Dobra ekranizacja prozy Stephena Kinga do któregoś momentu wydawała się ledwie pobożnym życzeniem. Jasne, były pojedyncze wyskoki pokroju Misery, czy sławetnego Lśnienia, ale sytuację w ostatnich latach odmieniło dopiero To Andrei Muschiettiego. Całkiem niedawno, do grona znakomitych podejść do materiału źródłowego dołączył też omawiany tu obraz Mike’a Flanagana.
I można się jedynie cieszyć, że Doktor Sen właśnie do rzeczonego jegomościa trafił – Amerykanin zdążył już udowodnić Oculusem czy Before I Wake, że horrory robić umie i lubi, doskonale czując, kiedy kłaść nacisk na psychologię bohaterów. A to niezbędna umiejętność w przypadku takich przedsięwzięć, jak ekranizacja książki króla grozy.
Hotel Panorama zaprasza ponownie
W filmie towarzyszymy przede wszystkim Danowi Torrance, który po latach od tragicznych wydarzeń w hotelu Panorama wciąż nie może uwolnić się od demonów przeszłości. Ostatnia, wiążąca się z podróżą na daleką północ Stanów Zjednoczonych próba, jaką podejmuje, w końcu wydaje się sukcesem. A przynajmniej do czasu, gdy kontaktuje się z nim dziewczynka imieniem Abra, wykazująca parapsychiczne zdolności identyczne do tych, które sprowadziły niebezpieczeństwo na kark bohatera lata temu. Dan już wie, że nie jest jedyny, wiedzą to też członkowie Prawdziwego Węzła – pradawnego stowarzyszenia istot, które pożywiają się energią, odpowiedzialną za lśnienie. Chcąc nie chcąc zatem, mężczyzna będzie musiał zakasać rękawy i jeszcze raz stawić czoła zagrożeniu – tym razem w walce nie tylko o swoje życie.
Źródło: nytimes.com
Groza w starym stylu
Wspomniana zdolność wchodzenia w głowy postaci jest w przypadku filmowego Doktora Sna sprawą kluczową, bo dokładnie tak jawi się film Flanagana już od pierwszych ujęć kamery, wręcz rezonujących z ekranu magicznym niepokojem. Powolne, leniwe tempo jest tu całkowicie uzasadnione i podyktowane możliwie najbardziej szczegółowym przedstawieniem postaci, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie barykady. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że w trakcie pierwszej godziny filmu nie dzieje się nic, co miałoby bezpośredni związek z główną linią fabuły – i paradoksalnie to właśnie te pozornie nieistotne momenty sprawiają, że im bliżej finału, tym większy będziemy odczuwali niepokój o los poszczególnych uczestników dramatu. Flanagan doskonale wie co robi, wykładając nam szczegółowo motywacje postaci – dzięki temu, mimo, że niekoniecznie musimy się z nimi zgadzać, doskonale zdajemy sobie sprawę, dlaczego coś dzieje się w taki, a nie inny sposób.
W ślad za tym idzie nieprzystający, zdawałoby się, do dzisiejszych standardów sposób opowiadania historii – zamiast wycyzelowanych, następujących po sobie z chirurgiczną dokładnością jumpscare’ów, Flanagan woli stopniowe budowanie nastroju zagrożenia, posiłkując się ścieżką dźwiękową i tym, co dla wzroku widza pozostaje ukryte. Nie ma więc w jego filmie epatowania przemocą, ale to, co zostaje nam pokazane, jest sugestywne na tyle, by resztę załatwiała nasza wyobraźnia.
Źródło: Galapagos
Techniczna perfekcja
Obok dopieszczonego scenariusza, Doktor Sen zwraca też uwagę jakością realizacji – wszystkie ujęcia są poprowadzone tak, by nie trwały ani jednej zbędnej sekundy dłużej, a niektóre sekwencje, jak wyjście Rose z ciała i „przelot” do domu Abry powodują małe opady szczęki. Dodajmy do tego wysokooktanowego miksu rewelacyjne występy aktorów, przy których naprawdę ciężko zdecydować się, komu oddać palmę pierwszeństwa (mój typ: Rebecca Ferguson) i będziemy mieli film kompletny, który aż prosi się, by odpalić go na wielkim ekranie i najlepszej możliwej jakości…
To feralne DVD
…których nadgryziony zębem czasu nośnik nijak nie jest w stanie dostarczyć. Bądźmy absolutnie szczerzy, bo to trzeba powiedzieć sobie jasno i wyraźnie – próba oglądania na dzisiejszych, czterdziestokilkucalowych ekranach nieistotnie jak dobrze skompresowanego filmu do formatu DVD, musi skończyć się zabawą w łowienie pikseli w obrazie i już choćby tylko z tego względu, mamy do czynienia z żywą skamieliną. W pozostałych aspektach nie jest lepiej, bo dźwięk w formacie Dolby Surround, czy możliwość wyboru różnych ścieżek audio, to standard znany od dekad.
Źródło: wp.pl
Ten wspaniały film
Szkoda więc kaleczyć tak dobry film miernej jakości wydaniem, ale by nie kończyć negatywnym przekazem warto wspomnieć o tym, że wydawca, Galapagos przygotowało jeszcze trzy inne, znacznie ciekawsze edycje filmu. Obok DVD mamy więc równie standardowego Blu-ray, a obok niego edycję w 4K i bodaj jeszcze ciekawszą, dwupłytową – zawierającą dłuższą o przeszło pół godziny, reżyserską wersję obrazu. I możecie mi wierzyć – ta ostatnia jest szczególnie warta uwagi.