Site icon Ostatnia Tawerna

Magiczny fenomen – dyskusja o „Harrym Potterze”, cz. 2

W kolejnej części dyskusji Mateusz, Krzysztof, Eliza i Michał porozmawiali o kilku kluczowych postaciach z uniwersum i wierzcie nam, niektóre z nich stały się zarzewiem naprawdę gorącej dysputy!

Michał: Nie da się ukryć, że jedną z najbardziej kluczowych postaci serii jest dyrektor Hogwartu–Albus Dumbledore. Jak ocenilibyście go jako mentora Harry’ego i człowieka ogółem? Moim zdaniem to uosobienie prawdziwego mędrca i czystej, nieskażonej niczym dobroci. Oczywiście, miał dość zagmatwaną i tragiczną przeszłość, ale właśnie dzięki temu stał się lepszym człowiekiem i kimś, kogo można uznać za wzór do naśladowania. Przy okazji autorka uczyniła w ten sposób jego postać o wiele bardziej realistyczną, bardziej ludzką, co sprawia, że można się z nim jeszcze bardziej utożsamić i darzyć go jeszcze większą sympatią.

Eliza: Nie zgodzę się, że Dumbledore jest uosobieniem czystej, nieskażonej niczym dobroci. Jest niezaprzeczalnie jedną z najjaśniejszych postaci w serii, ale w kolejnych częściach serii dowiadujemy się, że jego pierwotne motywy działania były podyktowane zwykłym egoizmem i chęcią wywyższenia się ponad innych czarodziejów. Jego zachowanie często sprawia, że Harry czuje się niepewnie i wątpi w siebie. Właściwie można powiedzieć, że dyrektor Hogwartu „hodował” Harry’ego, odmawiając mu całej prawdy i manipulując nim, począwszy od tego, że odebrał mu możliwość wychowywania się wśród czarodziejów, żeby nie stał się próżny. Czy miał do tego prawo?

Wielu rzeczy Harry dowiaduje się o swoim mentorze już po jego śmierci. Dlatego uważam, że intencje Dumbledore’a wobec Harry’ego nie były do końca szczere. Obraz postaci dyrektora niesamowicie ewoluuje w trakcie akcji książek – w miarę, jak Chłopiec, Który Przeżył dowiaduje się o nim coraz więcej. Poznajemy go jako człowieka nieskazitelnie dobrego, po czym okazuje się, że jest taki, jak każdy inny: powodowany zachciankami, popełniający błędy, lekceważący najbliższych. Niemniej wybaczamy mu to, oczywiście, bo w końcu każdy ma prawo się mylić, a jego działania miały na celu zwalczenie zła. Tylko trochę szedł po trupach do celu. To kolejna lekcja od Rowling: nie wszystko jest takie, jakim się z początku wydaje.

Mateusz: Dumbledore to dla mnie przykład antybohatera, kierującego się swoimi celami, zamiast dobrem innych. Zgadzam się z Elizą, że ma dobre zamiary, jednak ostatecznie wykorzystuje wszystkich wokół siebie. Hoduje Harry’ego, kieruje z tylnego siedzenia jego losami, by ten w jego imieniu pokonał Voldemorta. Zastanawiam się, czy miał chociaż wyrzuty sumienia.

Najgorsze jest jednak to, co wyrabiał ze Snapem. Latami zwodził go, zmuszał do działania wbrew sobie i najgorszych czynów, takich jak przeprowadzenie własnego morderstwa/samobójstwa, samolubnie wykorzystując do tego miłość Severusa do Lily Potter i jego chęć ochrony Harry’ego. Sam przy tym unikał konfrontacji z Voldemortem, choć był jedynym czarodziejem, który mógł stanowić dla niego wyzwanie. Podobny wątek obserwujemy też w drugiej części Fantastycznych zwierząt, kiedy przyszły dyrektor Hogwartu wysyła Newta, aby spróbował powstrzymać Grindelwalda.

Krzysztof: Wizerunek Dumbledore’a znacząco zmieniał się z tomu na tom. Kilkukrotnie zresztą zastanawiałem się, ile z tego Rowling planowała dla jego postaci na etapie pisania Kamienia Filozoficznego czy Komnaty Tajemnic, a ile pomysłów i zwrotów zrodziło się w jej głowie dopiero później, w miarę rozwoju fabuły. Przez większość czasu oglądamy go oczami Harry’ego, dla którego na początku jest właśnie nieskazitelnie dobrym mędrcem. To  w końcu poczciwy, lekko zwariowany dziadek, który wyrwał chłopca z przykrej pułapki domu Dursleyów. Mamy poczucie, że dyrektor jest niemal nieomylny, wie jeszcze więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka, a także roztacza wokół siebie aurę niezachwianego bezpieczeństwa –w końcu w pierwszym tomie siły zła czekają z atakiem, aż Albus opuści szkołę.

Później ten wizerunek zaczyna się chwiać. Stary czarodziej nie radzi sobie z bazyliszkiem, okazuje się bezsilny wobec Ministerstwa, które najpierw umieszcza mu w szkole Dementorów, a później znienawidzoną Umbridge, otwarcie występując przeciw niemu. Coraz mniej w nim z ikony, a więcej z człowieka. Kolejne informacje o jego przeszłości i metodach walki z Voldemortem również rzucają na niego coraz więcej cieni. Przestajemy mieć pewność, kim właściwie jest, i czy my – oraz oczywiście Harry – słusznie uczyniliśmy, ufając mu bezgranicznie i wierząc w tę fasadę dobroci i nieomylności. Myślę, że nie da się go jednoznacznie ocenić, a Eliza i Mateusz słusznie zauważyli, że jak na bohatera tak potężnego i obdarzonego przenikliwym umysłem, podejrzanie często unika on bezpośrednich konfrontacji i w ten czy inny sposób wysługuje się swoimi sprzymierzeńcami, nie mówiąc im przy tym całej prawdy. Takichakich zagrywek spodziewalibyśmy się raczej po antagoniście, prawda?

Michał: Doprecyzuję może moją opinię – miałem na myśli, że Dumbledore koniec końców stał się ucieleśnieniem dobra, a nie, że zawsze taki był. Zgodzę się z wami wszystkimi, że popełniał on po drodze wiele błędów (do czego zresztą sam przyznaje się podczas rozmowy z Harrym w tzw. limbo w Insygniach Śmierci), ale według mnie właśnie to czyni go jeszcze bardziej ludzkim, bo jednak omylnym. Być może nie jest postacią kryształową, ale wszystkim jego działaniom przyświeca nadrzędny cel, dzięki któremu przywraca równowagę w świecie czarodziejów.Myślę, że to usprawiedliwia wszelkie jego potknięcia i błędy, jakie popełnia po drodze. No i, jak zwróciła uwagę Eliza, to również jest coś, z czego możemy wyciągnąć wnioski.Choć ja lekko przeformułowałbym jej stwierdzenie na takie, że wielka mądrość zawsze naznaczona jest cierpieniem i błędami popełnionymi w przeszłości.

Eliza: Bardzo ciekawe jest to, co napisał Mateusz o relacji Dumbledore’a ze Snapem. Rzeczywiście, Snape musiał tańczyć, jak mu dyrektor zagrał. Albus wykorzystywał go do realizacji własnych celów na każdym kroku. Być może miało to być dla Snape’a formą odkupienia dawnych grzechów, ale znowu – dlaczego Dumbledore stawia się w roli wyroczni moralności, kiedy sam nie zawsze postępuje moralnie?

Z tego, co pisze Michał, wynika, że cel uświęca środki – jeżeli jest szlachetny, można poświęcić parę istnień. Nie zgadzam się z tym. Nawet w Zakonie Feniksa nikt nie znał całości planu Dumbledore’a, wszyscy po prostu mu ufali i wykonywali jego polecenia. Wiedzieli co prawda, że ryzykują życiem, ale to nie zmienia faktu, że Dumbledore tylko sobie przyznawał prawo do decydowania o losach świata czarodziejów. To jest, moim zdaniem, mocno egocentryczne. I oczywiście zgodzę się z tym, że to czyni go bardziej ludzkim. Tylko jednocześnie odbiera mu łatkę dobrotliwego staruszka.

No, ale jedno muszę przyznać. Krytykuję tu tak bezwzględnie jego działania i mam żal o wiele rzeczy, ale jednak po jego śmierci niejedną łzę uroniłam…

Mateusz: Ja w przeciwieństwie do Elizy, nie uroniłem żadnej łzy, gdyż finalnie jego postać już po Zakonie Feniksa stała się bardziej epizodyczna, niż faktycznie mająca wpływ na fabułę. Bardziej emocjonalne było dla pożegnanie Syriusza, oddającego życie w obronie Harry’ego. Dla mnie Dumbledore, popełniając niejako samobójstwo (albo eutanazję przy pomocy Snape’a) zrobił to, co zawsze, czyli przeniósł problem na barki innych.

Krzysztof: Tak, tutaj całkowicie zgadzam się z Mateuszem. Dumbledore’a jakoś nie było mi szkoda, a sposób, w jaki odszedł, niczego nie rozwiązał, tylko obarczył wiele osób różnymi nieprzyjemnościami. Draco oraz Snape’a poczuciem winy, a Harry’ego i ekipę koniecznością doprowadzenia sprawy do końca niejako po omacku – w końcu dyrektor z nikim nie grał w otwarte karty. O całej szkole, która na rok wpadła przez to w ręce Śmierciożerców, już nie wspominając. Mi również bardziej szkoda było Syriusza, Remusa z Nimfadorą, czy choćby Zgredka.

Eliza: O tak, mnie też o wiele bardziej żal było wspomnianych przez Was bohaterów, a już ze śmiercią Syriusza długo nie mogłam się pogodzić. I też uważam, że Dumbledore niczego w ten sposób nie rozwiązał. Te łzy uroniłam chyba bardziej ze względu na Harry’ego, dla którego Dumbledore był swojego rodzaju opiekunem i który w tym sensie znów został osierocony. Koniec końców jest tak, jak piszecie: niczego to zmieniło. Ale to był dla mnie taki symboliczny moment wejścia Harry’ego w dorosłość i usamodzielnienia się.

Michał: Nie zgodzę się ze stwierdzeniem Mateusza, że Dumbledore po prostu przerzucił problem na barki innych. Nie zapominajcie, że dyrektor Hogwartu został przeklęty przez dotknięcie zamienionego w horkruks Pierścienia Marvola Gaunta, więc jego śmierć i tak była nieuchronna. Z drugiej strony, planując ze Snapem swoją śmierć, nie tylko chciał uniknąć cierpienia, ale jednocześnie pragnął doprowadzić – i to moim zdaniem jest najbardziej kluczowe w kontekście ich relacji – do utraty mocy przez Czarną Różdżkę, przez co przestałaby ona być zagrożeniem i nikt (w tym sam Voldemort) nie mógłby się nią posłużyć. Inna sprawa, że Dumbledore nie przewidział, że to Malfoy rozbroi go jako pierwszy,w ten sposób formalnie go pokonując i nieświadomie stając się nowym panem Berła Śmierci.W dodatku całej sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby Dumbledore w momencie odnalezienia Pierścienia zachował zimną krew i nie spróbował użyć zaklętego już wtedy Kamienia Wskrzeszenia, który był jego częścią.Ale czy był w stanie wszystko przewidzieć oraz nie poddać się zwyczajnym, ludzkim emocjom i chęci ponownego zobaczenia całej swojej rodziny? Moim zdaniem to jeszcze jeden dowód na to, że jest on postacią pełną człowieczeństwa, z którą możemy się identyfikować, ale momentami również wzbudzającą współczucie.

Michał: Uff… Muszę przyznać, że obrona Dumbledore’a nie była łatwa – użyliście naprawdę solidnych kontrargumentów! Ale skoro już rozmawiamy o Albusie, to należy też poruszyć wątek kogoś, kto jest jego totalnym przeciwieństwem. Otóż Sami-Wiecie-Kto to bez wątpienia jeden z – paradoksalnie – najjaśniejszych punktów serii, postać, wobec której jak sądzę,można śmiało użyć stwierdzenia, że pozostaje do dziś jednym z najbardziej wyrazistych antagonistów w całej popkulturze. Ano właśnie – jakim antagonistą jest według was Lord Voldemort? Czy w samym świecie Harry’ego Pottera naprawdę zasłużył na miano największego czarnoksiężnika w dziejach? I jak wypada on na tle innego legendarnego czarnoksiężnika, niegdysiejszego przyjaciela Dumbledore’a, Gellerta Grindelwalda?

Eliza: Jak najbardziej – jest niezwykle wyrazisty. To pewnie dlatego, że jest absolutnie zły – nie doszukamy się w jego charakterze niczego dobrego. To jedna z niewielu postaci w Harrym Potterze, która jest zupełnie zerjedynkowa. Nawet u Malfoyów odnajdziemy w końcu jakieś skrupuły; zaś Voldemort od dziecka był okrutny i nigdy nie przejawiał cienia życzliwości. Łączy w sobie najsilniejsze cechy typowych czarnych charakterów – zło, żądzę władzy i potęgi, satysfakcję z uciskania słabszych, nieznajomość miłości, wielką inteligencję i charyzmę. Dzisiaj słowo „Voldemort” w popkulturze ma to samo znaczenie, co „wcielony diabeł”! Wbrew pozorom jednak, nie jest on zupełnym przeciwieństwem Dumbledore’a, którego postać miała wiele „odcieni szarości”.

Krzysztof: Zgadzam się, że Voldemort jest postacią w zasadzie całkowicie złą. Jednak moim zdaniem to nie jest plus. Bohaterowie jednowymiarowi są po prostu mało interesujący, a sam Voldemort wydaje się nieco oderwany od reszty postaci – jest niemalże przerysowanym, baśniowym potworem, stworzonym do straszenia niegrzecznych dzieci. Taka kreacja pasuje do bardziej „mitologicznych” dzieł – taki tolkienowski Sauron nieźle się sprawdza, bo tam wszystkie postaci są wyraźnie dobre lub złe. Tutaj zaś mamy wiele ludzkich słabości, sprzeczności i bohaterów z problemami, a przy tym na nich wszystkich gdzieś tam dybie okrutny, niemożliwy do odkupienia czarodziejski Hitler.

Rowling próbowała chyba ostatecznie wyratować tę sytuację. Zaprezentowała nam scenki z młodości Toma Marvola Riddle’a, pełne smutku, wyobcowania i porzucenia, przy tym ukazując nam – być może nawet wrodzone – skłonności chłopca do sadyzmu i wyrachowania. Poinformowała nas również, że proces powstawania horkruksów„rozdziera duszę” i w zupełnie dosłowny sposób odczłowiecza ich twórcę, zmieniając go w potwora. Doceniam więc tę próbę swoistego damage control, ale jednak wolałbym antagonistę o nieco bardziej ludzkiej twarzy (nie, to nie jest żart z braku nosa, wstydźcie się!) i zrozumiałych motywacjach.

Mateusz: Voldemort świetnie się sprawdzał jako „boogeyman”  dla młodych czytelników. Przypadła mu rola straszaka dla dzieci, miejskiej legendy i głównego motywatora dla Pottera. Jednak wraz z kolejnymi książkami nie widzimy rozwoju tej postaci, bo nawet wspomniany Hitler miał jakieś swoje szersze plany i ideologie. W tym przypadku oglądamy tylko potężnego „złola”, który ostatecznie nie potrafi sobie poradzić nawet z Harrym (nie oszukujmy się, nie był tu potrzebny wysoki poziom level umiejętności).

Zdecydowanie ciekawszym bohaterem jest Grindelwald. Dumbledore powiedział o nim kiedyś, że ten robił rzeczy, które Voldemortowi się nie śniły. Upatruję w nim taką czarodziejską wersję Magneto, czyli bohatera walczącego o równość, a nawet wyższość swojej rasy/czarodziejów nad innymi. Posiadał przy tym również niezwykłą charyzmę, umiejętności przywódcze oraz zdolność trafiania(teoretycznie) do plebsu, a przede wszystkim porywał tłumy. Nie robił tego, jak Voldemort, wywołując strach, lecz grając na potrzebach i słabościach innych.

Krzysztof: Och, pana z wąsem przywołałem dlatego, że Rowling mocno się inspirowała rządami tego osobnika choćby przy kreowaniu wizji państwa Śmierciożerców w ostatnim tomie. No i zresztą podwaliny ich „ideologii” też są podobne – rozliczamy wszystkich z pochodzenia, na szczycie tylko czarodzieje czystej krwi, kto tego nie popiera ląduje w propagandowych treściach jako wróg publiczny itd. Ale owszem, to nie jest w zasadzie pełnoprawna ideologia czy pomysł na inny porządek świata, ot, raczej zlepek tego, co historycznie uważamy za najgorsze i najbardziej zbrodnicze.

Michał: Wiele powiedzieliście o Voldemorcie, ale myślę, że mogę dodać jeszcze coś od siebie. W ogóle ciekawe jest to, że Sami-Wiecie-Kto, pomimo bycia postacią w głównej mierze jednowymiarową, stanowi bardzo obszerne pole do analizy. Przekonałem się o tym, pisząc wspomniany wcześniej cykl o motywach w Harrym– podczas pisania najnowszej części zdałem sobie sprawę, że w sumie nie ma motywu, przy którym nie wspomniałbym o nemezis Harry’ego, a czasem nawet więcej, gdzie nie byłby on swoistym punktem odniesienia do moich rozważań.

Nie wdając się w szczegóły, powiem tyle, że okazuje się, iż J. K. Rowling wykorzystała postać Voldemorta jako pewnego rodzaju pryzmat, przez który pokazuje, jak kończy się pojmowanie pewnych zjawisk w niewłaściwy sposób. Dwoma najdobitniejszymi przykładami są miłość i śmierć. Znamienne jest to, że Voldemort nie potrafi zrozumieć, czym jest miłość i jaką ma ona wartość, a cała jego historia pokazuje, co może stać się z człowiekiem, w którego życiu tej miłości brak. Lęk przed śmiercią i pragnienie ucieczki od niej (które doprowadziły do stworzenia horkruksów) wynikają z kolei z nieumiejętności pogodzenia się z faktem, że jest ona czymś, co powinniśmy zaakceptować, bo jest nieuchronna i prędzej czy później nas dosięgnie – tak, jak w końcu dosięgła samego Czarnego Pana. Voldemort stanowi zatem nie tylko ucieleśnienie najgorszych ludzkich cech, lecz także lustrzane  (w tym przypadku w negatywnym rozumieniu tego słowa) odbicie tych, które należy interpretować jako raczej pozytywne. Zgodzę się w dodatku z Krzyśkiem, że stanowi on bezpośrednie nawiązanie do Hitlera – wyznawanie czystości rasy jako nadrzędnej wartości (przy jednoczesnym byciu czarodziejem niekoniecznie czystej krwi), w połączeniu z brakiem miłości, kierowaniem się nienawiścią i wyrządzaniem niezliczonych krzywd innym sprawia, że Voldemort rzeczywiście staje się jego czarodziejskim odpowiednikiem.

Zestawiając go z Grindelwaldem, odniósłbym się, w odróżnieniu od Mateusza, który swoje obserwacje oparł zapewne w większej mierze na filmach z serii Fantastyczne zwierzęta (do której później przejdziemy), do książek, a w szczególności jednego zawartego w nich faktu. Bez względu na to, jaki by Grindelwald nie był, czego nie zrobił i jak wielu krzywd nie zaznał od niego świat czarodziejów, potrafił on, choćby i po wielu latach spędzonych w Nurmengardzie, okazać skruchę i pożałować swoich czynów. To coś, co zdecydowanie odróżnia go od Voldemorta, który nawet podczas ostatecznej konfrontacji z Harrym zdawał się nic sobie nie robić ze zła, jakie wyrządził w ciągu wszystkich tych lat (będąc w dodatku oburzonym wytknięciem mu tego przez głównego bohatera). Koniec końców Voldemort przekroczył granice człowieczeństwa, których Grindelwald przekraczać nie chciał i właśnie to sprawia, że ten drugi jest, mimo wszystko, lepszym człowiekiem.

Swoją drogą – mówiąc o postaciach, które balansują na krawędzi dobra i zła, nie można nie wspomnieć o najbardziej tajemniczym i niezwykłym bohaterze serii – znienawidzonym przez Harry’ego Severusie Snape’ie. Jak ocenilibyście jego motywacje i działania? Czy można jednoznacznie określić go postacią pozytywną lub negatywną? A może jest kimś pośrodku?

Eliza: Trochę pośrodku, ale jednak skłaniam się bliżej postaci negatywnej. Jego nienawiść do Harry’ego była zupełnie prawdziwa. Osoba tak przepełniona tym uczuciem nie może być do końca pozytywną postacią. Nawet jeżeli zdziała dużo dobra dla innych. Jego motywy nigdy nie były dla mnie do końca jasne. Działał z miłości, z niewiarygodną odwagą, ale jednak ciągle pod wpływem nienawiści. To jeden z najbardziej złożonych bohaterów serii i chyba nie powinno się go szufladkować.

Krzysztof: Ja szczerze powiedziawszy oceniam go bardzo negatywnie i w moim przypadku próba wybielenia jego wizerunku w zakończeniu serii zupełnie nie podziałała. Na początku poznajemy go jako nieuprzejmego i zwyczajnie przykrego w obyciu typa, który niesprawiedliwie traktuje uczniów – jednych zastrasza, innych faworyzuje. Do tego konsekwentnie źle traktuje samego Harry’ego, który zawinił mu tylko tym, że wygląda jak James. Myślimy, że będzie czarnym charakterem, ale nim nie jest… na szczęście okazuje się być jedynie bucem.

Całe jego backstory oraz relacja z Lily również nie oczyszczają go z „zarzutów” w moich oczach. Snape dobrowolnie otaczał się w szkole typami spod ciemnej gwiazdy i eksperymentował z czarną magią, a także odrzucił przyjaźń Lily, gdy ta próbowała go wyciągnąć z tego towarzystwa. W Myślodsiewni widzimy, że dziewczyna i tak później usiłowała mu pomagać, ale to on ją odtrącał. Gdy jednak ostatecznie zainteresowała się Jamesem, Severus nie mógł tego przeżyć i jeszcze bardziej znienawidził swojego rywala, obwiniając go o „odebranie mu” kobiety, którą przecież sam wcześniej odepchnął. Sądzę zatem, że nasz mistrz eliksirów wcale nie darzył Lily miłością, a raczej miał na jej punkcie toksyczną, egoistyczną obsesję. Ostatecznie stał się bardziej stalkerem niż przyjacielem czy potencjalnym partnerem.

Po szkole natomiast z własnej woli został Śmierciożercą i zrewidował swoje poglądy dopiero wtedy, gdy to jego „ukochana” stała się celem Czarnego Pana. Gdyby Voldemort postanowił jednak zamiast tego uśmiercić Neville’a i rodzinę Longbottomów, Snape pewnie nigdy by od niego nie odszedł. Czyli jego zmiana stron była dziełem przypadku oraz kolejnym przejawem egoizmu, a nie godną pochwały pozytywną przemianą wewnętrzną.

Mateusz: A ja stanę w obronie Snape’a! Gość zakochał się w jedynej dziewczynie, która patrzyła na niego inaczej. Świetnie się rozumieli, będąc, ze względu na swoje pochodzenie, nieco z boku. Wszystko było super, dopóki nie pojawił się przystojny Pan Potter, typowy, popularny w szkole sportowiec i dziewczyna, nieco w formie „magicznej blachary”, poleciała na niego. W retrospekcjach obserwujemy jego zachowanie wobec Snape’a, – niemal spuszczał mu głowę w kiblu (choć w świecie magii robi się to nieco inaczej) – a mimo to  empatyczna Lily„poszła” za Potterem. Historia jakich wiele.

Następnie Severus przechodzi na „ciemną stronę mocy”, przeżywa swój bunt młodzieńczy i odnajduję się w grupie, w której ze względu na wysokie umiejętności jest wyróżniony. Niemniej okazuje się, że nie jest już takim kozakiem i „złolem”, gdy w grę wchodzi życie ukochanej. Facet udaje się po pomoc do Dumbeledore’a, a ten wykorzystuje jego uczucia i manipuluje nim. Snape czuje się odpowiedzialny za Harry’ego wobec Lily, ale nie znosi w nim obrazu Jamesa. Jest zgorzkniałym, życiowym przegrywem. Warto przy tym zauważyć, że Harry nigdy nikogo, w przeciwieństwie do ojca, nie prześladował.Dla mnie ten wątek jest akurat dość sensowny.

Tak jak wspominałem wcześniej, Rowling nieco nawiązuje tu do ewangelii Judasza, w której zdradziecki apostoł wydał Jezusa, żeby ten mógł zostać wyniesiony wyżej. Podobnie jest ze Snapem. Został znienawidzony i musiał wykonać „czarną robotę”, by Harry Potter mógł zrealizować cel wyznaczony mu przez Dumbledore’a. Niemniej, finalnie czeka go odkupienie w oczach społeczeństwa, co jest zasługą Harry’ego –w innym razie jego imię już na zawsze zostałoby przeklęte.

Krzysztof: Mateuszu, to jest akurat powszechnie przytaczana wizja rozwoju tej relacji, ale chyba niezgodna z kolejnością wydarzeń. Snape od początku miał ciągoty do czarnej magii i zadawał się z przyszłymi Śmierciożercami znacznie wcześniej, niż popsuła się jego przyjaźń z Lily. Ba, to właśnie było powodem ich „rozstania” ­– dziewczyna nie była w stanie zaakceptować fascynacji tego rodzaju magią oraz wpływu, jaki Ślizgoni mieli na Snape’a. Jamesa natomiast uważała za bufona i wręcz nim gardziła, aż do ostatniego roku, kiedy, według słów Lupina, dojrzał.

W Myślodsiewni zresztą widzimy punkt „pomiędzy”, w którym Lily już nie przyjaźni się z Severusem, choć wciąż się o niego troszczy, natomiast nadal nie trawi Pottera. Poza tym, ponownie powołując się na rozmowę Harry’ego z Lupinem, tamta scena była tylko jedną z wielu potyczek między Snapem i Potterem, a cały konflikt nie miał charakteru znęcania się jednego nad drugim, tylko pełnej złośliwości rywalizacji, jak między Harrym a Draco. Czyli, mimo zrozumiałej niechęci Severusa do Jamesa, która niestety przeniosła się potem na jego syna, nie bardzo można to wszystko nazwać „prześladowaniem”.

Co by nie było, doceniam porównanie do Judasza – nie przyszło mi to wcześniej do głowy, a chyba rzeczywiście coś w tym jest!

Mateusz: Opinia Lupina nie jest tu dla mnie wyznacznikiem, bo należał do tego samego towarzystwa. Oczywiście mój „licealny” wywód traktujmy humorystycznie. Staram się pokazać sytuację ze strony Severusa, traktowanego z pogardą jak Longbottom. Odnoszę wrażenie, że Rowling nie miała spójnego, kompletnego planu na całość historii, dlatego pewne wątki są dziurawe jak przechodzone szaty Weasleyów. Chciała stworzyć wspaniałą, magiczną wersję odkupienia, co ewidentnie ją przerosło, dlatego rozumiem wasz niejednoznaczny odbiór tej postaci.

Eliza: Jest wiele wątków w historii Snape’a, które tłumaczą poniekąd jego zgorzkniałość i ”wredne” zachowanie, to fakt. Od najmłodszych lat dręczony w domu, doświadczał przemocy, potem zawsze pozostawał dziwny i inny, przekonany o tym, że jest niewiele wart. Z tych kompleksów wynika później wiele jego mrocznych cech, jak na przykład zaciekła nienawiść do Harry’ego. Zainteresowanie czarną magią też możemy tłumaczyć tym, że znalazł coś podobnie nietolerowanego przez innych, jak on sam. Nagle pojawia się taka Lily, która kompletnie tego dziwactwa nie widzi, która się z nim zaprzyjaźnia – pomimo tego, że wszystko wskazuje, że nie jest wart tej przyjaźni. Ta relacja nadaje mu wartości, jakiej wcześniej sobie nie uświadamiał. Miał ją tylko przy Lily. Dlatego zgadzam się z Krzyśkiem, że to, co czuł do Lily, to nie była miłość, a może raczej wdzięczność za to, że zobaczyła w nim wartościowego człowieka. Klasyczna postawa osoby niedowartościowanej przejawia się w jego zachowaniu później – sam nie wierząc w tę swoją wartość spodziewał się pewnie, że Lily w końcu się od niego odwróci i okaże się taka, jak wszyscy. Co więcej, sam ją do tego pchnął, wiedząc, że nie toleruje ona czarnoksięstwa i mimo to wciąż się nim parając. No i masz, nie dość, że go zostawiła, szlama jedna, to jeszcze poszła z jakimś zadufanym w sobie gościem, który się nad nim znęcał. Typowe!

Tyle że postawa Lily jest o wiele bardziej złożona i gdzieś głęboko Snape o tym wiedział, bo w końcu jednak odszedł dla niej od Czarnego Pana. Nawet humorystycznie nie spłaszczałabym jej postaci do poziomu„magicznej blachary”, c’mon! Akceptowała Severusa takim, jakim był, przytomnie widząc, że czarna magia ściąga go w mroczną stronę jego charakteru. I, jak zauważył Krzysiek, wcale nie była przychylna Jamesowi, zanim ten nie przestał robić z siebie pajaca.

I tu świetne jest porównanie Snape’a do Neville’aLongbottoma: obaj wyszydzani, obaj „gorsi” wśród swoich kolegów i niedoceniani w rodzinnych domach. To, co działo się z każdym z nich później, jest dla mnie ostatecznym potwierdzeniem tego, że Snape nie był pozytywną postacią. Otóż Neville, gdy wyciągnięto do niego rękę, zaakceptował siebie, swoje braki, skupił się na swoich mocnych stronach i nie mścił się na wszystkich dookoła za własne krzywdy. Snape, mimo że spotkał w swoim życiu życzliwych, chętnych mu pomóc ludzi (Lily, Dumbledore), i tak zwrócił się w kierunku ciemności. Teoretycznie ostatecznie przeszedł na „jasną stronę mocy”, ale były to raczej próby odkupienie swoich dawnych grzechów, nie wynik dobroci serca.

Michał: Powiem tak – dla mnie Snape to największy mindfuck całego uniwersum Harry’ego. Jego niejednoznaczne motywacje, utrzymywanie czytelnika w niepewności co do strony, jaka naprawdę obrał i wreszcie zaskakujący finał jego wątku w postaci wspomnień w Myślodsiewni czynią z niego niesamowicie złożoną postać, którą trudno darzyć wyłącznie sympatią bądź nienawiścią. Nie zgodzę się jednak z Mateuszem i Krzyśkiem, że w jego historii pełno jest dziur. Wręcz przeciwnie – myślę, że jego postać jest właśnie tyleż niejednoznaczna, co bardzo dobrze przemyślana. Bo przecież koniec końców chodzi o miłość, a kiedy w grę wchodzi takie uczucie, człowiekiem zawsze targają skrajne emocje. Można by co prawda pomyśleć, że Snape był egoistą, działającym jedynie w imię tejże miłości, ale tylko do pewnego momentu – należy bowiem zwrócić uwagę na fakt, że po śmierci Dumbledore’a pracował już na rzecz przywrócenia pokoju w świecie czarodziejów, dochowując wierności zmarłemu dyrektorowi. Zresztą sam Harry w epilogu Insygniów Śmierci zauważa, że Snape wykazał się niesamowitą odwagą, spiskując tuż pod samym nosem Voldemorta (to oczywiście przenośnia!), co świadczy o tym, że nawet w oczach głównego bohatera został odkupiony. Dlatego, mimo iż nie darzę Snape’a jednoznacznie pozytywnymi odczuciami, podobnie jak w przypadku Dumbledore’a,stanę również w jego obronie, uważając, że mimo iż popełnił w przeszłości wiele błędów (ze wstąpieniem na służbę do Czarnego Pana na czele),  to jednak ostatecznie zdał sobie z nich sprawę i zrobił wszystko, by za nie niejako odpokutować – najpierw ze stricte egoistycznych pobudek, a później dla wyższego celu.

Krzysztof: Oj, tak dużo spraw poruszyliście naraz, że sam nie wiem, od czego zacząć! Najlepiej będzie chyba od Lily… Owszem, Lupin nie był pewnie całkiem obiektywny, ale w rozmowie z Harrym był wyraźnie zakłopotany i przyznał, że James i Syriusz zachowywali się często nie w porządku i już wtedy było mu głupio, że na to nie reagował. Skoro potrafił wyznać to Harry’emu, to chyba nie miał powodu, by dalej zakłamywać sytuację. Mi się historia Snape’a nie wydaje jakoś bardzo dziurawa, ale Rowling rzeczywiście próbowała ją później łatać – nie pamiętam już, gdzie to znalazłem, ale czytałem kiedyś anglojęzyczny tekścik jej autorstwa, opisujący moment, w którym Severus, Syriusz i James spotkali się po raz pierwszy w pociągu do Hogwartu. I rzeczywiście zarysowała tam obopólną niechęć i złośliwość, a nie typowy bullying.

Podobnie jak Eliza rozumiem oczywiście większość  motywacji Snape’a, oraz to, czemu stał się taki, jaki był. Nie postrzegam go jako „potwora” pokroju Voldemorta. Tyle że musimy sobie jednak radzić ze swoimi demonami w taki sposób, żeby nie krzywdzić innych, a to się ewidentnie Snape’owi nie udało, więc jakoś nie potrafię darzyć go sympatią i uwierzyć w jego bezinteresowne nawrócenie. I tu rzeczywiście zestawienie z Nevillem pokazuje sedno sprawy –Longbottom też nie miał lekko, ba, miał chyba gorzej, bo nie był uważany za szemranego dziwaka, tylko za kompletną, bezużyteczną ciapę, którą można pomiatać. Neville jednak cierpliwie znosił te przeciwności, a dzięki radzeniu sobie z nimi zmężniał, nabrał zaufania do samego siebie i został ostatecznie jednym z przywódców szkolnego „ruchu oporu”.

A mówiąc o kwestii pracy „nawróconego” Snape’a na rzecz Dumbledore’a, też pokuszę się o pewne porównanie, tylko już spoza uniwersum – ta sytuacja przywodzi mi nieco na myśl Dartha Vadera. Tamten również w krytycznym momencie zmienił strony w imię miłości, a potem skończył w samotności, jako prawa ręka człowieka, do którego przystał z konieczności. Wydaje mi się, że podobnie jak niegdysiejszy Anakin Skywalker, Snape był już w tym momencie złamany i obciążony świadomością, że nie ma możliwości powrotu do dawnego życia i dawnych sojuszników, więc było mu wszystko jedno, czy Dumbledore go wykorzystuje, a sprawa jest słuszna. Robił, co miał robić, bo nic innego mu nie pozostało. Poza tym nie wiemy, ile z jego walki z Voldemortem w ostatnich tomach wynikało z chęci ratowania świata, a ile z osobistej vendetty przeciwko Riddle’owi – w końcu to on własnoręcznie zamordował „ukochaną” Lily.

Mateusz: Uwaga, z naszej dyskusji wynika, że Snape to połączenie Judasza (motyw poświęcenia) z Anakinem Skywalkerem (przemiany w wyniku miłości) – brzmi to  z pozoru nielogicznie. Tego się nie spodziewałem, jednak widziałbym go też jako samotnego rewolwerowca, który wymierza sprawiedliwość Voldemortowi za śmierć Lily.  Niemniej, każda z naszych opinii podparta jest mocnymi argumentami, w ciekawy sposób ukazując złożoność oraz wielowymiarowość tej postaci.

Michał: I to jest chyba najlepsze podsumowanie całego motywu Snape’a, Mateusz! A skoro jego temat już wyczerpaliśmy, to chciałbym zapytać was o jeszcze jednego bohatera, którego los zdecydowanie nie oszczędził (choć, w odróżnieniu od wszystkich omówionych do tej pory postaci, przeżył Drugą Wojnę Czarodziejów). Jak myślicie, jak potoczyłyby się losy Hagrida, gdyby nie został wrobiony przez Toma Riddle’a i ukończył edukację w Hogwarcie? Czy wyrzucenie go ze szkoły było w ogóle słuszne?

Mateusz: W tej kwestii chyba się zgodzimy, że Hagridowi wyszło to na dobre. Nie oszukujmy się, nie miał potencjału na aurora, a tym bardziej na nauczyciela w Hogwarcie (mogliśmy się o tym przekonać później). Skończyłby jako pijak w karczmie, a tak Dumbledore znalazł mu pracę, do której się (względnie)nadawał. Zgodziłbym się również z teorią, że zasłużył na wyrzucenie, gdyż nieodpowiedzialnie i nielegalnie przetrzymywał groźne zwierzę. W sumie to chyba za to opuścił szkołę? Nikt, z tego co pamiętam, ostatecznie nie osądził go za śmierć Marty.

Krzysztof: Akurat jeśli chodzi o Hagrida, to niespecjalnie jestem w stanie wymyślić mu jakąś spektakularną i nieoczekiwaną ścieżkę kariery. Wiemy doskonale, że ma rękę do zwierząt i w zasadzie to na nich mu najbardziej w życiu zależy, więc gdyby nawet ukończył edukację i wszystko poszłoby po jego myśli, i tak najpewniej zostałby nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Lub ewentualnie jakimś innym badaczem stworów i potworów pokroju Charliego Weasleya.

Jednak co do jego wyrzucenia, mam mieszane odczucia. Trzymanie w szkole ogromnego pająka ewidentnie nie jest dobrym pomysłem, a Hagrid wielokrotnie udowadniał, że nie bardzo potrafi realistycznie oceniać mordercze skłonności i niszczycielski potencjał swoich podopiecznych. Technicznie rzecz biorąc, Riddle miał obowiązek na niego donieść, a kara mu się należała. Czy jednak Rubeus zostałby ukarany tak surowo – wydaleniem ze szkoły i zniszczeniem różdżki, a więc wykluczeniem ze społeczności czarodziejów – gdyby nie podstępne i przecież niezgodne z prawdą powiązanie Aragoga z morderstwami i Komnatą Tajemnic? Zapewne nie. Zatem, w mojej opinii, wymiar kary nie był ani słuszny, ani sprawiedliwy – gdyby nie fortel Riddle’a, sprawę na pewno udałoby się rozwiązać lepiej.

Eliza: Hagrid został wyrzucony ze szkoły już w trzeciej klasie, dlatego nie przesądzałabym zbyt szybko, że nie mógłby zostać aurorem. Wiele z jego magicznych zdolności mogło się jeszcze nie ujawnić. Neville, na przykład, też początkowo sprawiał wrażenie, że do niczego się nie nadaje, ale później odkrył w sobie nieprzeciętny talent do zielarstwa. Zgodzę się z Tobą, Mateuszu, że gdyby Dumbledore nie załatwił mu pracy w Hogwarcie po usunięciu go ze szkoły, to bez wykształcenia i perspektyw pewnie skończyłby marnie. Ale tylko w takiej wersji wydarzeń, jaka została przedstawiona w książkach. Gdyby ukończył szkołę, zdał egzaminy, itd., mógłby mieć duże pole do popisu. Najprawdopodobniej, z powodu swojego zamiłowania do groźnych stworzeń, przyjąłby tego typu pracę. Mógłby przydać się Ministerstwu do poskramiania niebezpiecznych istot, a może nawet do oswajania ich do celów obronnych przed Voldemortem i Śmierciożercami. W końcu chyba nikt w całej serii nie miał takiego podejścia do zwierząt, jak Hagrid – nawet Charlie Weasley. Zresztą relacja była wzajemna – stworzenia te także szanowały Hagrida. To wyjątkowa umiejętność, która mogłaby być potężną bronią świata czarodziejów.

Hagrida z Hogwartu wyrzucono za otwarcie Komnaty Tajemnic. Jego potwora, Aragoga, oskarżono o zabicie Marty. Riddle upatrzył go sobie na ofiarę, na którą będzie mógł zrzucić odpowiedzialność za to, czego sam dokonał. Przez to, że hodował w zamku ogromnego pająka, Hagrid trochę był sam sobie winny. Co prawda nie zrobił niczego, o co go oskarżano i za co ostatecznie wyrzucono, jednak stwarzał zagrożenie dla innych i to właśnie wykorzystał Tom. Ale, jeśli był to pierwszy taki incydent, można go było ukarać inaczej, zamiast odbierać mu jedyną możliwość rozwoju. Gdyby jego przewinieniem była tylko hodowla potwornego stwora,mogłaby to być dla niego przestroga, że należy chronić innych przed niebezpieczeństwem ze strony magicznych zwierząt nawet wtedy, jeśli sam Hagrid uważa, że nie są groźne. Faktycznie nie potrafił odpowiednio tego ocenić. Nie miał szansy się tego nauczyć, bo wyrzucono go za potwora, który przecież nikomu niczego nie zrobił – a więc niesprawiedliwie. To mogło utwierdzić go w przekonaniu, że te stworynaprawdę nie są takie złe. Dlatego uważam, że został wyrzucony niesłusznie. Niestety, nigdy nie odzyskał straconych lat. Koniec końców, dobrze mu było na błoniach Hogwartu, ale sądzę, że miał dużo większy potencjał, którego nie miał szansy ujawnić.

Michał: Zawsze uważałem Hagrida za najbardziej pokrzywdzoną postać w całej serii. Niesłusznie oskarżony (wraz z Aragogiem) o morderstwo, którego nie popełnił, został wydalony z Hogwartu, co z całą pewnością na zawsze zmieniło jego życie. I choć z jednej strony nie jestem pewien, czy gdyby nie podstęp Toma Riddle’a, Hagrid brylowałby w świecie czarodziejów (w końcu, powiedzmy sobie szczerze, był osobą dosyć prostą, choć oczywiście nie można mu odmówić dobroduszności), to z drugiej myślę, że mógłby osiągnąć o wiele więcej, gdyby rzeczywiście ukończył edukację. Skłaniam się ku wizji Elizy, że najpewniej przydałby się Ministerstwu do poskramiania magicznych stworzeń, a to byłoby już konkretne osiągnięcie i bardziej znacząca kariera. Tylko czy wtedy drogi jego i Harry’ego by się skrzyżowały? Myślę, że czyn Riddle’a mógł, paradoksalnie, wpłynąć na relację jego i Harry’ego w sposób pozytywny – gdyby nie to, ich znajomość mogłaby wyglądać zupełnie inaczej (choćby przez fakt, że poznaliby się w zupełnie innych okolicznościach), a Hagrid nie stałby się jednym z najbliższych przyjaciół Harry’ego. Ostatecznie i tak nasz półolbrzym dobrze odnajdywał się w swojej pracy – w końcu zajmował się tym, co kocha, a to chyba najważniejsze w życiu, prawda?

Ciąg dalszy dyskusji już wkrótce!

Exit mobile version