Site icon Ostatnia Tawerna

Myślę, więc jestem? – recenzja gry „Detroit: Become Human”

Co by było, gdyby nasza inteligentna pralka miała własne uczucia? A sterowana przez AI lodówka chciała wyrazić swoją opinię? Gdyby roboty robiły za nas niemalże wszystko, ale zażyczyły sobie własnych praw? David Cage próbuje znaleźć odpowiedzi na te pytania w bardzo charakterystycznym dla siebie stylu.

Co to oznacza dla nas, graczy? Kolejna produkcja studia Quantic Dream niczym nowym nas nie zaskoczy. Charakterystyczny gameplay z miejsca pozna każdy, kto miał wcześniej kontakt z grami autorstwa Davida Cage’a. Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że tytuły Quantic Dream kładą nacisk na fabułę, która jest równocześnie jednym z najsłabszych elementów ich produkcji.

Ziemia dla ludzi!

Pamiętacie Fahrenheita? Kiedy opowiadana historia zbliżała się do punktu kulminacyjnego i już zaczynaliśmy się w nią angażować, atakowała nas absurdami pokroju kosmitów stojących za całą intrygą. Heavy Rain uważane jest za klasyka gatunku, jednak do dzisiaj wspominam irytujące mnie sekwencje, podczas których trwonimy cenny czas na odgrzewanie sobie pizzy w mikrofalówce czy poranną toaletę.

Wydane pięć lat temu Beyond: Dwie dusze uznane zostało za porażkę z powodu nadmiernego poszatkowania fabuły i braku własnej tożsamości. Jak będzie z Detroit: Become Human? Trzeba przyznać trzeba, że Quantic Dream z każdym tytułem robi pewien krok (jeśli nie w przód, to chociaż w bok) na drodze do znalezienia przepisu na idealną grę.

Androidy do domu!

Detroit zaczyna się bardzo dobrze znaną z przedpremierowych pokazów sceną odbijania zakładnika. Jest więc suspens, napięcie, szukanie poszlak i wybory moralne. To taka esencja gier Quantic Dream w pigułce. Zaczyna się więc naprawdę nieźle!

A co będzie później? To, co już znamy z poprzednich tytułów Quantic Dream – fabularne głupotki i sprzątanie w mieszkaniu. David Cage roztacza przed nami wizję przyszłości, w której ludziom towarzyszyć będą androidy, pomagające im w codziennych czynnościach. Cała fabuła podzielona jest na krótkie fragmenty, co sprawia, że Become Human możemy spokojnie dawkować niczym sitcom albo „łyknąć” w czasie kilku dłuższych posiedzeń.

Kup pan robota

W niedalekiej przyszłości androidy zdobędą niemalże taką samą popularność jak teraz – tyle, że będą maszynami faktycznie udającymi ludzi, a nie systemem operacyjnym naszych telefonów. Taka wizja świata za kilkadziesiąt lat nie jest może zupełnie nieprawdopodobna, ale już w czasie pierwszych „scenek” widzimy liczne absurdy, które David Cage próbuje nam wcisnąć pod przykrywką „dojrzałej cyberpunkowej historii”.

Żeby zrozumieć do czego zmierzam, podam konkretny przykład. Żyjemy w czasach, kiedy automatyczne samochody rocznie przejeżdżają miliony kilometrów, a z poziomu telefonu można zamówić buty i otrzymać dostawę od Amazona dronem w ciągu 13 minut od kliknięcia przycisku „kup”. Według Davida Cage’a za dwadzieścia lat na zakupy będziemy musieli wysłać androida, który pojedzie autobusem do sklepu, obsługiwanego przez innego, sztucznego człowieka.

Czy androidy płaczą syntetycznymi łzami?

Gdyby coś takiego 70 lat temu wymyślił Philip K. Dick, moglibyśmy mówić o wnikliwym umyśle, który wyprzedza swoje czasy. Co gorsza, David Cage po raz kolejny stara się swoim pisarstwem sztucznie wzbudzać w graczach emocje, zamiast po prostu poruszyć ich autentyczną historią. Jego wizja przyszłości jest zwyczajnie naiwna i jeśli w porę jej nie zaakceptujemy, nasza przygoda z Detroit będzie bolesna…

Co gorsza, Become Human porusza tematy, z którymi filmy i literatura poradziły sobie lata temu. Szukanie własnej tożsamości, co nas definiuje jako ludzi, nietolerancja, która jest reakcją obronną na to, co nieznane… To problematyka z jednej strony ponadczasowa, z drugiej zaś strasznie oklepana, a David Cage zwyczajnie nie dodaje do dyskusji własnej odpowiedzi.

Pani Robot, taka miła

Choć historia serwowana przez Detroit: Become Human potrafi rozczarować niejednego fana klimatów cyberpunkowych, nie dyskwalifikuje tego tytułu jako wartego zagrania. Wspominałem już o gameplayu, będącym wypadkową poprzednich produkcji Quantic Dream. Sekwencje, w których robimy zakupy czy sprzątamy po zapijaczonym „panu domu” wywołują we mnie napady ślepej furii, na szczęście nie są one liczne i trwają bardzo krótko. Ale nawet one zrealizowane zostały całkiem przyjemnie, od razu wiemy, co mamy zrobić, a jeśli mamy na to ochotę, warto trochę pozwiedzać.

Do wyboru są dwa poziomy trudności, przy czym ten łatwiejszy pozostawia graczom naprawdę duży margines błędu. Na wyższym nie jest już tak kolorowo – wystarczy odrobina nieuwagi, aby permanentnie stracić jednego z trzech grywalnych bohaterów. A wtedy pozbawiamy się szans na satysfakcjonujące zakończenie (chyba, że lubimy te negatywne!).

Pani Robot, taka ładna

Detroit: Become Human, jak każdy ekskluzywny tytuł na PlayStation 4, wyciąga z konsoli Sony siódme poty, wyglądając przy tym naprawdę pięknie. Obojętnie, czy posiadacie PS4 Pro, czy też wersję podstawową, nie powinniście być zawiedzeni. Wprawdzie God of War podniósł poprzeczkę wręcz absurdalnie wysoko, ale dziełko Quantic Dream nie wychodzi z tego starcia zmasakrowane.

Podobnie wygląda sprawa z udźwiękowieniem. Zarówno muzyka, jak i odgłosy otoczenia, stoją na bardzo wysokim poziomie, chociaż raczej nie pozostaną w pamięci na dłużej. Sony zdecydowało się na daniu graczom wyboru między polskim dubbingiem, a wersją angielską z rodzimymi napisami. Całym sercem popieram tą decyzję – jako fan oryginalnych głosów cieszę się, że nie zostałem skazany na „naszych” aktorów. Melduję jednak, że polska wersja językowa nie została spartolona, więc moje uszy nie odpadły podczas jej testowania. Ale do tego akurat nadwiślański oddział Sony już nas przyzwyczaił.

Czy David Cage śni o elektrycznych graczach?

Choć paradoksalnie fabuła tej nastawionej na opowiadanie historii gry to jej najsłabszy element, Detroit: Become Human jest najlepszą jak dotąd pozycją w portfolio Quantic Dream. Wygląda i brzmi świetnie, sprawia sporo frajdy i faktycznie potrafi wywoływać jakieś głębsze emocje. Czekam na dzień, w którym David Cage przestanie wierzyć w swoją nieomylność i zatrudni prawdziwych scenarzystów, bo wtedy doczekamy się w końcu naprawdę wielkiej gry. Na ten moment jest po prostu dobrze, ale to chyba nie jest i tak powód do narzekań.

Nasza ocena: 7,2/10

Prawdopodobnie najlepsza gra studia Quantic Dream. Fabularnie może rozczarować, ale budzi autentyczne emocje. Kolejna pozycja obowiązkowa dla posiadaczy konsoli Sony.

Grafika: 9/10
Udźwiękowienie: 8/10
Fabuła: 4/10
Grywalność: 8/10
Exit mobile version