Czy zastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądało połączenie japońskiej mangi z amerykańskim komiksem? Czy mieszanie takich stylów wyszłoby temu tworowi na dobre? Kiedy odnalazłam w sobie żyłkę odkrywcy, zaczęłam niczym Magellan wypływać na głębokie wody Internetu i – całkiem przypadkiem – natknęłam się na takowe połączenie na jednej z amerykańskich stron poświęconych komiksom.
Hajime-sensei
Możliwość przekonania się, jak wygląda połączenie komiksu z mangą, dało 15 listopada 2014 roku japońskie czasopismo popkulturowe „Brutus”. Wypuściło na swoich łamach pierwszy oficjalny 8-stronicowy crossover łączący oba style. Przy jego tworzeniu wspólnie pracowali autor mangi Attack on Titan (czy jak kto woli – Shingeki no Kyojin), Hajime Isayama oraz ekipa odpowiedzialna za komiksy Marvel’a z C.B. Cebulskim, Gerardo Sandoval i Dono Sanchez Almara na czele.
Na pohybel!
Sama historia jest dość zaskakująca. Pomimo, że nie powalająca objętością i świeżością pomysłu na fabułę. Zacznijmy jednak od początku: reporterka, która znajduje się w Central Parku informuje o nagłym pojawieniu się tytanów wychodzących z wód otaczających Manhattan (ale czy przypadkiem motyw niesamowitego wyłonienia się z wody już gdzieś się nie przewinął przy podobnej produkcji? I dlaczego zawsze jest to Nowy Jork?!). Tytani zaczynają pożerać ludzi siejąc terror, chaos i zniszczenie. Akcja jest niesamowicie gęsta i szybka. Spider-Man ma na karku dwa mniejsze zła i błyskawicznie neutralizuje je swoją pajęczyną, a Kapitan Ameryka wspólnymi siłami z Czarną Wdową i Sokolim Okiem toczą bój z Opancerzonym Tytanem. I jak to bywa w komiksach i historiach katastroficzno-dramatycznych, całkiem przypadkiem znajduje się słaby punkt najeźdźców. Informacja ta błyskawicznie dociera do protoplasty Avengers – szanownego, błyszczącego Iron Man’a. Jak tylko dołącza do walki Hulka z Żeńskim Tytanem, błyskawicznie go pokonuje. Gdy tylko wydaje im się, że kryzys został zażegnany, pojawia się trzeci – Kolosalny Tytan. Zero czasu na otarcie potu z czoła. Jednak z pomocą pojawiają się Strażnicy Galaktyki z nonszalanckim pytaniem, czy Avengers nie potrzebują chwili oddechu.
Money, money, money…
Historia krótka – zaczyna się szybko i tak samo się kończy. Pomimo, że można było z tego zrobić coś dłuższego niż te 8 stron, to trzeba przyznać, że pomysł się udał. Fabuła przypominała trochę atak Godzilli, jednak przyjemna kreska rekompensowała odczucia. Wielkie ukłony składam autorom za ten kąsek. Tylko szkoda, że się nim nie najadłam. Fajną ciekawostką było stworzyć coś, co nosi znamiona komiksu ale, by było fair, zasady czytania wziąć z mangi. Jednak wszyscy nie od dziś wiemy jedną rzecz. Crossovery są po to, by zainteresować odbiorców i napędzać rynkową karuzelę zbytu. Zapewne to im się udało i wielu osobom portfel zapełnił się o kolejne kilka milionów.