Site icon Ostatnia Tawerna

Magia bez magii – czyli dlaczego nie lubię Harry’ego Pottera?

Kiedy w naszej Ostatniej Tawernie rozgorzała dyskusja na temat potencjalnych tekstów związanych z najpopularniejszym dzieckiem J.K. Rowling, niespodziewanie całkiem wielu redakcyjnych kolegów i koleżanek wycofało się z akcji, komentując krótko: „Nie pomogę, nie lubię Harry’ego Pottera”. Także nie należę do grona wielbicieli małego czarodzieja. Postanowiłem zatem spróbować wyjaśnić, dlaczego nie lubię Harry’ego Pottera i skąd tyle kontrowersji wokół jego przygód.

Potteromania

W roku 2000, kiedy to nasz kraj ogarnęła potteromania, mały Osti właśnie zaczynał naukę w gimnazjum oraz kończył swoje pierwsze spotkanie z Władcą Pierścieni. Już ten drugi fakt chyba powinien wyjaśnić moją graniczącą z agresją niechęć do typka w okrągłych okularkach. Napisane epickim językiem dzieło Tolkiena do dzisiaj jest jedną z moich ulubionych pozycji czytelniczych i żadna z przygód wymyślonych przez Rowling nie wzbudziła we mnie takich emocji jak podróż do Góry Przeznaczenia.

Oczywiście alternatywna rzeczywistość, w której młodzi czarodzieje uczą się w Hogwarcie, a potem znajdują pracę w Ministerstwie Magii, funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż wykreowane przez Tolkiena Śródziemie. W takim rozumieniu jednak perypetie Pottera poległy w moich oczach w starciu z twórczością Neila Gaimana – jeśli kręci was wizja ukrytego świata, będącego gdzieś tuż obok, zapraszam do lektury Amerykańskich bogów, Nigdziebądź albo chociaż Gwiezdnego pyłu. Wszystkie omawiane tytuły doczekały się zresztą filmowych/telewizyjnych adaptacji, z którymi także warto się zapoznać.

J.K.Rowling | Fot. businessinsider.com

Sama twórczość J.K. Rowling opiera się moim zdaniem na podobnych założeniach co niemalże każda przynosząca gigantyczne zyski franczyza. Jako fan Gwiezdnych wojen nie mam nic przeciwko czerpaniu garściami z wzorców kultury –  póki ktoś nie wciska mi, że motyw wybrańca czy kreacja czarnego charakteru w książkach o Potterze są tak bardzo oryginalne na tle konkurencji. Prawda jest taka, że za sukcesem Rowling stoją zupełnie oklepane „zagrywki”, ubrane w nowe ciuszki. Dokładnie tak jak zrobił to George Lucas ze swoją kultową space operą. Mamy tutaj emocje, przygodę, walkę dobra ze złem w innej rzeczywistości, wszystko osadzone na znanych motywach.

Sęk w tym, że kiedy twórca Gwiezdnych wojen otwarcie chwali się swoimi inspiracjami (takimi jak seriale o Flashu Gordonie z lat trzydziestych XX wieku czy filmy Kurosawy), J.K. Rowling nabiera wody w usta albo karmi nas bajeczkami o genialnych olśnieniach podczas podróży pociągiem czy też picia kawy. Tymczasem odsyłam choćby do Terry’ego Pratchetta, którego Niewidzialny Uniwersytet albo postać Myślaka Stibbonsa niebezpiecznie przypominają „pomysły” czczonej autorki. A lista potencjalnych inspiracji, do których J.K. Rowling uparcie się nie przyznaje, jest całkiem długa.

Howart

Potter to nic nowego?

Weźmy chociażby wspomnianego wcześniej Neila Gaimana: ciemnowłosy okularnik Timothy Hunter, posiadający ukochaną sowę bohater komiksowych Ksiąg Magii, w dniu dwunastych urodzin odkrywa, że jego przeznaczeniem jest zostać czarodziejem zwalczającym zło. Nie ma też możliwości, aby  J.K. Rowling nie znała pięcioksięgu Susan Cooper – w Ciemność rusza do boju poznajemy młodego chłopaka, który dowiaduje się o istnieniu alternatywnej magicznej rzeczywistości. Will Santon to oczywiście wybraniec, a pisane jest mu zmierzenie się z potężnym złym czarodziejem. Podobne postaci zobaczyć możemy przecież w Grze Endera Orsona Scotta Carda czy Gwiezdnych wojnach. Sieroty górą? A jeśli jakimś cudem nadal uważacie, że pomysł szkoły dla magów jest super nowatorski, zajrzyjcie do Czarnoksiężnika z Archipelagu Ursuli LeGuin.

Liczne argumenty (stosowane na przykład przez Kościół Katolicki), jakoby Rowling nie uczyła żadnych wartości, odpierane są przez fanów Pottera, którzy podnoszą wrzask, że przecież w ich ukochanym dziele jest i przyjaźń, i miłość, i poświęcenie (o czym przeczytacie chociażby w naszym wcześniejszym tekście: ostatniatawerna.pl/harry-potter-niszczy-dzieciece-umysly-czy-uczy-wartosci). Ale zastanówmy się – jaka popularna seria o nich nie mówi? Bohaterowie każdej dochodowej franczyzy bezmyślnie powtarzają wyświechtane morały o sile miłości/przyjaźni/poświęcenia – nawet Szybcy i wściekli! Czym tu się zatem podniecać?

Zażarta krytyka Harry’ego Pottera przez Kościół Katolicki wprawia często w zakłopotanie wielu  wierzących, będących jednocześnie fanami serii. Nie jest ona jednak aż tak bezzasadna, jak starają się głosić osoby dyskredytujące „średniowieczne” poglądy Kościoła. Seria napisana przez Rowling skierowana została przecież przede wszystkim do dzieci, których umysły nie są jeszcze ukształtowane pod kątem rozróżniania rzeczywistości od fantastyki. Akcja książek odbywa się tuż obok nas, a nie w jakimś wymyślonym świecie czy „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”.

Hermiona, Harry i Ron

Pomijam w tym momencie kwestię „okultystycznego” przygotowania autorki, bo nie jestem ekspertem w tych kwestiach. Obrońcy Pottera powinni jednak wziąć pod uwagę, że Kościół nie może sobie pozwolić, aby biegającego po szkole i czarującego przy pomocy różdżki chłopaczka przyrównywać do Jezusa Chrystusa. Szczególnie w czytadle dla dzieci. Oczywiście nie jest to powód, aby palić książki na stosach – warto jednak trzymać rękę na pulsie, zanim wasza pociecha rzuci szkołę i będzie czekała w oknie na swoją sowę.

Przesyt magią jest zły

Przechodzimy w tym momencie do esencji, czyli tego, czego najbardziej nie lubię w Harrym Potterze. Sporo czasu zajęło mi rozgryzienie dlaczego stosunkowo wielu wielbicieli fantastyki czy science fiction nie przepada za efektem pracy J.K. Rowling? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest jedna: MAGIA.

Moi ulubieni twórcy traktują czary w sposób bardzo tajemniczy. Dla przykładu: mimo iż jednym z głównych bohaterów Władcy Pierścieni jest czarodziej, magia występuje u Tolkiena w ilościach wręcz marginalnych. W oryginalnej trylogii Gwiezdnych wojen, raptem kilka istot w skali całej Galaktyki zagłębiła się w tajniki Mocy, a jej działanie wyłożono w trzech zdaniach. Rowling natomiast z lubością opisuje szkolne zajęcia, w trakcie których młodych adeptów wprowadza się w arkana magii. Bohaterowie dosłownie potykają się o zaczarowane przedmioty, dające im przewagę nad przeciwnikami w znacznie większym stopniu niż własny spryt i umiejętności.

Takie mechaniczne traktowanie mistycznych mocy wzbudza mój wewnętrzny sprzeciw i kompletnie odbiera przyjemność z czytania/oglądania przygód Pottera. Odarcie magii z aury tajemnicy powoduje, że to już nie jest prawdziwa fantastyka. Z mojego pociągu wolę więc wysiadać na peronie oznaczonym pełną liczbą (swoją drogą – portal do magicznego świata, bohater wychowany przez zwykłych ludzi okazujący się księciem bajkowej krainy… – zapraszam do wydanej w 1994 roku Tajemnicy peronu 13 autorstwa Evy Ibbotson).

Exit mobile version