Postapokalipsa to najwyraźniej ulubiony gatunek Netflixa. Do tej pory raczej broniłam produkowanych przez niego średniawek, jednak w końcu i ja muszę się przyznać do pewnego znużenia. Chociaż Zagłada w swoich zapowiedziach całkiem mnie zaintrygowała, to jednak podczas seansu traciłam kolejne argumenty na obronę widowiska z Michealem Peñą i Lizzy Caplan.
Peter wiedzie spokojne, spełnione życie, ma kochającą żonę, dwie urocze córki, stabilną i dobrą pracę. Jego sielską codzienność burzą jednak koszmary o inwazji obcych na Ziemię. Widzi w nich jak umierają jego bliscy oraz setki przypadkowych osób. Stają się na tyle przejmujące, że zaczyna zaniedbywać rodzinę oraz pracę, mimo to opiera się poradom, aby odwiedzić lekarza. Wszystko się powoli snuje, dopóki sny Petera niespodziewanie zaczynają się spełniać.
Kiepska apokalipsa
Jakoś trudno mi jednoznacznie ocenić Zagładę. Niby obsada jest ciekawa, niby scenografia i kostiumy są nietypowe, niby fabuła w zarysie jest całkiem interesująca, wreszcie niby wszystko przypomina trochę Wojnę światów. A jednak pozostaje jakiś niedosyt. Z planu wyziera jakaś papierowość i ciasnota. To częsty problem filmów z niskim budżetem – mówi się w nich o całym świecie, a widać tylko te kilka postaci i jedno miejsce, jakby całym światem był jeden blok mieszkalny. Dokładnie ten sam problem ma Zagłada – niby widzimy mnóstwo statystów kręcących się w tle, jednak znaczenie ma tylko kilka postaci i to między nimi wszystko się rozgrywa.
Taki sam problem dotyczy kostiumów i scenografii. Skafandry obcych są wspaniałe, jednak cała reszta wydaje się jakaś sztuczna oraz pusta. Zabieg ten jednak świetnie działa na przestrzeni – ta chociaż wypełniona meblami i architekturą, pozostaje rozległa, chociaż to też trochę urok współczesnych przeszklonych mieszkań. Można też dyskutować, czy nie jest to ze strony twórców zabieg celowy, jednak ciężko tu się rozpisać bez zdradzania fabuły.
A skąd ci jeźdźcy?
Od prezentacji pierwszego trailera wielu zaintrygowała obsada – Michael Peña i Lizzy Caplan to w końcu całkiem nieźli aktorzy, którzy z jakichś przyczyn (a może właśnie przez to, że są TYLKO „całkiem nieźli”) stale lawirują pomiędzy drugoplanowymi rolami czy mniejszymi, niezależnymi projektami. Pierwszy grał ostatnio w kilku niezłych filmach, ale pewnie najszybciej skojarzycie go z rolą rozgadanego Luisa z Ant-Mana. Z kolei Caplan sprawia wrażenie, że widziało się ją w wielu filmach gdzieś w pobocznych rolach. Jednak największy rozgłos zdobyła chyba jako Virgina Johnson, czyli asystentka doktora Mastersona w serialu Master of Sex. Pojawia się tu także Mike Colter, czyli Luke Cage, ale jego rolę albo niesprawiedliwie okrojono, albo… nie wiem co się stało, bo na ekranie pojawia się dosłownie może z pięć razy.
Ten efekt niezłego aktorstwa psują niestety role dziecięce. Dwie główne dziewczynki – Lucy i Hannah z początku są urocze, jednak z czasem, wraz z pojawieniem się zagrożenia okazują się, jak większość dzieci w tego typu filmach, irytującym obciążeniem. W niezrozumieniu, że właśnie dookoła umierają ludzie, więc twoja pluszowa małpka nie jest najważniejsza, nie ma żadnej niewinności czy uroku. Szkoda też, że w całym tym zamieszaniu nie dano młodym aktorkom pola do wykazania się, bo cała ich rola polegała na krzyczeniu, płakaniu i krzyczeniu „mamusiu, boję się!”.
Zagłada, podobnie jak, niedawno dodana do biblioteki Netflixa, Anihilacja, miała być filmem kinowym, z którego ostatecznie zrezygnowano, został więc odkupiony przez streamingowego giganta z przeznaczeniem na mniejszy ekran. Jednocześnie podobnie jak How it Ends, wydaje się cierpieć na brak jakiegoś większego pomysłu na siebie. Zupełnie jakby ktoś miał tylko jedną linijkę pomysłu, pojedynczy puzzel i nie potrafił do niego dopasować innych. Tym bardziej zatem dziwi, że scenariusz pisał Eric Heisserer, twórca Nowego początku, perełki w temacie spotkań z kosmitami.
Za krótko i za mało
W tym wszystkim wydaje mi się, że dwoma największymi problemami Zagłady jest budżet oraz to, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Nad budżetem chyba nie muszę się zbytnio rozpisywać, to po prostu widać po jakości efektów specjalnych. Nawet smugi jakie zostawiają pociski wydają się narysowane wprost na klatce filmu, a ostatnia sekwencja wydaje się żywcem wyjęta z jakiegoś SimCity 4. Najwyraźniej największa część budżetu poszła na kostiumy obcych, bo te jakoś najlepiej się w tym wszystkim prezentują. W ostatnich latach jednak wyszło przynajmniej kilka filmów, które pokazały, że da się zrobić dobry efekt przy niewielkim budżecie. Tutaj najwyraźniej bardziej brakowało większego pomysłu na rozwinięcie zalążka koncepcji, przemyślenia tego, co twórcy chcieli przekazać.
Zagłada to taka niedorobiona Wojna Światów. Niby pomysł jest ciekawy, ale brakuje mu czasu, żeby się rozkręcić i naprawdę zaskoczyć widza. Do postaci także nie zdążymy się przywiązać, a ich los do końca będzie nam raczej obojętny. Właściwie całą recenzję można skrócić do takiego skrzywionego „meh”.
Nasza ocena: 4,2/10
Przeciętność produkcji Netflixa zaczyna robić się nieco męcząca, szczególnie, że producent w kółko wałkuje ten sam motyw. Zagłada to chyba jeden z większych niewypałów w ofercie. Chociaż sam pomysł był ciekawy, wykonanie zjadło cały urok.Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa wizualna: 4/10
Oprawa dźwiękowa: 3/10