Wszedł do sklepu z magią głównie dlatego, że padało1.
Tak zaczyna się Księga jesiennych demonów. Jedno zdanie, niespecjalnie skomplikowane, które od razu pokazuje stosunek bohatera do rzeczy nadnaturalnych, a przy okazji drobna wzmianka o pogodzie nadaje odpowiednią atmosferę: jest jesień, zimno, ponuro i wilgotno. Czas powolnego umierania, przygotowanie do zimy; czas, kiedy wydłużają się noce, kiedy ludzi częściej dopada smutek i melancholia; czas, kiedy budzą się demony.
Dlaczego ludziom przytrafiają się złe rzeczy? I dlaczego nieszczęścia zdają się chodzić nie parami, a stadami? Oto pytania stare jak świat. Z zagadnieniem pochodzenia zła borykają się największe systemy religijne i filozoficzne. Ludzie to stworzenia, które rozpaczliwie potrzebują nadawać sens temu, co je spotyka – także cierpieniu. Dlatego pytają wciąż na nowo: unde malum?
Dawno temu wiedziano – ktoś obraził bogów, przodków, zwrócił na siebie uwagę demonów.
W swoich opowiadaniach Jarosław Grzędowicz sięga po nadnaturalne wyjaśnienie. W kolejnych utworach bohaterowie padają ofiarami sił niemożliwych do objęcia rozumem. I tak Artur Zięba pójdzie na iście mefistofelesowski układ: zyska Absolutną Kartę Kredytową, dzięki której zmieni swoje życie nie do poznania, nie myśląc wiele o konsekwencjach. Pewien psychoterapeuta stanie przed wyborem: pomóc niezwykłemu pacjentowi, najwyraźniej zdolnemu czynić cuda, czy jednak, wzorem Piłata, umyć ręce? Czarownica Melania odbierze ważną lekcję na temat człowieczeństwa i ceny wolności. Janusz stawi czoła kryzysowi małżeńskiemu i tajemniczemu, opętańczemu pożądaniu. Irena może w końcu pozwoli duchowi swojego męża odejść.
Od razu widać, że Księga jesiennych demonów to starannie przemyślany zbiór. Nie zwykła antologia – mniej lub bardziej przypadkowa zbieranina utworów, gdzie wspólnym mianownikiem byłoby jedynie nazwisko autora – ale spójna całość. Opowiadania łączy podobna problematyka, nastrój, czas i miejsce – zawsze listopad, zawsze gdzieś w Polsce. Do tego zgrabnie spina je w całość fabularna klamra pod postacią prologu i epilogu, które tworzą razem dodatkową minihistorię.
Za nieszczęścia bohaterów odpowiada zwykle konkretny, łatwy do zidentyfikowania czynnik paranormalny: duch, demon, bezmyślnie użyte zaklęcie. Bardzo szybko staje się jednak jasne, że to tylko literacka zasłona, alegoryczne ujęcie tego, co gnębi prawdziwych ludzi na co dzień: lęków, żalów, kompleksów i wad. Na szczęście, mimo ponurego nastroju i licznych przeciwności, postaci wciąż starają się, próbują, wstają z kolan i idą dalej – za to docenią ich czytelnicy. Bo w końcu:
Na nadzieję nie ma rady. Rozprzestrzenia się jak pożar.
Zresztą, konstrukcję głównych bohaterów kolejnych opowiadań uważam za szczególny atut Księgi jesiennych demonów. To zupełnie zwykli ludzie – niekoniecznie młodzi, piękni, gibcy i śmiali, jak dyktowałby hollywoodzki kanon, ale także bezdzietni małżonkowie czy sześćdziesięcioletnia wdowa. W czasie lektury łatwo zapomnieć, że to tylko zmyślone opowieści o zmyślonych ludzikach – jest w tym wszystkim pierwiastek autentyczności sprawiający, że czytelnik chętnie zawiesi niewiarę i naprawdę się wzruszy.
Kolejną zaletą są liczne nawiązania i aluzje, które tworzą barwne tło dla narracji. To może być wzmianka o charakterze politycznym – jak sugestywny opis kolejnej beznadziejnej wojny w Afryce – cytaty ze znanych utworów muzycznych, wątki dotyczące bezwzględnej manipulacji cudzym losem (zwłaszcza przez niewielkie, uprzywilejowane grupy, które „wiedzą lepiej”) czy drwina ze współczesnej maniery tępego optymizmu za wszelką cenę. Dzięki temu świat Księgi jesiennych demonów jest bogaty i wielowarstwowy.
Autor (na szczęście) nie wciska czytelnikom kitu, nie podsuwa żadnej gładkiej, jasnej, definitywnej odpowiedzi na pytanie o przyczynę i cel zła. Odpowiedzi jest wiele (a czasem nie ma żadnej), wszystkie równie dobre. Moja ulubiona brzmi:
Jesteśmy, żeby powstawać. Ludzie powstają w ten sposób – jak samouczący się program. Tabula rasa (…) wykuwana przez los, okoliczności i konsekwencje wyborów innych ludzi, na indywidualny, jedyny w swoim rodzaju byt.
Księga jesiennych demonów Jarosława Grzędowicza jest tak dobra, jak stwierdził niegdyś (bodaj na łamach NF) Jacek Dukaj, choć zaczyna się nijako – sam prolog i pierwsze opowiadanie to za mało, aby docenić tę książkę. Nie do końca horror, nie do końca tomik opowiadań, ale naprawdę przemyślana całość z niepretensjonalną refleksją o ludzkim (czy tylko?) bólu.
________________________________________
1Wszystkie cytaty za J. Grzędowicz, Księga jesiennych demonów, Lublin 2003.