Na samym początku muszę was przestrzec. Recenzję tę popełnia osoba szczerze nielubiąca science fiction. Persona ta, czyli ja, nigdy nie przeczytała Lema ani Asimova. Jedyne, z czym miała do czynienia w tej materii, to Saga o Enderze Orsona Scotta Carda i parę opowiadań z „Nowej Fantastyki”. Mam nadzieję, że zrozumiecie, iż wypowiada się kompletny laik (jeśli chodzi o ten gatunek). Zatem zaczynamy.
Marsjańska epopeja
Po książkę Rafała Kosika sięgnąłem właściwie przypadkiem. Ot, pod wpływem chwili. Chciałem po prostu przeczytać coś nowego, a że nazwisko autora było mi znane ze świetnych felietonów w „NF” oraz z opowiadań kuzyna, zapalonego fana Felixa, Neta i Niki, postanowiłem dać Kosikowi szansę. Czy się opłaciło? Myślę, że tak, ale po kolei.
Akcja książki osadzona została na Marsie w trzech różnych okresach czasowych. Pierwszym był rok 2040, w którym pierwsi Ziemianie przybyli na Czerwoną Planetę z misją przygotowania warunków pod przyszłą kolonizację. Obserwujemy ostatnie chwile pionierów przed powrotem na Ziemię oraz coś, co stanowi jakby klamrę wszystkich trzech przedziałów czasowych, bowiem ten element przewija się przez całą książkę.
Następnie lądujemy w roku 2305. Wtedy to na Marsa przybywa Allen Ryan i poznaje Doris Westwood, początkowo pracownicę biura pośrednictwa pracy, a potem zarządczynię projektu pod kryptonimem Waterfall. Oboje z bohaterów usiłuje przetrwać w miejscu , gdzie ścierają się dwie odmienne frakcje. Jedna próbuje doprowadzić do całkowitego terraformingu planety, a druga dąży do rozwoju przemysłu. Protagoniści nie rozumieją, że stali się pionkami w największej rozgrywce w dziejach Marsa. Stawką nie będzie życie kilku osób, ale przetrwanie całej planety.
Trzecia część powieści dzieje się dokładnie czterdzieści lat później. Mars stoi na skraju zagłady, a poszukiwacz wody i archeolog zarazem, Jared Grant, natrafia pośrodku pustyni na artefakty mogące wywrócić spojrzenie na historię zarówno ludzkości, jak i planety (Marsa) do góry nogami. Osaczony ze wszystkich stron, próbuje dociec prawdy, choćby miało go to kosztować życie.
Bóg Wojny? Nie, to tylko Kosik
Przyznam się, że czytało mi się tę powieść świetnie. Autor, mimo iż to była jego debiutancka książka, potrafi utrzymać czytelnika w pełnej oczekiwania ciekawości. Im bardziej zagłębiałem się w lekturę, tym chciałem więcej. Kosik porusza trudne tematy, jak chociażby pytania o Boga czy o nas samych, o nasze pobudki i moralność. Nie jest to zatem lektura łatwa i wymaga od czytającego ogromnego skupienia. Bohaterowie nakreśleni przez Kosika jawią się przed naszymi oczami niczym żywe osoby. Zarówno z postaciami z pierwszej, jak i drugiej części powieści byłem w stanie albo się utożsamiać, albo znaleźć im odpowiedniki w dzisiejszym świecie (choćby senator Grant). Umieszczenie akcji na pustynnym Marsie, którego powierzchnię pokrywa sieć miast i osad, sprawia, że mimo kosmicznej odległości Ziemia-Czerwona Planeta, wydaje się, że coś takiego jest jak najbardziej realne. Skądinąd problem terraformacji czwartej planety Układu poruszony przez Kosika odzwierciedla wyzwania przed jakimi stają inżynierowie w dzisiejszych czasach. Autor słusznie zauważył, że mimo ogromnego przeskoku technologicznego stuprocentowa przemiana Marsa w drugą Ziemię nie jest na razie możliwa. Wszelkie plany i programy dotyczące tego zagadnienia są w najlepszym razie rozpisane na setki lat, a w tak długim okresie wszystko się może zdarzyć. Problem Marsa poza skrajnym realizmem leży też w jego podejściu do technologii. Kosik zauważa, że wraz z rozwojem techniki ludzie poświęcą coraz więcej czasu interakcjom w świecie wirtualnym i przestaną żyć w tak zwanym „realu”, co poskutkuje regresją społeczeństwa.
Podsumowując to wszystko, uważam, że po pierwszym zetknięciu z hard science fiction nie czuję się zawiedziony, co może świadczyć o klasie autora, gdyż przekonał do siebie laika. Oczywiście książka ma też swoje mankamenty, z których najważniejszym jest rozwiązanie zagadki elementu zespalającego całą powieść. Nie tego się spodziewałem, nie tak podanego. Nie ma za to praktycznie żadnych chochlików drukarskich oraz błędów w korekcie, co zapisuję na plus. Powergraph zrobił naprawdę kawał dobrej roboty, wydając tę pozycję. Mars może nie przekonał mnie do gatunku, ale spodobał się na tyle, że kiedyś do niego wrócę.
Nasza ocena: 8,6/10
Podsumowując, książka Kosika nie zawodzi. Jak na debiut, to pozycja wyjątkowo udana. Spodoba się praktycznie każdemu, bo chociaż to hard science fiction, to napisana została językiem, który trafi do wszystkich, a problemy przez nią poruszane nierzadko zastanawiają nas samych. Mimo dość infantylnego rozwiązania tajemnicy całą powieść oceniam na bardzo dobry. Zapraszam do lektury!
Fabuła: 7,5/10
Bohaterowie: 8/10
Styl: 9/10
Korekta i redakcja : 10/10