Site icon Ostatnia Tawerna

Kocia Japonia, samuraje, a w tym wszystkim pies Hank – recenzja animacji „Jak zostałem samurajem”

Koty bez dwóch zdań są świetnymi samurajami – zwinne, przebiegłe, a na dodatek zawsze spadają na cztery łapy. Jak niezdarny pies z wielkimi ambicjami poradziłby sobie na tym stanowisku? Odpowiedź na to pytanie przynosi animacja Jak zostałem samurajem.

Samuraj? Fucha tylko dla kotów

Animacja Jak zostałem samurajem zabiera widza do krainy przypominającej Japonię sprzed stuleci, z jedną drobną różnicą. Kraj zamieszkują jedynie koty. W każdej wsi mieszka kot samuraj, który dba o bezpieczeństwo jej mieszkańców. Nie wszyscy jednak są wystarczająco odważni, by służyć w roli obrońców. Przekonują się o tym koty z jednej miejscowości, którą samuraj porzucił w lęku przed nadchodzącym na nią atakiem. Wieś pozostała bez ochrony i dzięki pewnej intrydze jej nowym obrońcą zostaje niezdarny pies Hank. Jego podopieczni nie przyjmują tego najlepiej, a główny bohater zostaje wystawiony na próbę, aby udowodnić, że nawet zwykły kundel potrafi być zwinnym jak kot wojownikiem.

Niestety jest to jedna z tych animacji, po której seansie zastanawiam się, czy produkcje dla dzieci muszą być za każdym razem tak samo inspirujące i zaskakujące; czy każda musi nieść ze sobą jakieś niezwykle odkrywcze bądź moralizatorskie przesłanie.

Problem z fabułą Jak zostałem samurajem jest bardzo prosty – historia jest niezwykle przewidywalna, co sprawia, że dorosły widz w mgnieniu oka straci nią zainteresowanie. Jej przesłanie również nikogo nie zadziwi, ponieważ w podobnym stylu ten temat poruszany był chociażby w Mulan. Młodszych mogą przyciągnąć spektakularne sceny walki, których jest w animacji całkiem sporo, aczkolwiek trudno powiedzieć, czy sama opowieść zwróci ich uwagę.

Hank, główny bohater, także nie zachowuje się jak ktoś, kto ma dawać przykład dzieciakom. Do zniesienia staje się dopiero pod koniec, ponieważ przez resztę filmu albo zachowuje się jak lekceważący arogant, albo cały czas w siebie wątpi. Momentami sprawia wrażenie, jakby wcale nie starał się tak bardzo o tę posadę samuraja. O wiele łatwiej sympatyzować z postaciami drugoplanowymi, które da się lubić i które czasami powiedzą coś śmiesznego.

Wszechobecne żarty, czasem lepsze, czasem gorsze, można potraktować jako zaletę filmu. Mimo że zwykle są proste, to często nadają akcji humorystycznego tonu, co powoduje, że przyjemniej się ogląda.

Mimo że główny protagonista nie przypadł mi do gustu, nie oznacza to, że nie było w tej opowieści intrygujących i ciekawych postaci. Na uwagę zdecydowanie zasługuje antagonista Ika Chu, mała Emiko (która swoją drogą lepiej niż Hank sprawdziłaby się, grając pierwsze skrzypce), Szogun, Ohga i mój absolutny fawort – Chuck. Ten kot miał w sobie coś takiego, że chciało mi się śmiać na sam jego widok, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Kadr z filmu „Jak zostałem samurajem”

Słodkie kotki zawsze na czasie

Istnieje jednak powód, dla którego warto obejrzeć Jak zostałem samurajem. Estetycznie animacja jest niesamowita. Projekty postaci kotów, wioska, ubiór – wygląd to zdecydowanie główna zaleta produkcji. Pod tym względem na pewno jest wyjątkowa. Może również wzbudzić odrobinę nostalgii u widza, przypominając nieco styl Kung Fu Pandy, którą całe moje pokolenie dobrze wspomina z dzieciństwa.

Jednakże jest jedno „ale”, które może popsuć doznanie wizualne. Muzyka. W takim uniwersum oczekiwałam czegoś bardziej w stylu tradycyjnych japońskich utworów, azjatyckich rytmów wprost z czasów średniowiecza. Zamiast tego dostałam Gangnam Style – utwór, który przejadł się już chyba każdemu, kto nie mieszka pod kamieniem, co zniszczyło cały klimat, jaki zbudowała estetyka. Szkoda.

Kadr z filmu „Jak zostałem samurajem”

Może uda się następnym razem

Zakończenie historii Hanka zostawia bardzo duże pole do popisu pod względem ewentualnej kontynuacji. Jedna postać wspomina nawet o sequelu, łamiąc czwartą ścianę. Szczerze liczę, że taki powstanie, ponieważ świat przedstawiony w animacji to ciekawe miejsce, pięknie narysowane. Z wielką chęcią wróciłabym do tego świata, ponieważ uwielbiam koty. Mam nadzieję, że jeśli doczekamy się następnych części, to z inną oprawą muzyczną i lepszym pomysłem na fabułę, aby pociechy mogły wynieść z seansu coś wartościowego.

Na film Jak zostałem samurajem zapraszamy do kin Cinema City!

Nasza ocena: 6,1/10

Pies, który próbuje być równie zwinny jak kot, czyli Jak zostałem samurajem.

Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 6,5/10
Oprawa graficzna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 3/10
Exit mobile version