Poznawanie tego, co nie zostało jeszcze odkryte – docieranie do miejsc, których nikt wcześniej nie odwiedził. Ten rodzaj głodu, odczuwany przez wielu ludzi, szczególnie w okresie młodości, jest równocześnie pragnieniem bardzo trudnym do zaspokojenia. Im mniej dziewiczych miejsc na naszym globie, tym częściej zaczynamy spoglądać w gwiazdy, zastanawiając się, co też może tam na nas czekać.
Możliwe że odpowiedź na to pytanie będzie rozczarowująca, albo też nigdy jej nie poznamy. Potrzebę spenetrowania kosmosu i odkrycia jego tajemnic bardzo często wykorzystują twórcy filmów, książek czy gier. W końcu, według naszej wiedzy, jest on niemalże nieskończony, co daje nieograniczoną liczbę potencjalnych historii do opowiedzenia. Jedną z nich zawarto na stronach powieści Mass Effect Andromeda: Nexus Początek oraz gry wideo, którą ona promuje.
Obietnica niesamowitej przygody i możliwości poznania tajemnic innej galaktyki zachęciły mnie (i zapewne wiele osób) do sięgnięcia po najnowsze produkcje z logiem Mass Effect na okładce. Bardzo szybko zdajemy sobie jednak sprawę, że zostaliśmy oszukani. Zamiast robienia pierwszych kroków na nowo odkrytych planetach, bohaterowie powieści wędrują w głąb własnych umysłów, które pogrążają się w coraz większym mroku.
Tytułowy Nexus to ogromna stacja kosmiczna, wysłana w trwającą sześćset lat podróż z krańców Drogi Mlecznej aż do galaktyki Andromedy. Jednak niemalże od razu po dotarciu na do celu prawie się… rozbija. Okazuje się bowiem, że miejsce, które miało stać się nowym domem, opanowane jest przez mroczną i nieznaną siłę, nazwaną Plagą. Na skutek kontaktu z nią wielu niedoszłych kolonistów ginie, natomiast szczęśliwie ocaleni odliczają czas do wyczerpania się zapasów i/lub niedającej się naprawić awarii Nexusa.
Jakby tego było mało, dowództwo Inicjatywy zostaje przetrzebione wskutek serii wypadków i kontrolę nad misją przejmuje… księgowy – salarianin imieniem Jarun Tann. Jego doradcami mianowane zostają Foster Addison oraz Sloane Kelly. Konieczność lawirowania między wybudzaniem z kriostazy kolejnych specjalistów, mogących naprawić liczne uszkodzenia Nexusa, a próbą oszczędzania topniejących w zastraszającym tempie zapasów stanowi powód licznych konfliktów i wzajemnej wrogości między członkami niecodziennego triumwiratu.
Choć historia opowiedziana została z perspektywy kilku osób, to bez wątpienia najważniejszą z nich jest Sloane Kelly – szefowa ochrony Nexusa. Jako główna bohaterka stara się zneutralizować bezduszny sposób zarządzania Tanna oraz tchnąć odrobinę nadziei w zmęczoną ciągłą walką o przetrwanie załogą stacji. Ta sztuka nie do końca jej się udaje, gdyż ostatecznie część ekipy buntuje się i cała misja prawie kończy się fiaskiem.
Wydarzenia ukazane w książce Mass Effect Andromeda: Nexus Początek osoby zaznajomione z grą poznały już podczas długich godzin spędzonych przed ekranami. Skrajnie napięte stosunki między członkami dowództwa stacji to jedna z pierwszych rzeczy, z którymi musieliśmy się zmierzyć wcielając się w skórę Rydera. Niestety Foster Addison jest bodaj najgorzej przygotowaną postacią spotykaną w ciągu całej gry, Jarun Tann najbardziej irytującą, a ze Sloane Kelly rozmawiamy raptem trzy razy (i możemy doprowadzić do jej śmierci). Niestety książkowe wersje tych bohaterów nie są lepsze, najlepiej określają je terminy: jednowymiarowe i nijakie. Czy po prostu nudne.
Również postacie poboczne są mocno sztampowe, przez co zwyczajnie nie zachwycają. Inicjator buntu cały czas w głowie rozważa cechy dobrego dowódcy, a sam traci kontrolę nad podwładnymi jeszcze przed oddaniem pierwszego strzału. Hitem w moich oczach jest homoseksualna para, która nie wprowadza do historii nic oprócz tego, że to dwójka gejów. Autorzy za każdym razem podkreślają związek dwóch panów, jakby taka „postępowość” wpływała w jakiś magiczny sposób na wartość ich książki. Swoją drogą, nie ma żadnej wzmianki o tym, aby na Nexusie ktoś w ogóle nawiązywał relacje damsko-męskie. Ciekawe jak w takim razie dojdzie do kolonizacji nowej galaktyki?
Zapaleni gracze nie mają więc specjalnie czego tu szukać – nie dowiedzą się w zasadzie nic nowego. Co zatem z osobami, których przygoda z Mass Effect: Andromeda się nie rozpoczęła (jeszcze)? Książka stanowi całkiem przyzwoite wprowadzenie do tematyki, jednak z pewnością nie obyło się bez wad. Największą z nich są wspomniani już wcześniej przeciętni bohaterowie. Postaci zachowują się czasami jakby żywcem zostały wyjęte z filmów Life albo Obcy: Przymierze (czytaj: głupota w najczystszej, nieskalanej myślą formie).
Autorom (za Nexus Początek odpowiadają dwie osoby) zdarzyły się też inne błędy, które zepsuły nieco obcowanie z ich twórczością. W jednym z rozdziałów buntownicy podstępem zdobywają dostęp do arsenału i wynoszą z niego tyle broni, ile tylko są w stanie udźwignąć. W następnej „scenie” dowiadujemy się jednak, że ekipa dochodzeniowa znalazła na miejscu kradzieży ciała strażników, a ze zbrojowni zniknął tylko jeden określony typ karabinów.
Fani Mass Effecta z pewnością wychwycą też inne drobne potknięcia. Twórcy opisują specjalne magazynki, w których upakowanych jest kilka typów amunicji, ale w żadnej z gier BioWare nie pojawiła się taka możliwość. Jeden z bohaterów strzela serią z karabinu Motyka, choć każdy gracz dobrze wie, że ta kultowa broń prowadzi ogień tylko pojedynczo.
Najmocniejszą stroną książki wydaje się być samo jej wydanie. Popełniono niestety kilka literówek i raz pomylono się w kwestii płci Sloan Kelly, ale nie było to nic poważnego. Insignis przyzwyczaił czytelników do naprawdę ślicznych okładek, wykonanych przy tym z dobrych materiałów i nie ulegających szybkiej (bio?)degradacji. Wszystkie pozycje tego wydawcy mają też podobny format, dzięki czemu bardzo ładnie prezentują się obok siebie na półce. Może to drobnostka, ale dla mnie jednak ma znaczenie.
Jak na zapisane prawie pięćset stron (i to całkiem drobną czcionką!), w Nexusie Początku zaskakująco mało jest treści. Autorzy w ogóle nie opisują, co stało się z częścią załogi, która opuściła stację, aby podjąć próbę kolonizacji Andromedy. Z tego też powodu zabrakło pierwszych kontaktów z rdzennymi mieszkańcami galaktyki – Kettami i Angarami. Nie ma też słowa na temat Porzuconych, a przecież z odkrywania ich tajemnic uczyniono esencję gry. Twórcy książki tak bardzo skupili się na bohaterach, którzy próbują odbudować Nexusa i zarządzać skromnymi zapasami, że zapomnieli o naszym głodzie odkrywania nowych światów i poznawania ciekawych miejsc. Dla fana Mass Effecta jest to zatem pozycja prawie bezwartościowa, a dla „przeciętnego” fana science fiction znacznie lepszym „kosmicznym survivalem” będzie Marsjanin Andy’ego Weira.