Site icon Ostatnia Tawerna

Mad Max, Park Jurajski… – recenzja komiksu „Negalyod”

„Żyjemy w świecie SF”, jak stwierdził Vincent Perriot. Żeby nam to udowodnić, opowiedział historię pasterza dinozaurów zmierzającego do wielkiego miasta, by wymierzyć sprawiedliwość. Pokazał ją w fantastycznym stylu luźno inspirowanym Moebiusem, ale chciał przekazać coś na temat naszej obecnej rzeczywistości.

Komiks ma przebogatą estetykę. Futurystyczne miasto, narysowane przez Perriota, przytłacza rozmiarami, roi się w nim od ludzi. Ozdabiają je elementy zapożyczone z antycznych i tradycyjnych kultur Afryki, Oceanii i Dalekiego Wschodu. Główny bohater, Jarri, to skryty i introwertyczny chłopak, ale czytelnik nie ma żadnego problemu ze zrozumieniem jego motywacji. Nawet niechybnie zbliżająca się rewolucja ma sens. I gdyby nie samiuteńki finał… Potrzeba morału jest jedynym problematycznym aspektem Negalyoda, przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Pustynia pełna dinozaurów

Akcja Negalyoda toczy się w miejscu, które mnie kojarzy się nieodparcie z Ameryką Łacińską – możliwe, że po części przez skojarzenie ze świetnym komiksem Sword of Ages Gabriela Rodrígueza. Rdzawe, pomarańczowe pustynie, skaliste góry, ludzie okutani w odzież zbieraną przez lata, pełną łat, ale zawsze chociaż troszkę ozdobną. Przez taki krajobraz Jarri gna swoje stado chasmozaurów, tradycyjną trasą wzdłuż wielkiego wodociągu. Droga prowadzi na targ, a dalej – do miasta.

Życie Jarriego to pasienie stada, wyszukiwanie wodopojów, pogaduszki z dinozaurami (tak, chłopak rozumie ich mowę) i klikanie z dziewczynami na jakimś przyszłym Tinderze. Perriota interesował styl życia osoby fizycznie oddalonej od cywilizacji, ale utrzymującej z nią nieustanny kontakt. Jak wspomina w wywiadzie, z którego pochodzi też pierwszy cytat, zainspirowały go spotkania z prawdziwymi pasterzami, rumuńskimi i greckimi. Jak czuje się ktoś, kto przebywa ciągle sam, jednak gdy od święta zobaczy turystów może nie tylko zaprosić ich na herbatę, ale też zrobić im zdjęcie smartfonem?

Na pewno ktoś taki nie będzie bał się miasta, czy czuł się gorszy od jego mieszkańców. Zna wartość swojej samotności i pracy. Dlatego kiedy stado Jarriego ginie z powodu awarii przejeżdżającej przez pustynię meteociężarówki, postanawia on uzyskać sprawiedliwość i ukarać winnych. Metropolia jest oddalona o szmat piachu, a jej najlepsze dzielnice lewitują w błękicie nad rdzawym, pozbawionym wody pejzażem. To na jej najwyższych piętrach urzęduje władza.

Zmienić świat, tym razem bez Incala

Choć komiks Perriota zawiera elementy fantasy i sporo odniesień do Moebiusa, nie ma w nim żadnego magicznego artefaktu pozwalającego zmienić świat. Trzeba zrobić to po staremu: poznać odpowiednich ludzi, opanować technologię, stworzyć ruch oporu. Na szczęście Jarriemu wystarczy to pierwsze, bo nierówności i ciągła kontrola z góry już dawno doprowadziły do wrzenia. Akcja znacząco przyspieszy, dojdą wątki technologiczne i społeczne. Dowiecie się, kto zarządza światem Negalyoda i dlaczego wodociągi są w nim takie ważne. Perriot czerpie tu z najlepszych wzorców dystopijnego science fiction.

Finał komiksu zwraca uwagę czytelnika na dwie kwestie – wolności i łączności z innymi. W tym sensie inspiracja pasterskim życiem pozwoliła stworzyć bardzo spójną, szeroką metaforę ludzkiego losu. Pojawi się jeszcze nieszczęsny morał, który moim zdaniem był trochę pójściem na łatwiznę, sposobem na szybkie zamknięcie albumu. Z drugiej strony, zakończenie jest otwarte, więc nie możemy być do końca pewni, czy działania rewolucjonistów poprawią życie mieszkańców pustyni.

Vincent Perriot pracował nad Negalyodem około dwóch lat, tworzył go achronologicznie i dopiero po jakimś czasie zestawiał epizody w całość. To jego debiut w tym gatunku, jednak autor ma na swoim koncie kilka innych komiksów, w których był rysownikiem, scenarzystą lub pełnił obie te funkcje naraz. To doświadczenie naprawdę się czuje, narracja jest spójna i ciekawa, rysunki wręcz oszałamiające. W głębi serca przypuszczam, że nawet nie bardzo przeze mnie docenione zakończenie może spodobać się wielu czytelnikom. Krótko mówiąc, to dobra historia, coś dla fanów Moebiusa i Jodorowsky’ego (spora w tym zasługa kolorystki Florence Breton), ale także osób mających ochotę na pięknie narysowane dystopijne science fiction.

Nasza ocena: 8,7/10

Postapo o przebogatej estetyce, są w nim dinozaury i wiszące miasta. Inspiracja klasyką komiksu frankofońskiego i dystopijnego science fiction. I tylko końcówka może trochę zbyt prosta.



Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Warstwa wizualna: 10/10
Wydanie i korekta: 9/10
Exit mobile version