Nie jest tajemnicą, że podczas gdy MCU świeci tryumfy i bije rekordy frekwencyjne i kasowe, komiksy Marvela mają coraz większy problem ze sprzedawalnością. Jedno medium zdaje się mieć minimalne przełożenie na drugie. Miss Marvel w szóstym tomie swoich przygód musi zmierzyć się nie tylko z przeciwnikami, ale i z problemami trawiącymi cały rynek komiksu.
Trudności ze zdyskontowaniem sukcesów filmowych próbowano pokonać na wiele sposobów. O ile niektóre zasługują na pochwały (tak jak zwiększenie dywersyfikacji oraz próba dotarcia do nowych czytelników) tak inne na dłuższą metę okazały się niewypałem. Taką problematyczną inicjatywą było postawienie na crossovery. Całą masę crossoverów. Po których jakoby „nigdy nic nie miało być takie samo”. O ile w przeszłości takie eventy (zapoczątkowane w Marvelu w 1984 roku Sekretnymi wojnami) się sprawdzały, bo były czymś wyjątkowym, tak w ostatnich latach jedno wielkie wydarzenie goni drugie. I wbrew szumnym zapowiedziom sprowadzają się one po prostu do kolejnego mordobicia z masą superbohaterów, które i tak doprowadza na powrót do status quo.
Wojna. Wojna domowa nigdy się nie zmienia.
II wojna domowa to jeden z tych nieszczęsnych crossoverów. Już poprzedzający ją event – pierwsze Civil War (2006-2007) – posiadało wiele problemów, aczkolwiek wspominane jest przez fanów w miarę ciepło. Jego założeniem był konflikt o wprowadzoną przez rząd USA ustawę o ujawnieniu tożsamości oraz rejestracji superbohaterów. Doprowadziło to do podziału na dwa obozy: pod przywództwem Iron Mana (zwolennika rejestru) oraz Kapitana Ameryki (dla którego pomysł ten był pogwałceniem wolności obywatelskich).
Dziesięć lat później dochodzi do kolejnego konfliktu. Co jest jego zarzewiem? Wraz z premierą kinową Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów w Domu Pomysłów pojawia się potrzeba zdyskontowania sukcesu MCU… A nie, czekaj. Tak było w świecie realnym. Zaś na łamach komiksu przyczyną zamieszania okazuje się nowy Inhuman – Ulysses, który jest w stanie wykryć zbrodnię, zanim się ona wydarzy (ktoś w Marvelu musiał być fanem Raportu mniejszości). Tym razem to Tony Stark wykazuje się silnym kompasem moralnym, gdyż uznaje, że nie można kogoś karać tylko za chęć popełnienia przestępstwa. Tymczasem Kapitan Marvel (najwidoczniej „it’s a Captain thing”) twierdzi, że jeśli jest choćby cień szansy na to, że dojdzie do zbrodni, to warto prewencyjnie interweniować.
Wojenna dziewczyna
Szósty tom Ms Marvel stanowi tzw. tie-in tego wydarzenia. Komiks poboczny, w pewien sposób powiązany z eventem, ale odpowiadający za jeden aspekt mniej lub bardziej nań wpływający. Jestem dużym fanem poprzednich przygód Kamali. Jest to jedyny tytuł Egmontu, który stale kupuję. Opowieść o młodej superbohaterce będącej zarówno przedstawicielem mniejszości etnicznej, jak i geekiem, była pewnym powiewem świeżości. Choć i tu początkowa siła komiksu zaczęła tracić impet. Mam wrażenie, że im częściej Kamalę wpycha się w marvelowy mainstream i łączy z innymi herosami ze stajni Domu Pomysłów (w tym nieszczęsnymi Inhumans, wciskanymi wówczas wszędzie w zastępstwie X-Men), tym bardziej zatraca ona swój unikalny charakter. Jak zatem wypada najnowszy tom serii, którego podstawowe założenia już wywołują czerwony alarm u kogoś, kto nie zna głównego eventu?
W poprzedniej odsłonie swych przygód Kamala dołączyła do Avengers. Nowe superbohaterskie obowiązki okazały się być coraz trudniejsze do pogodzenia z życiem prywatnym (szkoła i ślub brata). Chroniczne przemęczenie towarzyszy jej także w szóstym tomie, gdzie Kapitan Marvel zleca jej pieczę nad kadetami, łapiącymi potencjalnych przestępców z wizji Ulyssesa. Po początkowym zachwycie nową funkcją, szybko do głosu dochodzi własne sumienie. Kamala przekonuje się, że ślepe podążanie za swoim idolem nie zawsze ma sens.
Ulysses Report
Główny wątek historii jest zarazem jej najsłabszą częścią. A mogło być tak pięknie. Kamala Khan przybrała (a wręcz przywłaszczyła sobie) tytuł Miss Marvel, jako wyraz podziwu dla swojej ulubionej bohaterki – Carol Danvers. Dlatego konfrontacja fanki z idolką, pełna zawiedzionych oczekiwań po obu stronach, powinna być samograjem. Szczególnie, że w tym konkretnym przypadku tie-in zdawał się idealnie wpisywać w wątek całej Civil War 2. A jednak rzeczony spór rozpisany jest summa summarum na bardzo niewielką liczbę stron. Głównym przeciwnikiem nie jest Danvers, lecz jedna z kadetek, ślepo wierząca w Ulyssesa. Jednocześnie od początku strona Kapitan Marvel prezentowana jest w negatywnym świetle, przez co ciężko mówić tutaj o zniuansowanym konflikcie.
Mogę tylko zgadywać, skąd taki stan rzeczy, lecz zdaje się, że G. Willow Wilson poświęciła na crossoverowe wątki jedynie minimalne środki – tyle tylko, by wpisać się w szerszy plan wydawnictwa. Wiele stron zajmują natomiast retrospekcje, pokazujące trudy rodu Khanów na przestrzeni wieków. Począwszy od losu dziadków Kamali podczas podziału Indii, w ramach którego powstał Pakistan (co skutkowało ogromnymi akcjami przesiedleńczymi), po trudy jej rodziców, którzy zdecydowali się na przeprowadzkę z małymi dziećmi tysiące kilometrów dalej, na inny kontynent. Elementy te świetnie wzbogacają serię, która od początku robi niesamowitą robotę w ukazywaniu trudu imigrantów, którzy są w tym konkretnym przypadku zbyt pakistańscy, jak na Amerykanów i zbyt amerykańscy, jak na Pakistańczyków. Kraj, z którego pochodzi Kamala, nigdy nie miał dobrej prasy, więc pokazywanie zwykłych ludzi, ich tragedii i rozterek, jest niesamowicie ważne w szerszym kontekście. A w to wszystko wpleciony jest jeszcze wątek coraz bardziej rozpadającej się relacji z przyjacielem z dzieciństwa i niedoszłym chłopakiem – Bruno (o którym też są retrospekcje!) – dla którego Kamala przestała mieć czas.
Plecaczek z jednorożco-leniwcem i inne smaczki
Za stronę wizualną odpowiedzialnych jest dwoje artystów. Pierwszy rozdział oraz pakistańskie retrospekcje tworzył sam Adrian Alphona, który towarzyszy serii od początku. Uwielbiam tego rysownika; jest to dla mnie czołówka Marvela. Kadry w jego wykonaniu, często szkicowe, wypełnione są zazwyczaj tonami easter-eggów. Dodatkową przyjemność sprawia śledzenie, co jeszcze abstrakcyjnego artysta jest w stanie umieścić w komiksie. Choć trzeba przyznać, że historie z przeszłości, ze względu na swój bardziej poważny wydźwięk, są już tych ozdobników pozbawione. Pozostali twórcy – Takeshi Miyazawa i Mirka Andolfo – są już bardziej oszczędni w cudaczeniu, choć i w ich przypadku pojawiają się humorystyczne elementy. Nie przepadam za zmianami rysowników w obrębie jednego tomu, aczkolwiek w tym przypadku ekipa spisała się bardzo dobrze.
Podsumowanie
Szósty tom Ms Marvel odnajduje się znacznie lepiej jako obyczajówka, aniżeli standardowy komiks superbohaterski. Co swoją drogą nie byłoby złe, gdyby nie to, jak bardzo po macoszemu potraktowano konflikt dwóch panien Marvel.
Nasza ocena: 7,2/10
Nie taki tie-in straszny, jak go malują. G. Willow Wilson nadal potrafi dostarczyć wysokiej jakości komiks, pomimo powiązania go z paździerzowym eventem.Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 6/10