Site icon Ostatnia Tawerna

Kaczy wehikuł czasu!

Kaczor Donald przez długie lata był moim ulubionym – a właściwie jedynym czytanym od deski do deski – czasopismem. W związku z tym postanowiłam skorzystać z możliwości i wsiąść do wehikułu czasu skonstruowanego przez Diodaka i tym sposobem przypomnieć sobie, co podobało mi się najbardziej. Gotowi na podróż w czasie do lat dziewięćdziesiątych? Ruszajmy!

Teczka w kiosku

Dzisiaj dzieciaki zazwyczaj kupują gazety w salonikach prasowych i Empikach. Ja jednak jestem jeszcze z tego pokolenia, które biegało co tydzień do pobliskiego kiosku. Nie było wówczas możliwości prenumeraty (albo ja nie zdawałam sobie z tego sprawy), więc zanosiło się do kioskarza podpisaną imieniem i nazwiskiem teczkę, do której sprzedawca regularnie odkładał zamówione przez nas czasopismo (a może powinnam napisać prenumerowane?).

W każdy poniedziałek wybierałam się z wypiekami na twarzy do kiosku, by zostawić tam całe kieszonkowe. Drobne pieniądze wymieniałam na Kaczora Donalda, najbardziej wypasione czasopismo lat dziewięćdziesiątych! Co tam jakieś Bravo, Popcorny czy inne DD Reportery. To przygody kaczek interesowały mnie najbardziej!

Pierwszy komiks

Co ciekawe nie zdawałam sobie wówczas sprawy z tego, iż w Kaczorze Donaldzie najważniejsze są komiksy. Obrazkowe opowieści były dla mnie tak naturalne, że absolutnie nie miałam pojęcia o ich wyjątkowości. A przecież to jeden z pierwszych ogólnodostępnych zagranicznych komiksów dla młodszych czytelników, jaki się ukazał na Polskim rynku! Jasne mieliśmy rodzimych Kajko i Kokosza, Koziołka Matołka czy Małpkę Fiki-Miki, jednak to nie było to samo…

Ponadto poza regularnym tygodnikiem, na łamach Egmontu ukazywał się również Gigant, czyli czasopismo z disnejowskimi komiksami wydawane w latach 1992-2000. Zebranie całej serii, której grzbiety tworzyły obrazek, było marzeniem niejednego dzieciaka! Ponadto ze względu na objętość, Giganty najczęściej brało się ze sobą w podróż, by w każdym momencie móc walczyć z nudą. Przecież książki w pierwszej dekadzie życia są jeszcze passe!

Ogranicza cię tylko wyobraźnia

Warto podkreślić, że Kaczor Donald nie był jedynie pustą, nic nieznaczącą rozrywką. Na jego łamach można było przeczytać wiele przydatnych informacji, zwłaszcza wtedy, gdy Hyzio, Dyzio i Zyzio dzielili się swoją wiedzą małych skautów. Dzięki temu nauczyłam się, jak zachowywać się w lesie, co robić w trakcie burzy, oraz jak chodzić, by się nie zmęczyć. Do dziś pamiętam grafikę przedstawiającą chód „bladej twarzy” (człowieka stawiającego stopy na zewnątrz) i Indianina (chodzącego prosto).

Ponadto dzięki przeróżnym gadżetom dołączanym do czasopisma, bawiłam się w detektywa, superszpiega, podróżnika, poszukiwacza skarbów, naukowca… chyba mogłabym tak wymieniać do jutra. Swoją drogą jestem bardzo ciekawa, jaka zabawka szczególnie utkwiła wam w pamięci. Dla mnie są to okulary z lusterkami, dzięki czemu można było obserwować kogoś, kto szedł za nami.

A jak to wygląda dzisiaj?

Przyznam się szczerze, że do Kaczora Donalda podchodzę z wielkim sentymentem i wciąż zdarza mi się czytać stare Giganty. Ponadto od dłuższego czasu zabieram się za kupno Życia i przygód Sknerusa McKwacza i po cichu marzę o tym, że wyjdzie u nas kolekcjonerska seria komiksów o kaczkach podobnie jak w Hiszpanii. A wam jak się kojarzy tygodnik Kaczor Donald? Też biegaliście do osiedlowego kiosku?

Exit mobile version