Site icon Ostatnia Tawerna

Kolekcjonerskie kuriozum – recenzja komiksu „Miasteczko Halloween”

Filmowe adaptacje słynnych komiksów nie są niczym nowym i raczej nikogo nie dziwi ani ich stała obecność na rynku, ani niesłabnąca popularność. A gdyby tak pójść w drugą stronę i z kultowego filmu zrobić komiks? I to nie byle jaki, bo… mangę?

Kochani, to nie sen

Debata na temat tego, czy Miasteczko Halloween jest historią odpowiednią na Halloween, czy na Boże Narodzenie, trwa od, nie przymierzając, trzech dekad. Nie ulega za to wątpliwości, że tytuł – mimo początkowych trudności – śmiało można określać mianem kultowego. Choć w okolicach premiery film cieszył się uznaniem krytyków, którzy docenili koronkową robotę animatorów, postacie i oprawę muzyczną, w kinach poradził sobie średnio. Na rynku amerykańskim zarobił wówczas ok. 50 milionów dolarów, co w porównaniu z wynikami finansowymi innych filmów studia Walta Disneya nie jest szczególnie imponującym wynikiem. Sceptyczne wobec projektu było zresztą samo studio, postrzegające niesztampową animację jako zbyt przerażającą i mroczną dla najmłodszych odbiorców. Z tego też względu w dniu premiery Miasteczko… nie trafiło do kin pod szyldem Walt Disney Pictures, a należącej do studia marki skierowanej do dorosłych – Touchstone Pictures.

Szersza publiczność odkryła ekscentrycznego Jacka Skellingtona i innych mieszkańców „najstraszniejszego z miast” w obiegu home video. Drugie życie zapewnił im pozbawiony ograniczeń wiekowych i terytorialnych rynek kaset wideo i raczkujących wówczas płyt DVD. Nowa fala odbiorców pociągnęła za sobą popyt na wszelkiej maści gadżety, atrakcje i wydawnictwa towarzyszące, także za granicami USA. Wtedy cali na biało weszli Japończycy i wydali opartą na historii Tima Burtona… mangę.

To nasz dom – Halloween

Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni z tytułem mogli zapoznać się już dobrych kilka lat temu, bo w 2017 roku. Na polskim rynku – dzięki wydawnictwu Egmont – komiks pojawia się z okazji 30. urodzin kultowej animacji. Wydany w formacie A5 zeszyt w miękkiej oprawie z kolorową obwolutą sprawia wrażenie niepozornego. Dla osób, które nie miały okazji poznać filmowego pierwowzoru, wydawca przygotował krótki wstęp zawierający przedstawienie kluczowych postaci. We wstępie zawarty jest również krótki rys historyczny dotyczący procesu produkcji i tajników wykorzystanej w jego trakcie animacji poklatkowej, ale też – co bodaj najbardziej interesujące – parę słów o fenomenie, jakim Miasteczko Halloween stało się na Dalekim Wschodzie.

Lektura samego komiksu jest natomiast doświadczeniem… dziwnym. Fabuła mangi prezentuje historię, jaką znamy z animacji. Na pierwszy rzut oka wszystko powinno „grać” – oryginalny, nieco mroczny i surrealistyczny design burtonowskich postaci – przynajmniej w teorii – dobrze wpisuje się przecież w estetykę dalekowschodniego komiksu. Działa to też w drugą stronę – kreska Jun Asuki, odpowiedzialnej tu zarówno za rysunki, jak i adaptację oryginalnego scenariusza, wiernie odtwarza wizualia świata przedstawionego. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, jakoby czegoś tu brakowało. Rysunki, choć wierne, tak naprawdę jedynie odtwarzają kolejne kadry filmu, nie siląc się przy tym choćby i na próbę jakiejkolwiek twórczej reinterpretacji. Podobnie jest w przypadku przedstawionej historii – zwyczajnie śledzimy bowiem fabułę przedstawioną w filmowym pierwowzorze, co może być w porządku dla osób, które ten świat dopiero poznają. Natomiast dla tych, którzy animację dobrze znają, nie będzie to zapewne zbytnią gratką.

Przerażający śpiewamy hymn (tylko że nie)

Na niekorzyść działa również niewielka objętość tomiku. Ma on 176 stron (wliczając w to wstęp, instrukcję czytania mangi – wydanej „po bożemu”, czytamy ją od prawej do lewej – i prezentację oferty wydawnictwa), co dla przedstawienia pełnometrażowej, bogatej w detale, smaczki i wizualne gagi animacji okazuje się zdecydowanie niewystarczające. Akcja pędzi więc i skraca wątki do niezbędnego minimum. Największym mankamentem jest jednak to, co wprost wynika z ograniczeń czysto wizualnego medium – brak piosenek i ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez Danny’ego Elfmana. Z oczywistych względów jest to przeszkoda nie do obejścia, nie sposób jednak nie zauważyć, o ile uboższy jest przez to odbiór historii Dyniowego Króla.

Mangowa wersja Miasteczka Halloween to raczej pozycja czysto kolekcjonerska. Lektura pozostawia wrażenie obcowania nie tyle z pełnoprawnym dziełem, a wybrakowanym storyboardem. Co ciekawe, w tym „uniwersum” powstały też inne, niestety niedostępne na polskim rynku pozycje – m.in. oparty na oryginalnym scenariuszu komiks śledzący przygody Zero, psiego duszka – towarzysza Jacka. Wersja „podstawowa”, choć według twórców miała być hołdem dla kultowej animacji, cierpi niestety na syndrom typowego skoku na kasę na licencji i pozostawia ogromny niedosyt.

Nasza ocena: 6/10

Storyboard dla kolekcjonerów. Nie wadzi, ale i nie zachwyca.

Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version