Site icon Ostatnia Tawerna

Morska emancypacja – recenzja komiksu „Era Conana: Bêlit”

Wydawnictwo Egmont przygotowało kolejną pozycję z uniwersum Conana. Tym razem mamy jednak do czynienia ze spin offem, w którym brak ikonicznego bohatera. Czy warto więc sięgnąć po ten komiks?

Powrót do korzeni

Marvel jako wydawnictwo znany jest przede wszystkim z pełni autorskich serii superbohaterskich, ale warto pamiętać, że ma w ofercie także komiksy stworzone na bazie zewnętrznych licencji, jak choćby Star Wars. Jakiś czas temu Dom Pomysłów przejął od wydawnictwa Dark Horse prawa do opowieści poświęconych Conanowi Barbarzyńcy. W pewnym sensie historia zatoczyła koło, bowiem już w drugiej połowie XX wieku Marvel wydawał serie na motywach opowiadań Roberta E. Howarda. W każdym razie owy świeży start miał być przedsięwzięciem na duża skalę, o czym świadczy fakt, że wypuszczono nie jedną, a aż trzy serie. Poza dwoma skupiającymi się na przygodach słynnego wojownika, znalazło się także miejsce na przedmiot tej recenzji, a więc poboczną serię Age of Conan, przedstawiającą losy znanych wcześniej postaci, ale w oderwaniu od tytułowego bohatera.

Pierwszy pięciozeszytowy tomik poświęcony został piratce Bêlit. Choć pojawiła się ona tylko w jednym opowiadaniu Howarda, to uważana jest za jedną z kluczowych postaci cyklu o Conanie. Tragiczna miłość miała bowiem na zawsze odmienić Cymeryjczyka. Stąd też można zrozumieć chęć poszerzenie jej historii. Operacja chyba jednak nie do końca się udała.

Młoda gniewna

Scenarzystka Tini Howard (Excalibur, Thanos) obrała bardzo bezpieczny schemat pobocznej opowieści, tworząc standardowy w konstrukcji prequel, dość szybko streszczający życie Bêlit – od nastoletniej córki pirata stawiającej pierwsze kroki na okręcie do budzącej postrach królowej mórz, jaką poznał Conan. Dowiadujemy się więc, że już w dzieciństwie przyszła wojowniczka fascynowała się polowaniami na morskie bestie, jest nieustępliwa, gdy chce osiągnąć swoje cele, a i potężne bóstwa jej niestraszne. Należy jednak zadać sobie pytanie, czy był w ogóle sens opowiadać tę historię, gdyż do jej największych bolączek należy zaliczyć przewidywalność. To nawet nie tak, że nie próbowano wymyślać koła na nowo (bo nikt tego chyba nie oczekiwał), ale nie pokuszono się nawet o najmniejsze zwroty akcji. Przeciętne fabuły są do wybaczenia, jeśli nadrabiają wyrazistymi postaciami. Niestety i na tym polu komiks zawodzi. Dialogi pełnią przede wszystkim rolę informacyjną, a charakter Bêlit sprowadza się w dużej mierze do rzucania groźbami i wyzwiskami. Tym samym znana bohaterka została obdarta z lekko tajemniczej aury wynikającej z niedopowiedzeń na temat jej przeszłości, stając się kolejną szablonową postacią popkulturową. Sytuacji nie ratuje drugi plan, pełniący marginalną rolę.

Zew mórz

Mimo historii trącącej przeciętnością, komiks przyswaja się bardzo lekko. Duża w tym zasługa rysunków Katarzyny Niemczyk. Artystka znana z serii Mockingbird wprowadza do opowieści sporo życia za sprawą prostej, acz ekspresyjnej kreski. Malkontenci mogą stwierdzić, że obrany styl niespecjalnie pasuje do heroicznego fantasy, obdzierając świat Conana z magicznej aury i pompatycznej atmosfery. Nie mam z tym najmniejszego problemu, jako że ewidentnie celowano w luźniejsze, pirackie przygody z wielkimi potworami w tle. Grube kontury potęgują kreskówkowy charakter, szeroka paleta kolorów cieszy oczy, zaś wielkie monstra, gdy już się pojawią, wyglądają odpowiednio groźnie. Zastrzeżenia raczej mam do tego, iż z jakiegoś powodu prace w zeszytach 3-5 były wykańczane przez innych artystów w postaci Andrei Di Vito i Scotta Hanny. Niestety, zmiany wizualne wyraźnie rzucają się w oczy, na czym cierpi spójność całości.

Obejdzie się bez lektury

Era Conana: Bêlit okazuje się niestety tytułem do bólu przeciętnym, który trudno traktować w innych kategoriach, niż tylko prosty zapychacz, mający na szybko poszerzyć ofertę komiksów bazujących na uniwersum stworzonym przez Roberta E. Howarda. Największą bolączką jest wyjątkowo schematyczny scenariusz pozbawiony wyrazistych bohaterów. Nawet najwięksi fani Conana nie mają tu raczej czego szukać, jako że skondensowanie wydarzeń i pędząca narracja czynią historię powierzchowną; świat przedstawiony nie zostaje na dobrą sprawę ciekawie poszerzony.

Nie mam za to zastrzeżeń do jakości polskiego wydania. Egmont postawił na format znany z linii Marvel Now. Otrzymujemy więc solidnej jakości komiks wydany w miękkiej oprawie ze skrzydełkami. Na ostatnich stronach znajdziemy kilka różnorodnych stylistycznie okładek alternatywnych. Kolejne zeszyty rozdzielone zostały natomiast oryginalnymi okładkami.

Nasza ocena: 5,8/10

Odtwórcza historia, która może i sprawdzi się w ramach niezobowiązującej rozrywki (jeśli nie jesteśmy wyczuleni na klisze), ale trudno ją polecić komukolwiek.

Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 5/10
Warstwa wizualna: 6,5/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version