Master of Orion – gra planszowa na podstawie klasycznej produkcji komputerowej z 1996 o tym samym tytule. Muszę przyznać, że na początku miałem wątpliwości dotyczące tego, jak wyjdzie taka adaptacja, lecz zostałem pozytywnie zaskoczony. Mechanikę i wygląd zaprojektowano naprawdę dobrze. Na myśl przychodzi mi porównanie z szwajcarskim zegarkiem, w którym wszystko jest idealnie dopasowane i zamknięte w niewielkiej formie.
Podczas rozgrywki wcielamy się w przywódców jednej z cywilizacji znanych z komputerowej wersji. Do wyboru mamy: ptasiopodobnych Alkari, robotycznych Meklarów, ceniących wiedzę Psilonów, tajemniczych Darloków, niedźwiedzich Burlathi czy kocich Mrrshan. Każda z tych kosmicznych ras posiada swoje unikalne zdolności specjalne, wpływające na ich styl gry. Opcjonalnie wszyscy mogą kierować poczynaniami ludzi, którzy nie mają żadnych bonusów, dzięki czemu zwycięstwo zależy tylko i wyłącznie od umiejętności graczy. Osoby zaznajomione z uniwersum Master of Orion już zapewne zauważyły, że w planszówce dostępnych cywilizacji jest mniej niż w oryginale, więc prawdopodobnie możemy oczekiwać dodatku z nowymi kartami w niedalekiej przyszłości.
Co do technicznej strony, elementy są wykonane przyzwoicie. Jest ich natomiast zaskakująco mało (zwłaszcza jak na grę strategiczną). Sześć planszy cywilizacji, talia struktur, malutka talia doradców, mała plansza z licznikiem rund i punktów oraz trochę znaczników. Jednak, jak już wcześniej wspomniałem, dzięki przemyślanemu wyglądowi elementów ta skromna ilość całkowicie wystarcza.
Mechanika, mimo że oferuje nam mnogość taktyk, jest bardzo prosta i intuicyjna. Dodatkowo, dobrze napisana instrukcja sprawia, że już po szybkim, jednokrotnym przebrnięciu przez nią, możemy przystąpić do zabawy z pełnym zrozumieniem zasad. Niepotrzebne są nawet żadne karty pomocy – wszystko jest ładnie i czytelnie oznaczone na planszach.
Bardzo dobrym pomysłem twórców było podzielenie rund na kilka małych akcji, które gracze wykonują po kolei, dzięki czemu długi, nużący czas oczekiwania na swój ruch został zredukowany do minimum. Sprawia to, że jak na grę strategiczną, rozgrywka jest całkiem dynamiczna i nie nudzi się za szybko. Dla niektórych dużym plusem będzie fakt, że negatywną interakcję również mocno ograniczono. Owszem, znajdzie się parę złośliwych kart, którymi można popsuć przeciwnikom szyki, ale nie ma opcji wykluczenia nikogo z gry. Nawet bycie nieustannie atakowanym nie jest bardzo dotkliwe – nie traci się żadnych surowców ani struktur, tylko łatwo odnawialne morale. Jednakże nie znaczy to, że ofensywna gra się nie opłaca – atakujący zdobywa cenne punkty zwycięstwa. Tak więc i wilk syty i owca cała.
Najistotniejszym elementem gry jest jednak budowanie swojego imperium. Tu dopiero produkcja daje pole do popisu. Do zagospodarowania mamy cztery „układy”, w których możemy wybudować po pięć struktur. Trzeba je rozplanować w taki sposób, by dostać z nich na koniec gry jak najwięcej punktów (np. kartami dającymi punkty za określony rodzaj budynków w określonym układzie), a przy tym były przydatne podczas rozgrywki zapewniając potrzebne nam zasoby i pozwalając używać różnych umiejętności. Możliwości są liczne i trzeba naprawdę dobrze się nagłówkować, by zrobić ze swoich kart jak najlepszy użytek. Dodatkowe akcje takie jak handel, eksploatacja kart, badania, czy zatrudnianie kosztownych, ale dających potężne bonusy doradców (znanych nam z komputerowej produkcji) sprawiają, że każda rozgrywka jest zupełnie inna, a sama planszówka mocno regrywalna.
Żeby nie być całkiem bezkrytycznym można wytknąć małe wady, takie jak nie zawsze jednoznaczne opisy na kartach, czy kiepskie zbalansowanie, jeżeli chodzi o rasy kosmitów (Burlathi są zdecydowanie najsłabsi). Jednakże to naprawdę mało istotne niedociągnięcia i w ogólnym rozrachunku Mater of Orion jest grą naprawdę dobrą i godną polecenia. Zarówno dla początkujących (dzięki prostym zasadom) jak i dla bardziej doświadczonych graczy (dzięki mnogości możliwych do zastosowania taktyk). To jedna z tych gier o których można powiedzieć „Easy to learn, hard to master”, a takie są przecież najlepsze.