jest, jak Leon i Ada równocześnie się przyciągają i odpychają, tworząc relacje dość toksyczną, aczkolwiek wypełnioną wsparciem i wzajemną chęcią ochrony. Oczywiście, Leon i Ada nie są oficjalnie parą, podobnie rzecz ma się z Claire Redfield (mimo dużych chęci kontynuowania rodowodu Redfieldów przez Chrisa). Podejrzewam, że Capcom woli, by fani sami wyobrażali sobie romantyczne relacje bohaterów.
Powróćmy jednak do omawianych postaci. Poznali się w Raccoon City podczas wydarzeń drugiej części Resident Evil. Początkowo Ada przedstawiła się Leonowi jako agentka FBI, co było pierwszym i nie ostatnim kłamstwem ze strony kobiety. W trakcie rozgrywki Ada wielokrotnie ratowała Leona z opresji. Ten nie pozostawił jej dłużny i w kluczowym momencie, podczas konfrontacji z Annette Birkin, Leon przyjął na siebie pocisk, by uratować Ade. W trakcie drogi do laboratorium, doszło nawet do pocałunku między nimi, chociaż można się zastanawiać, czy były w nim jakiekolwiek uczucia, czy była to zagrywka Ady, by Leon jej pomógł za wszelką cenę (z miłości robi się w końcu głupie rzeczy). Pod koniec opowieści, Leon dowiaduje się, że Ada nie jest z FBI, tylko jest zwykłą najemniczką i tropi Annette w celu pozyskania wirusa dla swojego klienta. Gdy Leon się o tym dowiaduje, nie chce oddać fiolki Adzie. Dochodzi do mierzenia w siebie z pistoletów i krótkiej rozmowy, podczas której Ada wydaje się odpuszczać. Niestety ten moment przerywa konająca Annette, która rani Ade, a przez sytuacje z rozpadającym się laboratorium, najemniczka spada w przepaść, gdzie rzekomo umiera. Leon w trakcie ucieczki walczy też z ostateczną wersją Mr. X, którą pokonuje dzięki wyrzutni rakiet, dostarczonej przez Ade tak, by Leon się tego nie domyślił.
W trakcie Resident Evil 4 Leon dowiaduje się, że Ada jednak żyje, gdzie ponownie, oboje ratują się nawzajem z różnych problemów. To samo jest w Resident Evil 6, gdzie Leon walczy z Chrisem, by uchronić Ade, a nawet przyjmuje na siebie kilka strzałów od zmutowanego Simmonsa, by uchronić…ukochaną? W trakcie wszystkich gier wyraźnie czuć chemię pomiędzy dwójką bohaterów, jednak drobne flirty, przekomarzania i głębokie spojrzenia, nie są w stanie tak wyrazić uczuć Leona i Ady do siebie, co wzajemne dbanie o drugą osobę. Oczywiście, Ada wielokrotnie wykorzystuje Leona, jednak gdyby miała zostawić go na pewną śmierć, to już w drugiej części Kennedy przestałby być w serii. Jego los nie jest dla niej obojętny i często ryzykuje życiem, by uchronić byłego policjanta. Za to Leon dla Ady jest w stanie zapomnieć o misji i pędzić kobiecie na ratunek.
A czemu Leon i Ada nie mogą być ostatecznie razem, nie licząc widzimisię Capcomu? Może być to przez wzgląd na prace obu postaci, gdzie Ada nie może sobie pozwolić na “słabości”, a Leon zdaje sobie sprawę z tego, że pewnego dnia może nie wrócić żywy z akcji. Ostatecznie ta dwójka jest na tyle twarda, by przeżyć wszystko, co szykują na nich bioterroryści, więc może ujrzymy ich kiedyś szczęśliwych na emeryturze?
Half-Life 2: Gordon Freeman i Alyx Vance
Autor: Maciej Bachorski
Gordon Freeman to wyjątkowo pechowy gość. Nie dość, że najpierw na skutek nieudanego eksperymentu musiał zmierzyć się z zagrożeniem z innego wymiaru, to jeszcze gdy wydawało się, że uda się na zasłużony spoczynek, G-Man zaangażował go do kolejnego zadania. Wyzwolenie Ziemi spod okupacji Kombinatu kroi się na misję z rodzaju tych niemożliwych – a już na pewno, gdyby Gordonowi przyszło próbować robić to w pojedynkę. Tyle więc dobrego, że na swojej drodze Gordon spotyka sojuszników, wespół z którymi zorganizuje ruch oporu. Jedną z nich jest Alyx, córka Eli Vance’a, dobrego znajomego z Black Mesa. Bohater spotyka dziewczynę na samym początku swojej podróży po City17 i szybko okazuje się, że stanie się ona jego głównym sprzymierzeńcem w walce z wrogiem. W trakcie kolejnych perypetii, między dwójką coraz to wyraźniej zarysowuje się wzajemna relacja.
Choć wątek romansu jest w Half-Life 2 sugerowany subtelnie, tu i ówdzie deweloperzy Valve puszczają do nas oczko, niejako sugerując, że jest w tej historii potencjał na coś bardziej płomiennego. Czy to jeden z rebeliantów zapytujący bohaterkę o to czy Gordon to jej chłopak, czy też jej ojciec sugerujący, że chciałby doczekać się wnuków… wszystko to doprowadziło, do mnóstwa fanowskich teorii na temat „Freemance’u”. Czy kiedykolwiek doczekamy się ich oficjalnego potwierdzenia? Cóż, zapewne nie wcześniej niż przy okazji premiery „Half-Life 3”.
Wiedźmin: Geralt i Shani
Autor: Wojciech „Antares” Chmiel
Jak to? zestawienie bez Wiedźmina? Wiedźmin być musi, bo mi prowadzący cofnie paszport Polsatu. A więc do rzeczy! W niemal wszystkich listach tego typu wiedźmin Geralt będzie przedstawiany bardzo stereotypowo, bowiem zapewne ze swoją największą miłością jaką jest Pło… znaczy się czarodziejka Yennefer, lub tą mniejszą w postaci Triss Merigold. Ja jednak popłynę tutaj pod prąd niczym pingwin w rzece Delcie (pozdro dla kumatych) i zwrócę uwagę na trzecią drogę pomiędzy trze… dwoma najpopularniejszymi możliwościami. Tak, macie rację, chodzi o Pło… Shani. Dobra, koniec żartów. Teraz na poważnie. Shani poznajemy już w książkach traktujących o Geralcie. Następnie pojawia się ona w pierwszej części gry, gdzie jest drugoplanową postacią, a dalej spotkać ją możemy w dodatku do trzeciej części gry. Nie wchodząc w spoilery, nazwijmy go Serca z Kamienia, bo taki nosi tytuł, skupmy się na samej postaci naszego rudzielca.
Shani jest tam ukazana jako młoda dziewczyna, z zawodu i wykształcenia lekarka, aktualnie w służbie redańskiej armii. Od samego początku traktuje Geralta jak swojego starego znajomego, przyjaciela z dawnych lat. W żadnym razie mu się nie narzuca (tak, patrzę na ciebie, Merigold!) a jedynie czasem coś zasugeruje. Robi to jednak w na tyle subtelny sposób, że mimo to ciężko jest jej nie lubić. Poza tym zna swoją wartość, jest pomocna protagoniście. Tym samym chce jego dobra oraz ufa mu na tyle, by nie mieć oporów przed najskrytszymi zwierzeniami. Narracja dodatku jest prowadzona w taki sposób, by bez trudu dostrzec, co dziewczyna czuje do wiedźmina i w jaki sposób na niego patrzy. On sam zachowuje się również przy niej inaczej niż u boku Yennefer bądź Triss. Shani, mimo młodego wieku zachowuje się dojrzale oraz empatycznie, stając pośrodku ścieżek reprezentowanych przez czarodziejki, wydawałoby się pozbawiona ich wad. Geralt jest jej widocznie za to wdzięczny, gdyż nie musi nikogo udawać. Jest przy niej sobą (z rzadka jedynie Witoldem von Everecem) i nie niesie to dla niego żadnych przykrych konsekwencji.
W związku z tym, jak młoda chirurg go traktuje, on odpowiada jej z najwyższym szacunkiem. Dzięki czemu dla wielu odbiorców produkcji jest to jedyna, właściwa (acz krótka) droga romansowa bohatera. Oboje czują się przy sobie świetnie i bez ograniczeń. Ich relacja wygląda po prostu normalnie, co nieco wyróżnia się w tym nienormalnym, bo przecież magicznym świecie.
Honor of Kings: Czasem w imię miłości, trzeba poświęcić samego siebie…
Autorka: Aneta Wyszyńska
Historie miłosne, jakie możemy poznawać w grach, nie zawsze są urocze i piękne z tak zwanym happy endem. Dlatego to, co spotkało bohaterów gry Honor of Kings, Dolię i Heino, urzekło mnie i innych fanów tego tytułu.
Pewnie zastanawiacie się, co takiego jest w tej opowieści i relacji, że wzbudziła moje zainteresowanie? Otóż nie ma nic piękniejszego, niż poświecenie się dla osoby, która jest dla nas ważna. I chociaż niekiedy, jest to związane ze smutkiem, żalem i łzami, czasami nie mamy wyjścia i oddajemy coś, po co możemy już nigdy nie sięgnąć, nie odzyskać. Ale przecież na tym polega prawdziwa miłość, prawda? Na poświęceniu się dla ukochanej osoby.
No dobra, ale po kolei. Najpierw poznajmy naszych bohaterów. Dolia to księżniczka podwodnego królestwa, ukochana przez drogą babcię i podwładnych. Od dziecka wykazywała niesamowite zdolności wokalne. Przez swój status, od najmłodszych lat miała narzucone obowiązki, a to z kolei odebrało jej możliwość nawiązania prawdziwych przyjaźni.
Wszystko to, zmieniło się, kiedy jako młoda syrena poznała Heino. Chłopca pochodzącego z wydawać by się mogło, że wymarłego już Klanu Losu, który z powodu nieszczęśliwego wypadku wpadł do wody. Gdyby nie Dolia i jej piosenka, młodzian zapewne by utonął. Tak, ich ścieżki skrzyżowały się ze sobą nierozerwalną nicią przeznaczenia.
Czas mijał, a ich znajomość przerodziła się w prawdziwą przyjaźń, która stopniowo zaczęła zmieniać się w coś głębszego. Miłość zagościła w sercu obojga, ale o tym jak bardzo się kochali, mieli przekonać się w dniu Święta Sztucznych Ogni. To wtedy podwodna bestia, zbudzona ze snu zagroziła ich ukochanemu miastu Naveii.
Dolia nie miała wyjścia i musiała przyspieszyć poszukiwania Syreniej Pieśni, która jako jedyna mogła uspokoić rozwścieczoną bestię. Heino, z powodu wyjątkowej sytuacji, postanowił wesprzeć syrenkę w odnalezieniu melodii. Do tego, wykorzystał swoją moc spojrzenia w los. Jakież było zdziwienie obojga, kiedy zrozumieli, że to mag jest tym, który skrywał piosenkę w swoim sercu. Jednak ani jedno, ani drugie nie potrafiło zrozumieć, dlaczego wiekowy już Heino nie pamiętał Dorii. Dopiero po chwili dotarło do nich, że ceną, jaką trzeba zapłacić za uratowanie miasta, jest utrata pamięci o sobie nawzajem.
Syrenka nie chciała się na to zgodzić. Jak mogła zapomnieć ot tak o miłości swojego życia? Podobnie było z Heino, ale kiedy postanowili stoczyć bój z bestią, Dolia zrozumiała, że nie ma innego wyjścia, jeśli chcą zmienić los ukochanego miasta i ich mieszkańców. Poza tym nie mogła pozwolić, aby ktoś, kogo kochała, kto był jej prawdziwym i jedynym przyjacielem, stracił życie.
Mimo pękającego serca Dolia postanowiła zaśpiewać Pieśń Syreny. Przede wszystkim dlatego, żeby uratować Heino. Tego, który był dla niej tak ważny. Dzięki temu bestia, która chwilę temu kierowała się chęcią zniszczenia wszystkiego dookoła, uspokoiła się. Niestety, tak jak przewidzieli oboje stracili coś cennego, cząstkę siebie. Jednak los postanowił, że za poświęcenie, jakiego dokonali, skrzyżuje ich ścieżki raz jeszcze.
Czy przypomną sobie wszystko to, co zostało w tak brutalny sposób wymazane? Wielu fanów ma nadzieję, że tak. Śledzą dzielnie historię Heino i Doli, licząc, że w końcu ich serca na nowo się odnajdą.
Przedstawiona historia miłosna jest jedną z najbardziej popularnych pośród fanów, tą najlepszą, najukochańszą. Wcale się nie dziwię. Tak jak wspominałam wcześniej, pokazuje ona, że czasami, jeśli kogoś naprawdę kochamy, gotowi jesteśmy zaryzykować wszystko, aby ją uratować.
Zapraszam również do obejrzenia krótkiej animacji przedstawiającej historię Heino i Doli. Przekonajcie się sami, że porusza serce.