Site icon Ostatnia Tawerna

Ktoś więcej niż złota rączka – recenzja komiksu „Dziwne opowieści konserwatora z Karukayi”

Rzeczywistość nie musi wyglądać tak jak ją widzimy. Jak za wybitnym angielskim dramaturgiem powtórzył nasz wieszcz „Są dziwy na niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom”. Choć współcześnie „szkiełko i oko” wyparły wiarę w to co nadprzyrodzone, my nadal poszukujemy niesamowitych opowieści, a Japończycy mają długą tradycje ich tworzenia.

Główny bohater trzecioplanowy

Dziwne opowieści konserwatora z Karukayi to zbiór sześciu komiksowych etiud połączonych postacią tytułowego bohatera. Schemat poszczególnych rozdziałów jest dość podobny. Najpierw poznajemy tło, potem pojawia się coś niepokojącego, aż w końcu do akcji musi wkroczyć tytułowa postać. Mogłoby się wydawać, że to właśnie ona jest głównym bohaterem, ale nie jest tak do końca.

Obana, skromnie prezentujący się jako złota rączka, potrafi dużo więcej niż jedynie majsterkować. Nie jest jednak potężnym medium, kapłanem ani inna postacią tego typu. Ot zdaje się mieć smykałkę nie tylko techniczną, ale także „duchową”. Pomimo tego, że jest kluczowy dla opowieści to tak naprawdę pełni w nich dalszoplanową rolę. W każdej historii głównymi bohaterami są inne osoby. Nasz konserwator zaś zjawia się jedynie by im pomóc. Bez niego wszystkie etiudy skończyłyby się zupełnie inaczej, jednak, że pozwolę sobie użyć budowlanej analogii, jego rola jest zbliżona bardziej do zaprawy niźli do cegieł. Podczas lektury koncentrujemy się na innych, a „złota rączka” po prostu się pojawia i robi swoje.

Podobieństwa

W poszczególnych rozdziałach widać powtarzalność pewnych motywów (i postaci). Nie należy tego traktować jako wady – bardziej jako swoisty element konwencji. Poza tytułowym bohaterem, a także powracającym w części historii pracownikiem firmy remontowej, powtarzają się także inne elementy. Jak wskazano wyżej same ramy fabularne są dość stałe. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że pomimo tego prezentowane wydarzenia znacznie się między sobą różnią.

Co jednak jeszcze powraca w kolejnych rozdziałach? Niewątpliwie w oczy rzuca się motyw wody – deszcz, studnia, ogrodowy dzban, czy wreszcie wanna. Nie w każdej historii woda pełni tak samo istotną funkcję, jednak trudno jej było nie zauważyć. Podobnie nawracającym motywem jest stary dom i jego nowi (lub nie całkiem) lokatorzy. Ten element łatwo wyjaśnić. Wszak dość wiekowa lokalizacja „uprawomocnia” pojawienie się pewnych zjawisk nadprzyrodzonych. Z kolei wprowadzenie w takie miejsce nowych osób daje doskonały pretekst do zaprezentowania tego co się dzieje świeżymi oczami – postacie i czytelnik wiedzą tyle samo.

Czy te powtarzające się wątki i motywy powodują, że nie ma sensu czytać mangi w całości? Zdecydowanie tak nie jest. Patrząc na tomik po jego lekturze czuję się podobnie jak po zapoznawaniu się z kaidanami. Opowieści mogą cechować się pewnymi podobieństwami jednak powinno się je poznawać zbiorowo. Tak jak mieszkańcy Edo mogli je sobie przekazywać podczas wieczorów stu knotków, tak my możemy poznać choć sześć za jednym posiedzeniem.

Niedosyt

Po lekturze pozostaje pewien niedosyt. I to on jest największym minusem mangi. Prezentowane historie kończą się zbyt łatwo. Brakuje w nich większych zmagań z tym co nieznane. Nie wydaje się by był to przypadek czy przeoczenie. Wygląda to bardziej na celowy zamysł autorki. Niestety nie wiem czy tak samo wyglądał literacki pierwowzór, czy też był to zabieg zastosowany jedynie w mandze. Niestety ten niedosyt czyni Dziwne opowieści… mniej atrakcyjnymi.

Trzeba też wspomnieć, że zakończenie piątego rozdziału wydaje się niepełne. O ile pozostałe historie dociągnięte są do samego końca (chociaż część z nich pozostaje otwarta), ta wydaje się jakby nieco urwana. Brakowało w niej kropki nad „i”.

Przyciągająca wzrok okładka

Stronę wizualną mangi należy policzyć na jej plus. Już sama okładka przyciąga wzrok. Im dłużej się na nią patrzy tym więcej szczegółów można dostrzec. A kiedy wrócimy do niej po zakończonej lekturze tym łatwiej docenić pewne jej elementy. Wnętrze tomiku także prezentuje się dobrze. Rysunki cechuje równy, i raczej wysoki, poziom i pomagają one w budowaniu nastroju poszczególnych opowieści. Na początku mangi znajdziemy kilka kolorowych stron. Także otwarcie drugiego rozdziału wykonano w kolorze. Szkoda, że kolejne są już jedynie czarno białe, bo po dodaniu barw prace te by wiele zyskały.

Miłym dodatkiem są znajdujące się na końcu tomiku plany i szkice miejsc akcji. Jeśli ktoś chciałby lepiej wyobrazić sobie pokazane przestrzenie może sięgnąć do posłowia i zestawić plany ze swoimi wyobrażeniami.

Współczesny kaidan

Dziwne opowieści konserwatora z Karukayi można potraktować jako zbiór kilku współczesnych kaidanów. Tak jak miało to miejsce już w epoce Edo, twórczynie odeszły od wprost dydaktycznych opowieści, na rzecz dreszczyku emocji. Niemniej w tomiku i tak znajdziemy pewne nauki jakie autorki przekazują czytelnikom. Nie jest to może wybitna manga, ale nie nudzi się podczas lektury, a wizualnie prezentuje się zdecydowanie na plus.

Nasza ocena: 6,5/10

Miłośnicy opowieści z lekkim dreszczykiem będą zapewne zadowoleni z tej pozycji. Podczas lektury spotkamy różne duchy, z którymi poradzić będzie musiał sobie tytułowy konserwator. Nie należy tu jednak spodziewać się magicznych walk, a zupełnie innego, bardziej pokojowego, podejścia.



Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 4/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 8/10
Exit mobile version