Czwarty tom Czarnego Młota miał stanowić zwieńczenie serii. Zamiast tego przyniósł niepotrzebnie rozwleczoną powtórkę z rozrywki.
Dotychczasowe odsłony Czarnego Młota były dobrze przemyślane i rozplanowane. Wszystko wskazywało na to, że Jeff Lemire panuje nad scenariuszem i poświęca poszczególnym jego częściom dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba, by nie spowalniać nadmiernie akcji, a przy tym umożliwić pogłębienie charakterystyki postaci. Jednak tym razem coś poszło nie tak, jak powinno.
Jak lać wodę
Erę zagłady. Część 2 rozpoczynają dwa rozdziały skupiające się na pułkowniku Weirdzie. Jeff Lemire wypełnił je kolejnymi nawiązaniami do amerykańskiego przemysłu komiksowego. Znajdujemy tu również niezbyt subtelne metakomentarze na temat ciągłego testowania pomysłów oraz nieskończonego recyklingu wątków oraz postaci. Niestety refleksje te są raczej banalne i pretensjonalne. Na ironię zakrawa również fakt, że ich autor sam w dalszej części swojego scenariusza wpada w pułapkę powtarzania rozwiązań i motywów.
Gdy akcja przenosi się z powrotem do Spiral City, okazuje się, że protagoniści zostali rozdzieleni, stracili pamięć, a świat, w którym się znajdują, nie jest tym samym, do którego chcieli powrócić. Zamiast ekscytującego finału otrzymujemy kilkadziesiąt stron ponownego przedstawiania postaci, które już znamy i o których wiemy, że w rzeczywistości są kimś innym. Dopiero ostatnie dwa rozdziały przynoszą w miarę sensowną kulminację i zakończenie opowieści, chociaż nawet w tym przypadku nie obyło się bez deus ex machina.
Nudno, ale ładnie
Pod względem estetycznym czwarty tom Czarnego Młota to po prostu więcej tego samego. W kwestii rysunków nie ma do czego się przyczepić. Chociaż plansze autorstwa gościnnie pojawiającego się w tym tomie Richa Tomasso nie przypadły mi do gustu, za większość komiksu odpowiada sprawdzony duet Ormstona i Stewarta. Podobnie znajomo wygląda wydanie, które nie odbiega od poprzednich albumów. W żaden sposób nie wynagradza to jednak rozwodnionej i niepotrzebnie rozciągniętej fabuły.
Niestety zakończenie głównej serii stanowi srogie rozczarowanie. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Lemire podpisał kontrakt na dwanaście zeszytów Ery zagłady, mając pomysł najwyżej na osiem. Jeśli oddzieliłoby się elementy istotne dla fabuły od scenariuszowej waty, cały Czarny Młot mógłby zamknąć się w trzech zbiorczych albumach. Ostatecznie ilość przeważyła nad jakością, pozostawiając niesmak.
Nasza ocena: 6,2/10
Trzeba było poprzestać na trzech tomach.
Fabuła: 4/10
Bohaterowie: 6/10
Warstwa wizualna: 7/10
Wydanie: 8/10