Odnoszę nieodparte wrażenie, że rynek komiksowy w Polsce przeżywa swój renesans, o czym dobitnie świadczy liczba dostępnych na nim wszelkiej maści kolekcji (na dodatek nie tylko o facetach w trykotach!). Zatem… jak to z tymi kolekcjami jest? Kupować czy nie?
O tym, czy komiksowe kolekcje warte są waszych pieniędzy, musicie zdecydować sami. Mogę wam jedynie pomóc w podjęciu tej decyzji, przybliżając pewne plusy oraz minusy, które – jako zbieracz kolekcji (niereformowalny, nic na to nie poradzę) – dostrzegam.
Co oferuje nam rynek?
Otóż… wiele! Przyznaję, że największy wybór mają fani historii superbohaterskich, tych bowiem jest aktualnie najwięcej – z pięciu dostępnych kolekcji aż trzy poświęcono opowieściom o losach herosów w trykotach. Tutaj zdecydowanie prym wiedzie Marvel – dwie duże serie to nie przelewki: przedłużona do ponad stu pięćdziesięciu części Wielka Kolekcja Komiksów Marvela (wydawana od 2012 roku) oraz zapowiadana na początku na sześćdziesiąt tomów kolekcja Superbohaterowie Marvela (od 2017) – obie publikowane przez Hachette. Konkurencyjne DC na razie doczekało się tylko jednej kolekcji (chociaż może to i lepiej dla portfeli fanów?) – Wielka Kolekcja Komiksów DC pojawiła się na rynku w 2016 roku i również miała składać się z sześćdziesięciu historii, lecz po czasie przedłużono ją do 80.
To jednak nie wszystko. Znajdzie się bowiem coś dla osób, które z superbohaterskimi historiami nie są szczególnie mocno związane, za to uwielbiają zupełnie inne uniwersa! Tak się bowiem składa, że niedawno De Agostini wyszło naprzeciw oczekiwaniom fanów Gwiezdnych wojen i stworzyło dla nich Kolekcję Komiksów Star Wars, przewidzianą na siedemdziesiąt tomów oraz przedstawiającą historię z tego przeogromnego świata. Hachette nie próżnuje i na superbohaterach nie poprzestaje, jakiś czas temu decydując się na wydanie kolekcji kultowych przygód Conana Barbarzyńcy, która na chwilę obecną zapowiedziana została na siedemdziesiąt pięć części (na chwilę pisania artykułu możecie już nabyć dwudziesty czwarty tom).
Co nam to da?
No jasne, ktoś może zapytać, ale co tak właściwie za plusy ma takie zbieranie kolekcji? Jako laik, który tak właściwie pływa po powierzchni tematyki superbohaterskiej, z rzadka zanurzając się w nią głębiej (a już na pewno nie orientując się w tym „kto, z kim i dlaczego” równie dobrze, co mój redakcyjny kolega), doceniam ideę takich zbiorów jako świetne rozpoczęcie przygody z badaniem tego ogromnego uniwersum. Oczywiście dotyczy to nie tylko opowieści graficznych o wszystkich „trykociarzach” – również komiksy z gwiezdnowojennego świata pozwalają na eksplorację historii i losów ulubionych bohaterów. Nie będę upierać się, że kolekcje są niezbędne, jednak znacznie ułatwiają cały proces – w końcu ktoś dokonał już wstępnej selekcji tytułów mających wprowadzić nas w świat, więc my już nie musimy tego robić. Co więcej, przygotowano dla czytelników wiele dodatkowych informacji, które często uzupełniają luki w wiedzy.
Tworząc ten artykuł wypisałam sobie wszystkie zalety, które skłoniły mnie do tego, bym sięgnęła do swojego portfela. Nie będę ukrywać – przy większości z nich (poza powyższymi) postawiłam znak zapytania, zdając sobie sprawę, że nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia. W końcu nie każdy uważa, że czterdzieści złotych za tom to przystępna cena (jest ich nawet kilkadziesiąt, a to znacznie podbija koszty całości), a panorama na grzbietach komiksów jest ładna i warto dla niej nabyć cały zbiór (bądźmy szczerzy, jeśli interesuje nas zakup tylko niektórych części, to grafika jest raczej sporym minusem). Jakość wydania bywa też krytykowana – owszem, to twarda oprawa oraz całkiem niezły papier, zdarza się jednak tak, że kartki są sklejone, a całość nie pachnie zbyt zachęcająco.
A czego nam nie da?
Jak wspomniała już wyżej – nie wszystkie plusy są nimi bezapelacyjnie, może się bowiem zdarzyć tak, że dla kogoś (podejrzewam, że głównie dla osób zainteresowanych komiksami od dawna) są to raczej spore minusy. Główną wadą jest to, że musimy liczyć się z tym, że niektóre tytuły z kolekcji nas nie interesują albo – co gorsza – stoją już na naszej półce w zupełnie innym wydaniu i mają się całkiem dobrze. Oczywiście, może ktoś powiedzieć, tylko wtedy nie musimy danego tomu kupić, nic się nie stanie jeśli go pominiemy, prawda? Jasne, tylko trzeba liczyć się z tym, że dokonamy spustoszenia w panoramie na grzbietach, a grafika – pozbawiona kilku fragmentów – będzie wyglądać brzydko i mało estetycznie. Jeśli mamy nadmiar gotówki, to i z tym sobie poradzimy, pozostaje tylko kwestia tego, czy to warte naszego wysiłku.
Już wyżej przywoływałam argument ceny i uznałam jego względność, bo o ile faktycznie koszt jednego tomu nie jest wysoki (i w większości waha się w okolicach czterdziestu złotych), o tyle pomnożony razy kilkadziesiąt tomów daje już często sporo ponad dwa tysiące złotych! Owszem, rozłożone „na raty”, co do zasady paczkę dostajemy bowiem raz w miesiącu, w niej zaś dwa tomy (zdarzają się jednak wyjątki). Wyobraźmy sobie do tego, że interesują nas dwie albo trzy kolekcje (a niektóre z nich wydawane są przecież jednocześnie) – okaże się wtedy, że impreza urasta do kwoty, mogącej stanowić wkład własny do kredytu na nieduże mieszkanie.
To co zrobić?
Przeanalizować, zastanowić się i… zdecydować na spokojnie, a nie pod wpływem reklam. Gdybym była komiksowym wyjadaczem, to nie wykluczam, że w stronę kolekcji nawet bym nie spojrzała, o wiele lepiej orientując się w tym, która historia jest warta uwagi, a która stanowi „zapychacz”, żeby liczba numerów zgadzała się wydawcy. Nie znam się jednak na powieściach graficznych na tyle, by zweryfikować to sama, więc wydawane serie są stosunkowo bezpieczną opcją – żaden tom mi się nie zdubluje (jeśli planujecie zbierać w przyszłości dwie kolekcje z tego samego uniwersum, warto sprawdzić czy numery się nie powtarzają), poznam podstawowe historie oraz origin story moich ulubionych bohaterów. Na dodatek – jeśli zdecyduję się na prenumeratę – to bez dodatkowych opłat będziecie dostawać kolejne przesyłki pod wskazany adres, otrzymacie też kilka gratisowych giftów, a jak dobrze pójdzie, to może oszczędzicie kilka złotych na tomie. To jak, decydujecie się?