Site icon Ostatnia Tawerna

„LIFE” – Recenzja filmu

Ten film był dla mnie wielką niewiadomą; z jednej strony obsada, która nie pozwala przejść obok niego obojętnie, z drugiej ten znany i mocno wyeksploatowany motyw niebezpiecznego obcego. Wizje groźnych mieszkańców innych planet można spotkać w książkach, grach, zwłaszcza komputerowych i konsolowych, oraz w  filmach. Jedni obcy atakują Ziemię, by ją przejąć albo zniszczyć, a inni spokojnie czekają, aż to my znajdziemy się na ich terytorium. Większość przedstawicieli obcych cywilizacji nie ma nic wspólnego z E.T. Nie chcą wrócić do domu, tylko zniszczyć nasz, ewentualnie pozjadać mieszkańców Niebieskiej Planety i ruszyć na dalszą kosmiczną wyprawę.

Czy do tematu niebezpiecznych kosmitów można dodać jeszcze coś nowego? Zapewne tak. Niestety Daniel Espinosa postanowił przedstawić swoją wizję spotkania z istotą z  innej planety, w tym przypadku Marsa, i zrobić z tego małego rendez vous walkę na śmierć i życie. Reżyser połączył w swoim obrazie elementy znane z Obcego Ridleya Scotta, do tego wątki, jakie pojawiają się w Grawitacji Alfonsa Cuaróna i jeszcze kilka rozwiązań z Coś Johna Carpentera. Próbował dorównać najlepszym. Tylko czy mu się to udało?

Dziennik pokładowy. Znajdujemy się na statku kosmicznym Pilgrim, który bada próbki ziemi pochodzące z Marsa. Na statku przebywa sześć osób: David Jordan, Miranda North, Rory Adams, Ekaterina Golovkina, Sho Murakami i Hugh Derry. Ostatni z członków załogi zajmuje się przeprowadzaniem wszelkiego rodzaju badań na otrzymanych próbkach. Okazuje się, że ziemia zawiera w sobie jakiś żywy organizm. Derry próbuje dowiedzieć się o nim czegoś więcej, hoduje go. Nie wiemy, jak rozwinięta jest ta istota.

Dziennik pokładowy. Trwają dalsze badania nad obiektem. Calvin(takie imię nadano organizmowi) rozwija się i rośnie w zastraszającym tempie. Niestety na statku, a dokładniej w laboratorium, doszło do małej awarii. Nikomu nic się nie stało, sytuacja została opanowana, jednak organizm zapadł w swego rodzaju stan hibernacji. Derry będzie próbował użyć prądu, by go przebudzić.

Dziennik pokładowy. Badania wymknęły się spod kontroli. To coś, Calvin, on… rośnie, bardzo szybko. Do tego zabił…………………………… PLIK ULEGŁ ZNISZCZENIU.

Daniel Espinosa wysoko postawił sobie poprzeczkę. Próbował stworzyć horror science fiction, który nie tylko będzie opierał się na tym, co już widzieliśmy, ale także wniesie coś nowego do historii niebezpiecznych obcych. I może by mu się to udało, gdyby nie fakt, iż produkcja nie została dobrze przemyślana. Prawda jest taka, że momenty, które wywołują w odbiorcy jakiekolwiek emocje, można policzyć na palcach, i to jednej ręki.

Owszem, są chwile, kiedy rzeczywiście u widzów pojawiają się dreszcze, ale większość wydarzeń jest przewidywalna, włącznie z domyśleniem się tego, kto zginie. I nie, to nie jest spoiler, nie oczekujcie, by w horrorze wszyscy przetrwali, tak się po prostu nie da. Espinosa nie do końca przemyślał to, co chce stworzyć – miał być kosmita, dramat i mnóstwo ucieczek. Tak, ucieczek, przez większość filmu bohaterowie przemieszczają się pomiędzy kolejnymi częściami statku kosmicznego, byle tylko ominąć macki wyhodowanego przez siebie organizmu.

Life ma jednak dwa elementy, które sprawiły, że film nie okazał się zwykłą kalką znanych już historii, tylko z innymi aktorami. Po pierwsze, zakończenie. Jest naprawdę mocne i to najlepsza scena w całej produkcji. Może nie bardzo zaskakujące, gdyż wydarzenia prowadzą do przedstawionego na końcu rozwiązania, ale nareszcie otrzymujemy coś, co nie wpisuje się w schematy. Daniel Espinosa zdecydowanie wiedział, jak postawić kropkę nad „i”.

Po drugie, sam obcy. Nie mamy tutaj do czynienia z uzbrojonym po zęby Predatorem czy Alienem, który wychodzi nam z brzuchów, choć moment zabawy z ludzkimi wnętrznościami także pojawia się w Life. Calvin to niepozorny, przynajmniej na początku, , galaretowato-mackowy stworek, który nie wywołuje ani w bohaterach, ani w widzu poczucia zagrożenia. Choć ten drugi podchodzi do obcego z pewną rezerwą, w końcu wie, że ogląda horror. I nawet gdy kosmita stanie się większy, nie biomy się go tak jak wspomnianych wyżej kreatur. Mimo tego, że powinniśmy.

Siła Calvina tkwi w… jego inteligencji. Daniel Espinosa serwuje nam bowiem opowieść o astronautach.  To najlepsi z najlepszych, w końcu w kosmos nie trafia byle kto, którzy są bezsilni w zetknięciu z Marsjaninem. Obcy bez problemu likwiduje większość protagonistów, a używa do tego swojej inteligencji.

Predator miał zaawansowane technologicznie zabawki Obcy był wielki, obślizgły i szybki, a Calvin jest mądry i silny. Przedstawiciele homo sapiens nie grzeszą natomiast inteligencją, dlatego eliminowanie ich nie nastręcza napastnikowi większych trudności. Zresztą czy Calvin rzeczywiście jest napastnikiem? Uwagę zwraca jedna scena w filmie, kiedy Derry wygłasza całkiem sensowną opinię o tym, dlaczego obcy robi to, co robi. Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy, uwaga, spoiler, gdyby ktoś potraktowałby was kilkoma watami, też nie bylibyście do niego przychylnie nastawieni.

Life nie jest złą produkcją, jednak nie wnosi nic nowego. Jedynie Calvin, zakończenie i postać grana przez Jake’a Gyllenhaala zasługują na większą uwagę. Skoro już przy aktorach jesteśmy – mimo że obsada okazała się naprawdę dobra, postacie są nijakie, jednowymiarowe i mało przekonujące. Strach rzeczywiście odbiera im racjonalny osąd sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jedynym w miarę dobrze napisanym bohaterem jest właśnie grany przez  Gyllenhaala David Jordan.

Jeżeli oczekujecie trzymającego w napięciu, dobrze napisanego i pozbawionego błędów logicznych filmów, Life niestety daleko do tej wizji. To poprawna propozycja dla miłośników grozy w kosmosie, jednak zabrakło całkiem sporo, by można ten obraz nazwać dobrym. Może trud Espinosy nie do końca poszedł na marne, ale też widać sporo elementów, które można było poprowadzić lepiej.

Exit mobile version