Czasami bywa tak, że apokalipsa spada także na superbohaterów. Najbardziej znanym tego przykładem jest Staruszek Logan od Marvela, jednak konkurencja nie śpi i sama coraz częściej sięga po podobne tematy. Dopiero co pewien Gacek przemierzał pustkowia w Batmanie. Ostatnim rycerzu na Ziemi, a już Egmont wydaje kolejny tytuł z linii DC Black Label – tym razem poświęcony pewnej cudownej Amazonce.
Diana, niczym bohaterka rasowego RPG-a, budzi się pozbawiona pamięci. Świat, jaki znała, bezpowrotnie przeminął. Kilkaset lat wcześniej doszło do tragicznego zdarzenia, które zamieniło planetę w nuklearne pustkowie. Niedobitki ludzkości starają się przeżyć za wszelką cenę, choć potężne stwory zwane Hydrami wydają się mieć inne plany. Wonder Woman, dotknięta nie tylko amnezją, ale i brakiem mocy, decyduje się pomóc ocalałym i rozwiązać zagadkę martwej Ziemi.
Marvel vs DC
Wspomniany we wstępie Staruszek Logan był swoistym komiksem drogi w krzywym, postapokaliptycznym zwierciadle. Scenarzysta Mark Millar w typowym dla siebie stylu stawiał na ironię i groteskę – stąd kadry wypełnione były takimi pomysłami, jak T. Rex pod kontrolą symbionta Venoma czy banda gigantycznych, zielonych i zdziczałych rednecków, będących potomkami Hulka. Wonder Woman: Martwa Ziemia jest tytułem dalece poważniejszym. W swej konstrukcji bardzo przypomina klasykę gatunku – Mad Maxa. Charakterystyczny trzon fabularny, znany z przygód Rockatansky’ego, został tu starannie odtworzony: protagonist(k)a spotyka na swej drodze grupę ludzi znajdujących się w opłakanej sytuacji, jednak z potrzeby serca decyduje się na ich ratunek, nawet własnym kosztem. I tak w komiksie Daniela Warrena Johnsona Wonder Woman staje się ostatnią nadzieją dla ocalałych, pomimo niejasnej sytuacji, w której sama się znalazła. W tym kontekście świetnie spisuje się „uczłowieczenie” Diany. Amnezja to dość tani chwyt scenopisarski, lecz w tym przypadku doskonale służy to dramaturgii – z każdym kolejnym zeszytem przed czytelnikiem (i bohaterką) odkrywane są kolejne tajemnice. Pogłębia to też motywację Wonder Woman, która pomimo swojego zagubienia decyduje się tu na pomoc ludzkości – tylko ze względu na swoją miłość do człowieka. Jednoczesne pozbawienie Diany mocy podbija stawkę: potwory stanowią dla niej równie wielkie zagrożenie, a i w pojedynkę nie jest ona w stanie rozwiązać wszystkich problemów.
Postaci drugoplanowe w większości przypadków nie wyróżniają się niczym szczególnym – ot, spełniają typowe dla gatunku role. Stąd ciężko się do nich przywiązać, a ich śmierć (całkiem częsta) jest dla czytelnika obojętna. Ciężko żywić do nich większe uczucia, niczym komiksowa Diana, więc należy wierzyć jej na słowo. Gościnną rolę odgrywa w fabule także Cheetah, która tutaj została „dogepardziona” – w wyniku przedwojennych eksperymentów doszyto jej głowę geparda w miejsce prawej dłoni.
Czarna metka
Oryginalnie Wonder Woman: Martwa Ziemia ukazała się w czterech zeszytach w ramach DC Black Label. Imprint ten stawia na opowieści kierowane do dojrzalszego czytelnika, gdzie autorzy mogą pozwolić sobie na większą swobodę fabularną, a także na poważniejszy ton. I wszystkie te elementy w komiksie Johnsona są dobrze widoczne. W pewnym momencie Diana wykorzystuje czaszkę i kręgosłup w roli morgensterna. Głupie? Tak. Jednak wizualnie sprawdza się świetnie! Z kolei Hydry są nie tylko obrzydliwe (pełne nowotworów i zmutowanej tkanki), lecz i śmiertelnie niebezpieczne, przez co elementy gore przewijają się co kilka stron. Na całe szczęście nie służą one scenarzyście do bezsensownego epatowania scenami szokującymi, a jedynie podkreślają brutalność świata przedstawionego. Jak na porządnego Elseworlda przystało, Martwą Ziemię można czytać posiadając jedynie pobieżną znajomość świata DC. Wonder Woman jest ostatnią superbohaterką na planecie, jednak czytelnik dzięki retrospekcjom poznaje także smutne losy Supermana i Batmana (który umiera na ławeczce, doznając w końcu chwili spokoju…).
Spoiler alert
Akapit ten będzie zawierał spoilery, więc osoby na nie uczulone doprasza się o przeskoczenie do następnej sekcji. O ile komiks dobrze się czyta, o tyle mam pewne problemy ze sztampowością niektórych rozwiązań fabularnych. Już sam przyczynek konfliktu – wielka wojna między ludźmi a Amazonkami – uszyto grubymi nićmi. Do zaostrzenia stosunków dochodzi z przyczyn ekologicznych (co samo w sobie jest na czasie), lecz ciężko mi uwierzyć, by jedna mała wyspa była w stanie walczyć z resztą świata. Podobnie sztampowo wypada wykorzystanie przez ludzkość broni jądrowej, co stanowi kolejną kliszę. Zawieszenia niewiary wymaga także prawdziwa przyczyna zniszczenia planety. Ukazanie, że to na Wonder Woman spada odpowiedzialność za katastrofę, jest ciekawe i świetne pod względem dramaturgicznym, jednocześnie jednak scenarzysta każe wierzyć, że apokalipsa spotkała planetę w wyniku płomieni powstałych w szaleńczym ataku Diany na Supermana. Czasami pominięcie tego typu ekspozycji działa lepiej (jak np. w Żywych trupach, gdzie plaga zombie nie zostaje wyjaśniona) niż podawanie wydumanych rozwiązań.
Mainstream autorski
W DC Black Label znaleźć można artystów mainstreamowych, takich jak Greg Capullo (ze wspomnianego Ostatniego rycerza na Ziemi), jednak często pojawiają się tam rysownicy o bardziej autorskim podejściu. Tak właśnie jest w Martwej Ziemi, gdzie Johnson pokazuje pełnię swojego talentu. Jego kreska, przywodząca na myśl dokonania Paula Pope’a (znanego m.in. z Battling Boya), pełna jest dynamizmu i ekspresji. Pełno w tym wszystkim brudu i brutalności, co doskonale komplementują kolory Mike’a Spicera. Przypadł mi do gustu także nowy wygląd Diany – oddalony od typowego wizerunku modelki/kulturystki. W komiksie Johnsona Wonder Woman wypada bardziej ludzko: ze zmierzwionymi włosami i zmęczoną twarzą.
Wonder Woman never changes
Martwa Ziemia to tytuł dobry, sprawnie wykorzystujący swobodę bycia historią spoza głównego kanonu. Głównej bohaterce przychodzi mierzyć się zarówno z zagrożeniami obecnego świata, jak i traumami z przeszłości. Komiks ten błyszczy, gdy przychodzi mu bawić się ikonografią DC i superbohaterskimi motywami. Gorzej wypada, gdy za bardzo skupia się na kopiowaniu klasyki gatunku, przez co wątki postapokaliptyczne popadają w sztampę. Mam jednak nadzieję, że DC Black Label dostarczy więcej pozycji na tym poziomie.
Nasza ocena: 7,7/10
Koniec świata potrafi być początkiem dobrej zabawy łączącej superbohaterszczyznę z postapokalipsąFabuła: 7/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie: 9/10