Site icon Ostatnia Tawerna

„Król mojego miasta, mojego kraju, mojej ojczyzny” – recenzja soundtracka do filmu „Czarna Pantera”

Muzyka w filmie nie stanowi już tylko tła dla fabuły. To coś znacznie ważniejszego. Dobrze dobrane utwory tworzą swoistą opowieść, która uderza w nieodkryte zakamarki naszych emocji, czego obraz nie jest wstanie zrobić. Soundtrack do filmu o królu T’Challi to najbardziej klimatyczna składanka, jaka dostarcza mi wielu wrażeń przed premierą filmu.

Czarny Ląd

Generalnie staram się słuchać każdego soundtracka przynajmniej dwukrotnie. Pierwszy raz przed obejrzeniem filmu, drugi już po jego seansie. Jeśli składanka sama się broni, to mogę bardzo długo się nią zachwycać. Jednakże kiedy tak nie jest, to wtedy wybieram tylko te kawałki, które najwierniej oddawały charakter wybranej sceny, i jakie z czasem przypominają mi o nich. Kiedy nadstawiam ucha (parę dni przed) ku piosenkom do Czarnej Pantery, to już zdaję sobie sprawę, że słucham czegoś produkcji Marvela, gdzie muzyka gra kluczową rolę, jak w Strażnikach Galaktyki czy serialu Luke Cage. Przy delikatnym fortepianie Kendrick Lamar, kompozytor utworów oraz główny organizator albumu, wyzwala mocny przekaz, tym samym uświadamiając, że mamy do czynienia z nową kulturą Czarnego Lądu. Charakterystyczny afrofuturystyczny beat idealnie komponuje się z  delikatnością zachodniego fortepianu. Takie połączenie to istne novum nie tylko w filmach Marvel Studios, ale czegoś podobnego nie dostaliśmy też w żadnej znanej nam produkcji Disneya. Afrykę podrasowaną trykociarstwem czujemy w każdym tonie, w każdej nucie. W tytule otwierającym składankę, autorstwa samego Lamara, możemy usłyszeć charakterystyczny brzęk ‒  abstrakcyjne, jazzowe afrykańskie rogi oraz rapowanie artysty, które nawiązuję do T’Challi ‒ miejscami nieoczekiwanie rap przyspiesza, dramatycznie oddalając się od rytmu, co wskazuje na złożoność emocji, jakie będą nam towarzyszyły podczas kinowego seansu. I chociaż amerykański raper przypisuje sobie zasługi w doborze każdego utworu, nie jest on jedynym, który przyczynił się do stworzenia klimatycznej składanki. Wśród pozostałych artystów możemy wyróżnić: Weeknda, Future’a, Khalid,aTravisa Scotta, Vince’aStaplesa, Jamesa Blake’a czy Swae Lee. Ponadto możemy usłyszeć głos wprost z południowej Afryki  jaki reprezentuje wokalistka Sjavie, śpiewająca w Zulu. Miejscami jesteśmy też w stanie usłyszeć charakterystyczne tubylcze okrzyki, jak w utworze The Weekend Pray For Me, czy dzikie zwierzęta  w X ScHoolboy Q. Czysta afrykańska magia.

Kadr z filmu „Czarna Pantera”

Ciężko być afrykańskim królem 

Teksty prezentowane w każdym utworze dotyczą filmowej fabuły, lecz wskazują nam też na pewne przeciwieństwa, z jakimi musi zmierzyć się każdego dnia społeczność czarnoskórych. Od  problemów nierówności rasowej po nieustannie odczuwane skutki kolonializmu w Afryce. Niemniej wcześniej wspomniany pierwszy tytuł Black Panther przedstawia gwałtowny rytm, gdy podkreśla w swoich słowach wewnętrzny konflikt T’Challi, który będąc  superbohaterem, jednocześnie musi spełniać obowiązki króla, dbając o swój lud. Z kolei w King’s Dead Kendrick przejmuje rolę nemezis T’Challi‒Killmongera, nakreślając nam przeciwnika głównego bohatera. Inny raper, Mozzy, jednym tchem opowiada o skorumpowanym systemie sprawiedliwości, rasizmie, klęsce oraz brutalności policji. Później Jorja Smith dostaje swoją piękną balladę I am, w której zwraca uwagę odbiorcy na rożnie pojmowaną istotę wolności. Wtórują jej liniki tekstu Opps, w których brutalność języka Vincenta Staplesa, używającego dosadnych i miejscami wulgarnych słów, pokazuje, że wszyscy jesteśmy wolni i nawet pieniądze nie będą mieć nigdy nad nami władzy. Wraz z filmem, Black Panther: The Album zapisze się w annałach historii jako element dywersyfikowania kultury popularnej dotyczącej Czarnego Lądu i Afroamerykanów. Długowieczność to przecież najprawdziwszy sprawdzian wielkiej sztuki.

Eksperymentalność tego czternastoutworowego albumu jest imponująca. Udało się zmieszać zachodni styl rapowania z folklorystycznymi afrykańskimi nutami. Widać, że twórcy odrobili lekcję i przybliży nam duchową kulturę Wakandy.

 

Exit mobile version