To był niesamowity rok, jeśli chodzi o ilość długo wyczekiwanych blockbusterów z superbohaterami i filmów fantastycznych. Zwieńczeniem tego okresu dobrobytu jest “Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie”. W ostatnim sezonie “South Park” pojawiły się Member Berries – gadające jagódki, które cały czas rozpamiętywały dawne czasy, zmuszając konsumujących do sentymentalnych podróży i wspominania Chewbacci i Luke’a Skywalkera. Te owoce miały tłumaczyć to, że wszyscy zachwycili się “Przebudzeniem Mocy”, które było rebootem wciąż tej samej historii. Czy “Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” oferuje nam coś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen, czy też nie obędzie się bez zjedzenia garści Pamięciojagódek przed seansem, by film cieszył?
Główną postacią w filmie jest rebeliantka Jyn Erso (śliczna Felicity Jones), która jest tak bardzo zbuntowana, że aż doczekała się parodystycznego konta na Twitterze, gdzie ochoczo dzieli się swoim nonkonformizmem, także w życiu codziennym. Co ważne – jest to kolejna po Rey bardzo mocna postać kobieca w filmowym uniwersum Star Wars. Główna bohaterka nie od początku była oddana Rebelii i to jej droga poznania jest zaczątkiem fabuły. Później oczywiście cały ambaras to misja, której celem jest wykraść plany morderczej broni Imperium, czyli Gwiazdy Śmierci znanej też jako “That’s No Moon”. Można to zagryźć pamięciojagódką, ale czy jest to konieczne?
To nie jest film, który jest częścią głównej sagi. Oczywiście wiadomo z jakim uniwersum mamy do czynienia. To świat Gwiezdnych Wojen, ale już pierwsze sceny i mroczne pejzaże planety, z której pochodzi Jyn pokazują nam, że wchodzimy do dużo mroczniejszego świata. Może to “efekt Madsa Mikkelsena” grającego Galena Erso, ojca bohaterki? W tym filmie nie rzucają się nam w oczy sympatyczne stworki, nie słyszymy żarcików przy każdej okazji. Nie ma też słodkich robotów. Główna “robocia” postać to K-2SO, przeprogramowany droid imperialny, który jest wręcz sarkastyczny (uboczne skutki przeprogramowania).
W roli Saw Gerrery, rebelianckiego ekstremisty wystąpił Forest Whitaker, który świetnie wpasował się w taką właśnie konwencję tego świata – brudnego, mrocznego i w pewien sposób pozbawionego nadziei (cóż, akcja dzieje się przed “Nową Nadzieją” przecież). Sam Sojusz natomiast jest podzielony, Rebelia nie jest spójna, a sfrustrowana i rozdarta wewnętrznie. Film stawia pytanie, czy będą w stanie się zjednoczyć przed skonsolidowanym i rządzonym twardą ręką Imperium. Po tej stronie spotykamy znajome czarne charaktery, ale akcja skupia się na dyrektorze Krennicu, którego gra Ben Mendelsohn. Co ciekawe – zagrał postać, która zaślepiona żądzą władzy i nieuzasadnionym poczuciem kontroli staje przed człowiekiem w masce i z problemami z oddychaniem (czyli wiadomo kim…). Nie mogło mi się to skojarzyć z “Mroczny Rycerz Powstaje”, gdzie wcielił się w rolę Daggeta i Bane miał z nim także “pogawędkę”.
Mimo, że “Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” to spin-off i nawet na początku nie uświadczymy charakterystycznych dla sagi wjeżdżających od dołu napisów, to ważnym słowem w tytule jest “historie”, bo to dla opowieści idziemy do kina. Jasne, wiadomo, że dla niesamowitych efektów też, ale świat “Star Wars” bronił się zawsze właśnie historią (nawet jeśli była rebootem, o czym wspomniałem na wstępie). A fabuła tego filmu jest spójna, logiczna, ciekawa i wielu momentach potrafi zaskoczyć. Ci “dobrzy” też mogą umrzeć (szturmowcy trafiają rebeliantów!), a zwycięstwa (czy ktoś w tej wojnie wygrywa?) nie kończą się melanżem z ewokami. Mogę dodać jeszcze, że to, co Jones i Mikkelsen zrobili kreując relację córka-syn to mistrzostwo świata. Dwa razy oczy zaszły mi mgłą i musiałem zdjąć okulary 3D. Jest to niezwykle mocny element tego filmu.
To jest naprawdę piękne, że w tak pojemnym uniwersum jak “Star Wars” można nakręcić tak wciągający i rewelacyjny film, który wykorzystując tyle tak dobrze znanych elementów opowiada zupełnie nową historię. Member berries są zupełnie zbędne.