Materiały promujące Titane zwiastowały szaloną jazdę, driftującą gdzieś pomiędzy motoryzacyjnym fetyszem hiphopowych teledysków, neonową estetyką Nicolasa Windinga Refna a mrocznym kryminałem w kluczu Milczenia owiec lub nordic noir. Nie dajcie się zwieść – ta szkatułka ma zdecydowanie więcej niż jedno dno.
Gaz do dechy
A zaczyna się od wypadku – nieszczęśliwej kraksy, wskutek której mała Alexia dorastać będzie z blizną przypominającą o wszczepionej pod skórę tytanowej płytce. Skutek uboczny? Jedynie potencjalne objawy neurologiczne. Lata później dorosła już dziewczyna (debiutująca Agathe Rousselle) za dnia snuje się jak cień po sterylnych wnętrzach rodzinnego domu, przytłoczona obecnością swojego ojca lekarza, wieczorami zaś pewnie prezentuje swoje wdzięki na ociekających smarem i seksem targach motoryzacyjnych, zmysłowo tańcząc na masce równie ponętnego samochodu. Jak to często bywa, cielesna forma ekspresji kobiety wzbudza niezdrowe zainteresowanie bardziej lub mniej pożądanych adoratorów.
Tu na pomoc przychodzi jej zaufany towarzysz – szpikulec, równie skuteczny w spinaniu koczków i przebijaniu tętnic. Alexia zostawia za sobą krwawy ślad, kiedy jednak przyjdzie jej zmierzyć się z realnymi konsekwencjami swoich poczynań, zdecyduje się na bardzo drastyczną metamorfozę. Na jej drodze stanie pewien mężczyzna, nieustający w poszukiwaniach zaginionego przed laty syna. Co gorsza, pod luźną bluzą i uciskającym bandażem ukrywać będzie rosnący brzuszek, mechatroniczny owoc upojnej nocy spędzonej z… samochodem.
Źródło: newyorker.com
Hej, makarena!
Na początek ostrzeżenie, które może wydać się oczywistością tym, którzy mieli styczność z dotychczasową twórczością Julie Ducournau – to raczej nie będzie seans odpowiedni dla osób szczególnie wrażliwych. Autorka czerpie bowiem zarówno z najlepszych tradycji body horroru i francuskiej ekstremy, poetyki przerysowanego okrucieństwa nieobcej Hanekemu czy Tarantino. Od pierwszych minut jasne jest zresztą, że Ducournau nie jest bynajmniej niedzielnym kierowcą, a na czas przejażdżki lepiej zapiąć pasy. Nie brakuje scen granicznych i cielesnych, testujących wytrzymałość widza. To seans celowo stresujący i niekomfortowy, szokujący i bolesny, niepozbawiony jednak lekkości. Tę zapewnia nieoczywisty, absurdalny, często czarny jak smar humor wynikający przede wszystkim z niedorzeczności sytuacji, w jaką brnie zdesperowana, nieprzystosowana emocjonalnie Alexia i pełnego zaangażowania Vincenta (Vincent Lindon), gotowego znieść każdą śmieszność, byle tylko utrzymać przy sobie namiastkę utraconego przed laty potomka.
Łatwo byłoby przy tym zaszufladkować Titane jako czczą prowokację, film szokujący dla samej sztuki. Tymczasem pod ekstremalną, bezkompromisową formą kryje się kameralny dramat o wymowie tyleż uniwersalnej, co konserwatywnej. Wierzcie lub nie, jest to… love story; historia dwójki osób poranionych i wypaczonych przez los, głęboko skrywających pierwotne instynkty i podstawowe emocjonalne potrzeby. Ducournau stopniowo odziera narrację z gatunkowych naleciałości i porzuca akademickie schematy, by ostatecznie pozostawić bohaterów zupełnie nagich. Nagich dosłownie i w przenośni – wyzutych z uprzedzeń i społecznych uwarunkowań, spragnionych – po ludzku – bezwarunkowej miłości i akceptacji.
Źródło: telerama.fr
Auto-erotyzm
Titane to film przedziwny. Cielesny, ale pozbawiony nieuzasadnionej seksualizacji ludzkiego ciała. Ekstremalny, ale i w pewnym sensie konserwatywny. Podobnie jak w przypadku Mięsa, pełnometrażowego debiutu francuskiej reżyserki, szokująca forma jest jedynie chwytem, nakładką na całkiem przyziemnej, głęboko humanistycznej historii. Warte uwagi!
Za możliwość obejrzenia filmu Titane dziękujemy sieci kin Cinema City!
Nasza ocena: 8,2/10
Bezkompromisowa mieszanka gatunków o zaskakująco przyziemnej wymowie. Kino, które nie bierze jeńców!Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa dźwiekowa: 9/10
Oprawa wizualna: 9/10