Site icon Ostatnia Tawerna

Kolejny błędny rycerz – recenzja gry „A Knight’s Quest”

Za sprawą The Legend of Zelda: Breath of the Wild rynek przygodówek z elementami RPG już nigdy nie będzie wyglądał tak samo. Wszak z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że jest to naprawdę wyjątkowa gra. Nie dziwi zatem, że z biegiem czasu znalazła naśladowców –jednym z nich jest właśnie A Knight’s Quest.

Niespełna dwa lata temu, wraz z nową konsolą Nintendo, czyli Switchem, na rynek zawitała fenomenalna gra The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Nie dość, że wyciskała ona na owy czas ostatnie poty z nowego urządzenia japońskiej firmy, to została niesamowicie ciepło przyjęta przez graczy. Nic w tym dziwnego, bo była niesamowicie wciągająca. Choć była to któraś z kolei część „Legendy o Zeldzie”, to chyba jako pierwsza miała tak niesamowity rozmach. Kwestią czasu było, nim świat ujrzy podobna produkcja jakiegoś mniejszego studia. Pewnym było, że prędzej czy później ktoś będzie spróbuje swoich sił w starciu z legendą. Tak oto po dwóch latach, bez większego echa, na rynek gier zawitała A Knight’s Quest. Ten skądinąd bardzo sympatyczny tytuł pomimo swoich wad i niedomagań zdołał przykuć mnie na chwilę do konsoli, jednakże wydaje mi się, że winną tego stanu była przede wszystkim jakaś irracjonalna nostalgia. Po obejrzeniu trailera i kilku screenshotów, gra wydała mi się nad wyraz znajoma. Gdzieś z tyłu głowy zagrały mi wspomnienia o godzinach spędzonych na przechodzeniu szalonych zręcznościówek przy pierwszym “plejaku”. Rzekłbym, że fakt ten zaważył o chęci wypróbowania gry nawet bardziej, niż podobieństwo do wspomnianej już „Legendy Zeldy”. No nie było innej rady, jak tylko ograć tę grę, aby sprawdzić, czy A Knight’s Quest jest tylko mizernym naśladowcą produkcji Nintendo, a ja odniosłem mylne wrażenie, czy może faktycznie ta śmieszna gierka coś w sobie ma. Przekonajmy się zatem.

Walka z wiatrakami? Nie do końca…

O czym tak naprawdę jest ta gra? Otóż w A Knight’s Quest wcielamy się w dosyć niezdarnego, różowowłosego poszukiwacza przygód o imieniu Rusty. Akcja produkcji zaczyna się trochę z grubej rury, co, nie ukrywam, trochę mnie zaskoczyło. Żadnego krótkiego nawet wprowadzenia, tylko od razu lochy, zapadnie i kościotrupy. Szkoda, bo przydałby się chociaż zarys tego, co nas czeka – lecz z drugiej strony nie dziwię się producentom, że postąpili w taki właśnie sposób. Nie oszukujmy się, A Knight’s Quest nie jest jakąś arcyimmersyjną grą, która zarzuci nas skomplikowanymi dylematami moralnymi i wielowątkową fabułą. Sytuacja jest dosyć prosta: trafiamy do jakichś lochów, rozrabiamy i budzimy starożytne zło, po czym musimy zrobić porządek z całym tym bałaganem. Aby tego dokonać musimy odnaleźć równie mitycznych bohaterów. Koniec pieśni. Zanim jednak do tego dojdzie, przemierzymy całkiem sporą ilość wszelkiego rodzaju jaskiń, świątyń, dżungli i tak dalej, a właśnie to stanowi mocną stronę tego typu produkcji. Nie inaczej jest tym razem, gdyż pod względem grywalności A Knight’s Quest jest typową przygodową grą akcji i to nawet dość przyjemną. Nasz bohater będzie zatem przemierzał niezliczone ilości tunelowych map, w których czasami trzeba będzie poskakać czy przebiec po ścianie niczym sam Książe Persji. Co więcej, niekiedy trafi się nawet jakaś zagadka, której będziemy musieli poświęcić chwilę, aby ruszyć dalej. W międzyczasie pojawią się także oponenci, którzy choć pojedynczo nie stanowią szczególnego wyzwania, to w grupie bywają problematyczni. Czasami zdarzy się nawet poważniejszy przeciwnik, ale na szczęście gra pozwala nam zazwyczaj ominąć go i powrócić z lepszym wyposażeniem. Skoro już o sprzęcie mowa, to jak na rasową przygodówkę przystało, Rusty może nosić przy sobie wór przeróżnych ziół, regeneracyjnych mikstur i wszelakiej maści muchomorów. Co ważniejsze, poza rupieciami co jakiś czas znajdziemy też lepsze uzbrojenie, dzięki czemu będziemy mogli jeszcze skuteczniej eksterminować kolejne hordy przeciwników. Niby nic nadzwyczajnego, lecz produkcja rzeczywiście daje trochę zabawy.

Don Kichote z La Manchy to nie jest…

A Knight’s Quest jest całkiem sympatycznym tytułem, w który gra się nawet przyjemnie. Tym niemniej, jej co najwyżej quasi-zeldowa oprawa, zarówno wizualna jak i dźwiękowa, stoi na dość przeciętnym poziomie. Warstwa graficzna prezentuje się względnie nieźle, dopóki lokacje są w miarę ciemne i niewiele się w nich dzieje. Kiedy tylko pojawi się trochę światła, na jaw wychodzą pewne problemy, a największym z nich jest chyba niska jakość tekstur. Nie dość, że ktoś przesadził z nasyceniem kolorów, to jeszcze czasami w oczy rzucały się mocno widoczne piksele. Także niektóre poziomy były w najlepszym razie siermiężne. Najbardziej widać to na przedmieściach, które zwiedzamy na początku gry, a tym, co najmocniej raziło mnie w oczy, były sztuczne ograniczenia mapy w postaci świecącej wręcz siatki. Na szczęście dalej było trochę lepiej. Co się natomiast tyczy modeli i animacji, to były one poprawne. Postacie wprawdzie nie były najwyższych lotów, ale jednak pasowały do tego kreskówkowego klimatu, a ich ruchy nie kłuły w oczy. Mam z kolei wrażenie, że udźwiękowienie gry przeszło całkowicie obok mnie. Pod tym względem trzeba powiedzieć wprost, że jest jakoś tak… nijak. Coś tam słychać i w zasadzie tyle. Odgłosy walki, poruszania się i interakcji z otoczeniem po prostu są. Wydaje mi się, że właśnie z powodu tej kulejącej momentami oprawy A Knight’s Quest kojarzyło mi się z niegdysiejszymi produkcjami na PSX.

Za udostępnienie egzemplarza gry (PS4) do recenzji dziękujemy wydawcy Curve Digital.

Nasza ocena: 4/10

Nie ma co się łudzić, że A Knight’s Quest ma jakiekolwiek podejście do Legend of Zelda. Produkcja niewielkiego studia Sky9 Games to co najwyżej sympatyczna bieganina, skierowana raczej do młodszych graczy – starsi nie mają tu czego szukać.

Grafika: 3/10
Udźwiękowienie: 4/10
Fabuła: 4/10
Grywalność: 5/10
Exit mobile version