Czarny Młot jest jedną z najciekawszych serii superbohaterskich, jakie obecnie znaleźć można na polskim rynku. Scenarzysta Jeff Lemire stworzył interesujący świat, składający hołd wielu klasycznym komiksowym herosom… po czym rozmemłał wszystko. Między innymi za sprawą tytułów takich jak Czarny Młot ’45.
Lemire jest jak ten znajomy, który zaczyna opowiadać historię, po czym zbacza z tematu, wgłębia się w kolejną anegdotkę, która prowadzi do jeszcze następnej dygresji, by totalnie zgubić główny wątek. A czemuż tak twierdzę? W chwili pisania tej recenzji wydano w Polsce trzy tomy głównej serii (Tajna geneza, Wydarzenia i Era Zagłady – Część 1) i aż cztery spin-offy (Sherlock Frankenstein i Legion Zła, Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości, Era kwantowa i recenzowany tu Czarny Młot ’45). Na horyzoncie czai się z kolei druga część Ery Zagłady oraz Czarny Młot/Liga Sprawiedliwości: Młot Sprawiedliwości, Skulldigger i Skeleton Boy. A zapowiedziano już kolejne tytuły skupiające się na pojedynczych bohaterach – o Pułkowniku Weirdzie i Barabalienie. Nie kojarzę żadnej innej serii, w której występowałoby podobne zjawisko, gdzie pobocznych historii jest więcej niż tych przedstawiających główny wątek. Co jeszcze bardziej niepokoi, to to, że wszystkie dodatkowe pozycje są wyraźnie słabsze. Dalej są całkiem OK czytadłami, ale bez polotu. Z jednym wyjątkiem, czyli recenzowanym tu ’45 – pierwszym spin-offem, który jest po prostu kiepski.
Między Młotem a kowadłem
Czarny Młot ’45 cofa czytelnika do Złotej Ery komiksu i umiejscawia akcję w końcówce alternatywnej II wojny światowej. Fabuła skupia się na Szwadronie Czarnego Młota, elitarnej ekipie zróżnicowanych etnicznie pilotów służących w armii amerykańskiej. Nie posiadają oni żadnych nadnaturalnych mocy, lecz wcale nie umniejsza to ich zdolnościom walki w przestworzach. Żołnierze wysłani zostają na misję ratunkową mającą na celu odbicie genialnego naukowca i jego rodziny z obozu zagłady. Swoją ekipę, tym razem w potężnych mechach, wystawia także Związek Radziecki. A przeszkodzić im chcą sami naziści z Widmowym Łowcą na czele. Sceny wojenne przeplatane są dodatkowo z współczesnością, gdzie widzimy weteranów zbierających się ponownie w pewnym konkretnym celu.
Niskie loty
Popkulturze zdarzało się już sięgać po tematykę czarnoskórych pilotów, którzy musieli nie tylko zmagać się z przeciwnikami, ale też z uprzedzeniami ze strony własnego kraju. By wspomnieć tu tylko Eskadrę „Czerwone ogony”, czyli film z 2012 w reżyserii samego George’a Lucasa! Jest to temat interesujący, więc podlanie go fantastycznym sosem powinno tylko pomóc. A jednak scenarzysta Ray Fawkes kompletnie zmarnował potencjał historii. Nie ma tutaj ciekawego zaplecza społecznego, o problemach bohaterów się mówi, ale zupełnie nie pokrywa się to z kadrami. Przykładem niech będzie wspominana przez weteranów sprzeczka z Abrahamem Slamem, podczas gdy w retrospekcjach nic takiego nie ma miejsca.
Konflikt pomiędzy trzema nacjami też nie jest dobrze rozpisany. Widmowy Łowca, niemiecki as przestworzy, to główny przeciwnik eskadry i najlepszy pilot na świecie, lecz jest on całkowicie pozbawiony osobowości. To już ciekawszy wydaje się przeciwnik ze środka komiksu: Die Fledermaus, który miast samolotu używa skrzydeł i gigantycznej maczugi. Z tego wszystkiego najlepiej wypada strona radziecka – tzw. Czerwony Przypływ, ale też tylko z tego powodu, że korzysta z koślawych mechów.
Oj, oj, oj…
Czytając coraz to kolejne komiksy nauczyłem się doceniać odchodzenie od superbohaterskiej sztancy na rzecz bardziej autorskiego podejścia. Nie wszystko musi być estetyczne, ładne i trafiające w mój gust, ale jeśli jest to dobrze wykonane, to takie rysunki potrafią skraść moje serce. I bardzo bym chciał to powiedzieć o ’45, lecz… ten komiks jest zwyczajnie brzydki. Toporna i leniwa kreska wygląda bardziej jak pospieszne szkice wykonane bez odpowiedniego zaplecza technicznego. Niejeden storyboard do filmu potrafi wyglądać lepiej. Wszystko to przykryto jednymi z najbrzydszych kolorów, z jakimi miałem styczność. Obrazki zdają się być pokryte teksturą z Photoshopa, która gryzie w oczy w przypadku tła, ale kolor skóry przypomina zabawę grafiką w duchu lat dziewięćdziesiątych. Już wolałbym chyba obcować z tym tytułem tylko w czerni i bieli, jak na szkicach na końcu tomu (będących jednocześnie jedynym dodatkiem).
Somebody stop him!
Stare porzekadło głosi, że ważniejsza od ilości jest jakość. Chyba ktoś powinien przypomnieć je Lemire’owi. Świat Czarnego Młota jest dość umowny, wiele rzeczy działa dzięki bardzo czytelnym aluzjom do klasycznych postaci z DC, Marvela i innych wydawnictw. Dlatego też naprawdę nie trzeba go aż tak rozbudowywać i pokazywać nam wszystkiego. Szczególnie, jeśli się nie ma na to dobrego pomysłu.
Nasza ocena: 4,7/10
O jeden spin-off za daleko. Czołowa superbohaterska seria Lemire’a jest jak budowla, w której dodawane są kolejne poziomy, a zapomina się o fundamentach.Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 4/10
Oprawa graficzna: 3/10
Wydanie: 7/10