Site icon Ostatnia Tawerna

Krew i stal. Kraina Martwej Ziemi I

Po polską fantastykę sięgam wyjątkowo rzadko. Poza Wiedźminem i Panem Lodowego Ogrodu nie znalazłem żadnego cyklu, który przykułby moją uwagę. Wynika to chyba z mojego uprzedzenia do polskich pisarzy. Kiedy otrzymałem do recenzji debiutancką książkę Łukawskiego, podszedłem do niej z dość mieszanymi uczuciami. Jakoś nie przekonały mnie peany głoszone przez Jarosława Grzędowicza i Michała Cetnarowskiego, bo cóż nowego można wymyślić w gatunku, którego ramy zostały zdefiniowane ponad sześćdziesiąt lat temu. Jednakże postanowiłem dać Łukawskiemu szansę, a nuż okaże się dobry. Czy słusznie zrobiłem? Nie zawiodłem się? Aby poznać odpowiedzi na te pytania, zapraszam was do lektury recenzji.

Krew i stal jest książką z nurtu high fantasty, mimo że różni się od twórczości takiego dajmy na to Sandersona. Widać odwołania do klasyki gatunku, a jednak całość przełamuje pewne schematy. W trakcie lektury nie spotkałem się z epickością wydarzeń czy heroizmem bohaterów. Pozycja ta została wyzuta z klimatów baśniowych i optymizmu, a napełniona beznadzieją i poczuciem straty. Z kart utworu wyziera mrok momentami rozpraszany odnośnikami do klasycznych utworów. Znajdujemy tu odwołania do Wiedźmina, bo niby do kogo odnosi się opis człowieka z długimi włosami, mieczem na plecach i mówiącego, że walczy ze złem? Odnajdujemy też nawiązania do Władcy Pierścieni w postaci historii chłopca, który uparł się, że krowie kółko to Jedyny Pierścień i należy cisnąć go do wnętrza wulkanu. Takie wstawki wywołują natychmiastowy uśmiech na twarzy.

Fabularnie jest bardzo dobrze, a nawet fantastycznie. Historia została opowiedziana w lekkostrawny sposób. Główną osią fabuły jest zanikanie tytułowej Martwej Ziemi. Grupa żołnierzy z królestwa Wondettel wyrusza na drugą stronę Martwicy, by odzyskać artefakty z dawnych czasów oraz zbadać, co się dzieje za całunem śmierci. Bohaterowie stają w obliczu niebezpieczeństwa, z którym od wieków nie miano styczności.

Autora należy pochwalić za kreacje protagonistów. Na uznanie zasługuje w szczególności postać drużynnika Arthorna, którego zdroworozsądkowe podejście do spotykających go zdarzeń zjednuje mu sympatię czytelników. Każdy z bohaterów został wykreowany w realistyczny sposób. Nie ma postaci, które wydają się nierzeczywiste, co oznacza, że w powieści nie spotkamy nadludzi czy potężnych magów. Magia oczywiście istnieje, czego przykładem może być Martwa Ziemia (powstała na skutek potężnych zaklęć podczas bitwy mającej miejsce 150 lat przed wydarzeniami przedstawionymi w powieści), od której nazwę wziął cały cykl.

Stworzony przez autora świat jest żywy. Zamieszkuje go wiele ras, do których, obok ludzi, należą Dwergowie, Gariel Ael i Dorsal. Poza nimi lasy i pola zapełnione są istotami żywcem wziętymi z mitologii słowiańskiej. Widzimy tu biesy, dziwożony, wiły, mglaki czy utopce, a na dokładkę góry zamieszkują smoki. Wszystko to razem tworzy niesamowite uniwersum, które śmiało można zestawić ze światami z Wiedźmina czy Ziemiomorza.

Graficznie też nie jest źle. We wnętrzu książki odnajdziemy rysunki Rafała Szłapy, a przed właściwą lekturą nasze oczy ucieszy mapa świata. Na tematycznej okładce widnieje miecz leżący na splamionej krwią, spękanej ziemi. Oprawa jest miękka ze skrzydełkami, na których przeczytać można krótkie wprowadzenie w fabułę oraz biogram autora. W środku natrafiłem na kilka literówek, ale nie wpływają one na odbiór powieści.

Moje odczucia po przeczytaniu książki sprawią, że sięgnę po kolejne tomy. Jacek Łukawski okazał się objawieniem na scenie polskiego fantasy, tchnął nowe życie w skostniały gatunek. Mam nadzieję, że kolejne części wypadną tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Podsumowując, zapraszam wszystkich na pokład okrętu, którego celem jest Kraina Martwej Ziemi. Zapewniam, ta podróż będzie niezapomniana.

Exit mobile version