Site icon Ostatnia Tawerna

„Klucz Blackthorna”

Debiuty literackie wzbudzają wiele emocji – z jednej strony czytelnik jest zafascynowany tym, co może kryć się w książce nieznanego mu jeszcze twórcy, z drugiej pojawia się lęk przed jakością pozycji niedoświadczonego autora. Brak warsztatu pisarskiego, zbytnie idealizowanie postaci, nieodpowiednie łączenie wątków czy rażące naśladownictwo – to tylko niektóre z zarzutów stawianych początkującym prozaikom. Bardzo często zaznajomienie się z debiutem literackim kończy się wielkim rozczarowaniem, stratą czasu i łzami wylanymi nad poziomem pozycji, odbiorca woła o pomstę do nieba, a ta niestety nie nadchodzi.

Nie przeczę, że niezwykle trudno stworzyć obecnie coś na tyle interesującego i nowatorskiego, by przykuło uwagę czytelników, do tego jeszcze dobrze napisanego i z odpowiednio wykreowanymi postaciami. Próby podjęcia literackiej batalii często spełzają na niczym – w pewnym momencie śmiałek traci wenę, jego pomysły przestają być ciekawe, a historia wciągająca. Czy jednak każda zabawa z pisaniem, zwłaszcza ta nieopierzonego jeszcze autora, musi skończyć się porażką? Oczywiście, że nie. Wystarczy odrobina samozaparcia, główny składnik w postaci jakieś intrygującej idei oraz mnóstwo chęci. Z tych składników da się uwarzyć coś sensownego, zjadliwego i konkretnego.

Kevin Sands nie chciał być kolejnym autorem odcinającym kupony od sprawdzonych już pomysłów. Chciał stworzyć coś swojego – prostą, przynajmniej na pierwszy rzut oka, historię chłopca, którego życie zostaje wywrócone do góry nogami – dodać do tego odrobinę, ale dosłownie odrobinę fantastyki i otrzymać ciekawą i wciągającą literacką miksturę. Klucz Blackthorna to obecnie jeden z najlepszych debiutów tego roku.

Christopher Rowe większość swojego życia spędził w sierocińcu, gdzie za każdą, nawet najmniejszą, przewinę czekała go surowa kara. Owszem, zdobywał tam potrzebną wiedzę, jednak bardzo często szło to w parze z nabywaniem kolejnych siniaków. Jedyną „zaletą” przebywania w tej placówce był fakt, że mógł starać się o przyjęcie do odpowiedniej Gildii. Rowe nawet w najśmielszych snach nie marzył o tym, by dostać się do posiadającej wysoką renomę siedziby Aptekarzy, a to właśnie tam trafia pewnego dnia. Co więcej, przechodzi test i zostaje uczniem jednego z aptekarzy – Benedicta Blackthorna.

Mijają lata, Christopher sposobi się do przejęcia kiedyś sklepiku swojego mistrza – uczy się odróżniania poszczególnych składników, mieszanie ich, warzenia mikstur oraz… sprzątania. Bycie uczniem wymaga bowiem od niego także nieco bardziej przyziemnych obowiązków – zamiatania, mycia czy czyszczenia. Aż pewnego dnia Londyn nawiedza fala morderstw aptekarzy. Kto chce skrzywdzić członków Gildii? Dlaczego akurat oni stali się celami?

Jedną z zalet książki jest fakt, iż autor sztucznie nie przedłuża wydarzeń – wiemy, że Rowe jest uczniem, poznajemy kilka szczegółów dotyczących jego terminu i przeszłości, jednak pisarz nie serwuje nam kilkudziesięciu stron opisu, jak protagonista sposobi się do przyszłego zawodu. Podaje same konkrety, bez zbędnego tworzenia kolejnych fabularnych odnóg. Mieliśmy już tyle powieści o tym jak to młody bohater uczy się na maga/rycerza/zwiadowcę, że kolejna pozycja, która w nużący i szczegółowy sposób porusza tę tematykę, wydaje się zbędna.

Szczególnie że w tej historii to nie nauka Christophera stanowi główną oś fabularną książki, tylko morderstwa oraz zagadki, jakie musi rozwiązać chłopak. Rowe bardzo szybko zostaje rzucony na głęboką wodę, chcąc nie chcąc, musi wziąć udział w grze, o której istnieniu nie miał pojęcia. Co gorsza, ceną w niej może się okazać jego własne życie. A wszystko przez mistrza bohatera – Blackthorna, który daje chłopcu na urodziny specjalny prezent – kostkę skrywającą w sobie pewną tajemnicę.

I tak oto Rowe trafia w samo centrum religijnych i politycznych intryg. Nie dość, że musi odkryć klucz do rozwiązania zagadek (kostka to zaledwie wierzchołek góry lodowej), znaleźć osoby odpowiedzialne za morderstwa aptekarzy, a do tego jeszcze nie dać się zabić swoim oponentom. Żadna z tych rzeczy nie będzie łatwa, zwłaszcza dla nastoletniego chłopca. Christopher musi wykorzystać zdobytą w ciągu ostatnich lat wiedzę z zakresu aptekarstwa, języków obcych i szyfrologii.

 Sands jako jeden z nielicznych debiutantów postanowił bardziej „uczłowieczyć” nastoletniego protagonistę. Prawda jest taka, że w wielu powieściach skierowanych do młodszych czytelników główni bohaterowie okazują się o wiele mądrzejsi, zdolniejsi i sprytniejsi niż dorośli. Przeważnie są także niezniszczalni, żadna misja nie jest im straszna i niezwykle rzadko zawodzą. Christopher nie należy do tej kategorii wyidealizowanych postaci, stąd moja uwaga o „uczłowieczeniu”. Rowe ponosi porażki, nie wszystko mu się udaje, nie jest herosem, który jednym wymachem nogi powali setki przeciwników. To zwykły chłopak – jego największą zaletą okazuje się inteligencja; nabyta, wyuczona i wyćwiczona, a nie otrzymana tuż po urodzeniu.

Czytelnik wraz z bohaterem, i jego przyjacielem Tomem rozwiązuje poszczególne zagadki i odkrywa  tajemnice Blackthorna. A te okazują się niezwykle ciekawe i bardzo niebezpieczne, gdyż gdyby to, co ukrywa aptekarz, wpadło w niepowołane ręce, świat nie byłby już taki sam.

Jak już pisałam, Rowe znajduje się w centrum religijnych i politycznych intryg. Z jednej strony to walka o władzę, nie tylko o tron Anglii – akcja powieści ma miejsce w 1665 roku, zatem ci, którzy znają historię Wysp, wiedzą, jakie nastroje panowały tam wówczas – ale także o wpływy w Gildii Aptekarzy, z drugiej mamy bardzo istotny wątek wiary. Do tego należy dodać także tajemnicę skrywaną przez Benedicta, która może doprowadzić do obalenia Karola II. Przy tej książce naprawdę nie można się nudzić.

Klucz Blackthorna to niezwykle udany debiut literacki Sandsa. W tamtym roku za granicą ukazała się druga część serii, w tym wyjdzie trzecia. Mam nadzieję, że i u nas Wilga zdecyduje się na wydanie kontynuacji przygód Christophera, gdyż ten tom to dopiero początek emocjonujących zdarzeń, jakie czekają na bohatera.

Exit mobile version