Site icon Ostatnia Tawerna

„Legends of Tomorrow” – podsumowanie 2. sezonu

Nikt w pojedynkę nie zawojuje świata – zawsze potrzebna jest grupa, zazwyczaj zaufanych, osób, która pomoże jednostce osiągnąć jej wymarzony cel. W przypadku superbohatera  punktem, do jakiego dąży, zazwyczaj okazuje się chronienie słabszych osób przed tymi silniejszymi i agresywnymi, ochrona mieszkańców jakiegoś miasta przed atakami typków spod ciemnej gwiazdy albo dbanie o porządek i ład na świecie. Wiecie, taka superbohaterska wersja make peace, not war.

W końcu świat, w którym na każdym kroku pojawia się jakieś zagrożenie w postaci naładowanego mocami, pochodzącego z innej planety czy po odpowiednim treningu złego, potrzebuje obrońcy. Najlepiej kilku lub nawet kilkunastu. Oczywiście „dobrzy” także powinni posiadać jakieś moce albo specjalne umiejętności, w końcu muszą stawić czoła superłotrom. A ci nie mają w swoim arsenale zwykłych broni, tylko hiperwynalazki z funkcją wypiekania przeciwnika, zamrażania go i jeszcze szatkowania na drobne kawałeczki.

Gorsza wersja wydarzeń przewiduje jeszcze inną opcję – antagoniści łączą siły, chcąc zwiększyć  swoje szanse na wygraną. I w takim przypadku jeden superbohater może nie podołać zadaniu obrony maluczkich tego świata. Dlatego, co widać w produkcjach The CW, zasada numer jeden kiedy chcesz rozpocząć walkę z niebezpiecznymi osobnikami, brzmi: „Skompletuj sobie odpowiednią drużynę”.

DC’s Legends of Tomorrow – „Raiders of the Lost Art” © 2017 The CW Network

Owszem, Oliver Queen próbował na początku działać sam, jednak bardzo szybko dodano mu wiernych towarzyszy, którzy wspierali go w misji wyeliminowania osób zagrażających ich ukochanemu miastu. Kiedy Barry Allen został Flashem, otrzymał grupkę oddanych, przynajmniej w większości (bo wszyscy wiemy, kim naprawdę okazał się doktor Harrison Wells), przyjaciół. Nawet Supergirl, która jest wszechstronnie uzdolniona, dostała wsparcie..

Jak widać, superbohater nigdy nie działa sam, przynajmniej nie w produkcjach stacji The CW. I tak w Arrow, The Flash i Supergirl to nie tylko główni bohaterowie obrazów są tymi postaciami, których losy tak chętnie śledzimy, ich przyjaciele z grupy (Team Arrow, Team Flash i Team Supergirl, czyli D.E.O.) także otrzymują swoje miejsce na scenie.

Te trzy seriale to nie jedyne produkcje o superbohaterach, jakie można oglądać na antenie tej amerykańskiej stacji. Nie zapominajmy jeszcze o jednym obrazie – Legends of Tomorrow. Tutaj sprawa przedstawia się nieco inaczej niż w Arrow czy The Flash. Twórcy serialu o Legendach postanowili wziąć kilku bohaterów z produkcji o Green Arrow i parę osób z obrazu o speedsterze i stworzyć inny projekt. Nowy, ale wpisujący się w superbohaterskie uniwersum The CW. Zebranym charakterom dano do wyboru ratowanie świata albo zajmowanie się swoimi nudnymi sprawami. Chyba nie muszę pisać, który wariant okazał się ciekawszy. I tak oto powstała grupka składająca się z złodziei, morderców i geniuszy, a jej misja polegała na eliminowaniu wszelkich czasowych aberracji.

DC’s Legends of Tomorrow – „Camelot/3000” © 2017 The CW Network

To oznacza, że na pokładzie statku, który potrafił podróżować w czasie, cofali się w przeszłość albo pojawiali się w przyszłości i rozwiązywali wszelkie możliwe problemy. Pod koniec pierwszego sezonu jeden członek ekipy, ten najfajniejszy, poświęcił nawet własne życie dla dobra ogółu. Niby jego ofiara nie poszła na marne, jednak to, co się stało później, zjeżyło włosy na głowach widzów serialu. A stało się wiele, jak choćby to, iż Kapitan Rip Hunter wysłał pozostałych przy życiu członków drużyny w różne okresy naszych dziejów, by ich ocalić. Jeden z nich wylądował na dnie oceanu. I tutaj zaczyna się historia przedstawiona w drugim sezonie produkcji.

Pierwszy odcinek rzeczywiście dość wysoko podniósł poprzeczkę drugiej odsłonie obrazu, aczkolwiek  miałam spore wątpliwości czy kontynuowanie tej przygody ma większy sens. Wszystko przez śmierć, jaką zafundowali widzom serialu jego twórcy w pierwszym sezonie. Jeżeli znacie tę historię, dokładnie wiecie, kogo mam na myśli. Chodzi mi o najciekawszą i najbardziej złożoną postać produkcji, która przeszła sporą zmianę od czasu jej pierwszego pojawienia się w The Flash. Moje obawy okazały się na szczęście bezpodstawne. Co ciekawsze, w drugiej odsłonie Legends of Tomorrow było kilka epizodów, zwłaszcza końcowych (ale o tym później), gdzie pojawił się mój ulubiony bohater. Wiecie, w końcu to serial o podróżach w czasie, więc takie „zmartwychwstania” mają swoje racjonalne uzasadnienia.

Zacznijmy jednak od początku, czyli pierwszego odcinka. Poznajemy w nim jednego z dwóch nowych bohaterów serialu – Nate’a Heywooda.  Ten historyk z zawodu i zamiłowania zajmuje się śledzeniem wydarzeń z przeszłości. I właśnie przez to natrafia na pewne aberracje, które nie pasują do tego, co zna z czytanych kiedyś podręczników. Co robi nasz historyk? Próbuje wszystko wyjaśnić. Jak? Wpada do biura Olivera Queena, burmistrza Olivera Queena, i wyłuszcza mu problemy, na jakie natrafił podczas swoich badań. Co ciekawsze, wie, że Oliver to Green Arrow, , i przekonuje Łucznika do pomocy. Postaci odbywają podróż w morskie głębiny, gdzie odnajdują wrak statku czasu Legend z Rorym na pokładzie. Później pozostaje tylko jedno – odnaleźć resztę członków załogi, już bez Arrowa, ten wraca do swojej historii i pilnuje porządku w mieście.

DC’s Legends of Tomorrow – „Abominations” © 2017 The CW Network

O ile poszukiwanie bohaterów wcale nie jest takie trudne – Gideon znajdzie nawet igłę w stogu siana, o tyle pojawia się problem ze zlokalizowaniem Kapitana Ten bowiem przepadł bez śladu – dosłownie. Jak łatwo się domyśleć, Legendy nie spoczną, dopóki nie odnajdą swojego kompana podróży. Przy okazji poszukiwań pojawia się sprawa Włóczni Przeznaczenia, o czym później, i do ekipy dołącza nowy członek, dokładniej członkini.

Skupmy się przez chwilę na dwóch nowych nabytkach drużyny – wspomnianym powyżej Heywoodzie oraz Jiwe. Chwila dygresji –  Amaya zwana Vixen to krewna pojawiającej się w Arrow Mari McCabe, także zwanej Vixen. Cała historia pań zostaje wyjaśniona w omawianym serialu oraz właśnie w historii o Oliverze. Koniec dygresji.

Vixen z Legends to najlepiej napisana kobieca postać produkcji. Nie jestem fanką Sary Lance, a Kendra niezwykle działała mi na nerwy, cieszę się, że zrezygnowano z ciągnięcia jej historii, natomiast ta Vixen nie jest tak nijaka, jak panna Saunders. Biały Kanarek to niezwykle denerwująca persona, rozumiem, dlaczego można ją polubić, jednak we mnie, nawet w Arrow, nie wzbudzała żadnych pozytywnych emocji, umie się bić i tyle. Hawkgirl natomiast nie miała w ogóle ikry, była jednowymiarowa i papierowa, to najgorsza postać w całym Arrowverse. Dziwi mnie fakt, że jej historię uczyniono jedną z ważniejszych w pierwszym sezonie Legends of Tomorrow. Z Amayą nie mam natomiast tego problemu, ciekawi mnie jej przeszłość, do tego protagonistka nie wpisuje się jednoznacznie w ramy „dobra”/„zła”.

DC’s Legends of Tomorrow – „The Legion of Doom” © 2017 The CW Network

O ile Amaya okazała się ciekawą bohaterką, dobrze nakreśloną, z oryginalna historią, zarówno tą dotyczącą przeszłości, jak i przyszłości, o tyle Nate już niekoniecznie. W jego przypadku zabrakło pomysłu na dobre wykreowanie charakteru. Jest, ma wiedzę, czasami nawet powie lub zrobi coś zabawnego, jednak daleko mu do Atoma. Twórcy wpakowali w niego kilka cech charakteru Raya, dodali coś nowego, jak choćby zamiłowanie do historii czy stalową moc, ale zapomnieli o nadaniu mu indywidualności. Steel jest bezbarwny, snuje się pomiędzy kolejnymi scenami, wygłasza swoje mądrości, zakochuje w Vixen i tyle. Jasne, ma ciekawą moc, staje się Człowiekiem ze Stali(bynajmniej nie mam tutaj na myśli Supermana, ciało Nate’a pokrywa się stalą), i ma interesującego przodka, członka Justice Society of America, tego samego, do którego należy Amaya, ale to nie wystarczy, by go polubić. Na szczęście nie jest to tak zła postać jak Hawki, ale do Colda, Atoma albo reszty członków Legend mu daleko.

Co spotkało resztę członków w tym sezonie? Całkiem sporo, zwłaszcza Micka, który przez kilka epizodów zmaga się z stratą partnera zbrodni, później ma problem z odnalezieniem swojego miejsca w drużynie Legend, by na końcu dowiedzieć się, że nikt z ekipy, może poza Amayą, mu nie ufa.  

Skupię się na chwilę na postaci Huntera. W pierwszym sezonie nie do końca wykorzystano jego potencjał. Natomiast w drugiej twórcy poszli o krok dalej jeśli chodzi o kreację tego bohatera. Jest mroczniejszy, ciekawszy, skrywa tajemnice – w niektórych epizodach staje się nawet przeciwnikiem Legend. I te odcinki okazały się naprawdę dobre. Rip Hunter jako antagonista to jeden z najlepszych wyborów, jakich dokonali twórcy serialu.

DC’s Legends of Tomorrow – „Outlaw Country” © 2017 The CW Network

Z postacią Kapitana łączy się przewodni motyw obrazu, czyli ten dotyczący Włóczni Przeznaczenia i kompletowania jej poszczególnych kawałków. Wprawdzie sama idea uczynienia tego przedmiotu „głównym bohaterem” serialu nie została odpowiednio dopracowana – kolejna rzecz z wielką mocą, którą próbują znaleźć ci źli, ale prowadzi nas do najlepszego elementu tego sezonu – antagonistów.

Skoro Legendy powstały poprzez kompilację bohaterów z innych show The CW, czemu drużyna tych złych nie mogłaby zostać stworzona na podobnej zasadzie? Damien Dark, Malcolm Merlyn i Eobard Thawne – na pewno znacie ich z Arrow lub The Flash. Muszę przyznać, że co jak co, ale twórcy superbohaterskich produkcji tej stacji dokładnie wiedzą, jak tworzyć nietuzinkowych antagonistów. A jeśli do ekipy dodać jeszcze jednego z członków Legend – Colda, tego sprzed wyprawy mającej na celu wymazywanie zmian w historii, możemy się spodziewać tylko jednego – silnej ekipy. Są źli, ale i tak nie da się ich nie lubić. Bardziej kibicowałam Legion of Doom niż Legendom.

Legendy podróżują w  przeszłość i przyszłość, tutaj pojawiają się jednak rzadziej, spotykają znane z kart historii, choć nie tylko, postaci, uczestniczą w ważnych wydarzeniach. Wartym wspomnienia epizodem jest na pewno ten, kiedy bohaterowie trafiają do przeszłości, dokładniej do średniowiecza, i spotykają… króla Artura.  Poznają także damę jego serca – w tej wersji jest ona niezwykle wojowniczą niewiastą, swoją wolą walki i hartem ducha przyćmiewa nawet samego króla – oraz rycerzy Okrągłego Stołu. Wiecie, kim jest Lancelot? To Sara Lance. Do tego Legendy spotykają samego George’a Lucasa. Tak, tego od Gwiezdnych wojen. Twórcy postanowili zafundować widzom obrazu odcinek, który pokazuje, co by się stało, gdyby Lucas nie stworzył swojej kultowej serii. Jest jeszcze epizod, kiedy Legendy poznają J.R.R. Tolkiena. W jednym z odcinków pojawiają się nawet zombie. A to tylko niektóre z przygód, jakie czekają w tym sezonie na protagonistów.

DC’s Legends of Tomorrow – „The Chicago Way” © 2017 The CW Network

Do tego warto wspomnieć dwa końcowe epizody, czyli szesnasty i siedemnasty, gdzie wszystko zostaje wywrócone do góry nogami. Legion zdobywa Włócznię i zmienia znaną protagonistom rzeczywistość. Niestety o ile szesnasty epizod to jeden z najlepszych w sezonie, o tyle ten finalny pozostawia sporo do życzenia. Pomieszanie z poplątaniem, przekombinowanie, za dużo abstrakcji i ingerencji w czas. Po takich przygodach nic, co do tej pory widzieliśmy w innych serialach The CW, nie miałoby racji bytu. A podobno Flash to ten zły, bo tworząc Flashpoint, sporo namieszał. Legendy spowodowały więcej zmian w czasie, co widać w ostatnich minutach, będących wprowadzeniem do nowego sezonu. Bo ten powstanie, jakiś czas temu podjęto decyzję, że nie pożegnamy się jeszcze z Legendami. Czym tym razem uraczą nas twórcy produkcji? Okaże się za kilka miesięcy.

Fabuła tego sezonu jest o wiele ciekawsza niż w pierwszym. Wcześniejszy sezon miał kilka epizodów, podczas oglądania których widz mógł usnąć, tutaj natomiast każdy jest interesujący i wnosi coś do głównej historii. Do tego pojawia się Cold, choć niestety na krótko. Może w przyszłości będzie go więcej? O ile jeszcze powróci.

Exit mobile version