Site icon Ostatnia Tawerna

Kompleks Conana – recenzja komiksu „Krew barbarzyńcy”

Ten komiks powstał z miłości do Conana, syna Roberta E. Howarda. Jak pisze El Torres w posłowiu, to owoc 45 lat czytania książek i komiksów osadzonych w Cymerii lub okolicach. Czysta klasyka, potencjalnie zupełnie nieinteresująca dla nieznających oryginału.

Conan jest Conanem, jest Conanem…

Krew barbarzyńcy opowiada wojenną historię syna króla Conana, księcia Conana – wychowanego na obraz i podobieństwo ojca wojownika kontynuującego epickie wojny wielkiego władcy. Gwaranta wolności i bogactwa swoich ludzi. Potomka zupełnie niebarbarzyńskiej królowej. Może nie ma on własnego imienia, ale czy jest tylko kopią? Nie wyczuwamy tu przypadkiem zalążka konfliktu? Antycznej tragedii, która musi skończyć się masakrą?

Słusznie się domyślamy, a przyczyna napięcia zostaje podana wprost na samym początku komiksu. Zachwyceni młodym Conanem jego ludzie mówią „wszystko to sprawia krew barbarzyńcy”, podczas gdy książę odpowiada: „Nie. Pobierałem nauki”. Żadne geny, wychowanie. Kultura, nie instynkty drapieżnika. A do walki pcha go odpowiedzialność, nie żądza adrenaliny.

Przekładając z akwilońskiego na nasze, syn króla jest dość kostyczny, obowiązkowy, świetnie wyszkolony. W porównaniu ze skłonnym do brawury i przygody ojcem sprawia czasem wrażenie Artura z Tanga Mrożka. Gdy król znika, książę rusza na poszukiwanie nie w imię wartości rodzinnych czy strachu o tatę, ale dlatego, że władca ma obowiązki i musi zostać odprowadzony do sali tronowej. El Torres całkiem udanie uchwycił tu moment, w którym dziecko musi stać się opiekunem rodzica. Być może młody Conan już dawniej podejmował się tej misji, co odsyłałoby czytelnika w mroczne rejony psychologii DDP. To jednak ciągle historia w duchu Howarda, znajdziemy tu wspomnienia z dzieciństwa, ale najważniejsze dzieje się tu i teraz.

Heretyk to także wierzący

Książę Conan, chciał nie chciał, jest obywatelem klasycznego fantasy, ale jeśli może, łamie konwencję. W pewnym momencie najważniejszą postacią komiksu staje się wieszczka przechwycona przez Akwitańczyków podczas potyczki z… bardziej barbarzyńskim plemieniem. To jej opowieść kształtuje drogę wojska i kolejne kadry. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale słuchajcie głównego bohatera. Jego nauki musiały obejmować literaturę, bo bardzo udanie pokpiwa z wymogów gatunku.

A skoro już mówimy o gatunku, na stronach Krwi barbarzyńcy spotykamy wymagane w epic fantasy półnagie dziewczęta w opresji oraz wiedźmy, bardziej samodzielne, czasem jeszcze mniej odziane. El Torres nie odczytuje Cymmeryjczyka na nowo, nie zrywa z klasyką, a Joe Bocardo rysuje bohaterki i bohaterów jak na fantasy przystało. A jednak trochę komentują oczekiwania czytelnika, naszą pewność, że w opowieściach tego rodzaju po uratowaniu damy nadchodzi scenka. Autorzy kochają klasykę, ale nie udają, że w międzyczasie nic się w świecie opowiadania heroicznych eposów nie wydarzyło. Możecie przeczytać ten komiks jak czystą, widowiskową rozrywkę, jednak jeśli chwyci was refleksja, też znajdziecie tu pożywkę dla myśli.

Mroki barbarzyństwa

Bocardo i Martinez pogrążyli scenariusz El Torresa w głębokim mroku. Im głębszym, tym ciekawszym, bo kolory tego drugiego rozkwitają, kiedy znika wyrazisty kontur. Chyba jedyne naprawdę świetliste sceny pokazują nagiego księcia Conana podczas kąpieli. Drugim momentem wizualnego kontrastu jest wspomnienie syna o tym, jak ojciec wywlókł go w śnieżną zamieć. Obydwie te sceny skupiają się na ciele księcia, jego słabości i sile, pierwszej (podobno) wrodzonej. Poza tym widzimy ciężkie barwy strojów lub mroczne wnętrza. Sceny zbiorowe obowiązkowo spryskane są posoką, czasem tak ciemną, że musiała zostać przelana jeszcze w czasach oryginalnych opowiadań Howarda.

Zmęczony, ale zwycięski barbarzyńca na stosie pokonanych wrogów – oto klasyczny obraz, od którego nie uciekną ani autorzy Krwi barbarzyńcy, ani ich bohater. Czy to konwencja lub czasy sprawiają, że poważne tematy każdy Conan rozstrzyga orężem? Mieczem, który potem opuszcza, żeby oprzeć na nim znękane ręce i skołataną głowę, bo jakieś smutne i chwilowe te jego triumfy… A może nie chodzi o rozpacz wojownika, tylko jakiś fundamentalny brak różnicy między nieokrzesaniem i kulturą, skoro obie te postawy prowadzą Conanów na wspomnianą krwawą górkę, zamiast w domowy spokój?

Ten komiks trafi raczej do wielbicieli Conana w jego licznych wcieleniach niż do osób nieznających pierwowzorów. Ci pierwsi powinni być zachwyceni. Ale nawet jeśli nie jesteście fanami Barbarzyńcy, też znajdziecie tu coś intrygującego. To heroiczne fantasy w nieco uwspółcześnionej wersji, która może stać się przyczynkiem do rozmowy o męskich obowiązkach czy wyborach. Marzeniach o wolności lub domu, tak bardzo niemożliwych do pogodzenia.



Nasza ocena: 8/10

Epizod z życia dwóch Conanów, księcia i króla. Epickie fantasy w klasycznym mroku, czasem prowokujące do refleksji.



Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie i korekta: 9/10
Exit mobile version