Nazistowskie umiłowanie do okultyzmu od lat wałkowane jest przez popkulturę. Wśród całej masy tytułów, wykorzystujących motyw mistycznego wunderwaffe, komiks Fabiena Nury’ego udowadnia, że jednak nie wszystko zostało jeszcze powiedziane.
Historia przedstawiona w komiksie jest wielowątkowa, wypełniona mnóstwem postaci i tocząca się jednocześnie na kilku arenach działań. Oś intrygi stanowi bardzo nietypowe podejście do wampiryzmu. Brak tutaj archetypowych elementów takich jak krzyże, trumny, kołki lub czosnek. Nie ma też zamieniania się w nietoperze czy strachu przed światłem słonecznym. Ba, nadnaturalnych istot z komiksu nie można nawet określić jako krwiopijców, gdyż ten motyw w ogóle się nie pojawia.
Nury proponuje inne, bardziej autorskie spojrzenie, w ramach którego strzygi są nieśmiertelnymi istotami, przenoszącymi się z ciała do ciała za pomocą krwi. Gdy jedna powłoka zostaje śmiertelnie zraniona lub się zestarzeje, wyszukiwany jest kolejny „nosiciel”. Nie można tego określić jako zupełnie nowatorski pomysł – zmienianie ludzkich powłok przez nadnaturalną istotę pojawiało się już w takich filmach jak: W sieci zła (z upadłym aniołem jako oprawcą) czy Ukryty (tu z kolei złodziej tożsamości to kosmita), aczkolwiek nigdy nie spotkałem się z połączeniem tego motywu z wampirami. Dodatkowo krwiolubne monstra są czymś wyjątkowym dla świata przedstawionego. Nie ma tu miejsca na armię potworów, przez wszystkie strony komiksu przewijają się jedynie dwie tego typu istoty: Vlad Dracula i jego brat Radu.
Bad Blood
Skąd zatem tytułowy Legion? Otóż wspomniane rodzeństwo posiada zdolność „zainfekowania” kilku osób na raz, co skrzętnie planują wykorzystać naziści. Za sprawą Radu powstać ma potężna armia dronów, połączonych jednym umysłem i nie zważających na rany poniesione w walce. Smaczku dodaje fakt, że głównym ciałem dla kolaborującego z Niemcami wampira jest mała dziewczynka. W ten sposób Nury korzysta z typowego dla horrorów tropu, w którym niewinne dziecko, jak by się zdawało, jest jednocześnie istotą z piekła rodem. Wątek brata Vlada jest też o tyle ciekawy, że ma najbardziej osobisty wymiar. Jednocześnie oglądamy dramat rodziców, którzy wiedzą że ich pociecha nie jest już sobą oraz zachowanie sąsiadów z pobliskiej wsi, którzy boją się mitycznych strigoi.
To jedno oblicze konfliktu. Przeciwstawić się planom podoju świata próbuje rumuński ruch oporu, angielska siatka szpiegowska (z kiepsko napisanym śledztwem, gdyż czytelnik zna wszystkie tajemnice przed bohaterami), a także sam Dracula, który pod różnymi postaciami stara się wytropić brata. Jednocześnie po stronie niemieckiej toczy się konflikt pomiędzy dowódcami, mającymi zupełnie odmienne (i ukryte) ambicje i cele. Przeładowanie wątkami sprawia, że ciekawy punkt wyjściowy gubi się w natłoku licznych historii pobocznych. Wiele postaci zostaje wprowadzonych i wymienionych z imienia, by przepaść bez większego wpływu na fabułę. Wampiry zaś zdają się dawać jedynie występ gościnny, zamiast pełnić główną rolę w opowieści. Problemem jest też sama kulminacja: zbyt skromna i przez to mało satysfakcjonująca. Mam wrażenie, że opowieść ta sprawdziłaby się dużo lepiej w telewizji, gdzie byłoby więcej czasu na odpowiednie wybrzmienie wszystkich elementów.
Transatlantyk
O ile krwiopijcy w czasach II wojny światowej nie są częstym tematem, tak jeszcze mniej typowym zjawiskiem jest kooperacja pomiędzy twórcami z USA i Europy. Choć wielkie wydawnictwa takie jak DC i Marvel korzystają z usług artystów z całego świata, bardzo rzadko zdarza się by europejski tytuł powstawał we współpracy z rysownikiem z innego kontynentu. Recenzowany komiks zalicza się do takich wyjątków, gdyż francuskiego scenarzystę od strony graficznej wsparł John Cassaday. Za swoje pracę dorobił się nawet komiksowego Oscara, czyli nagrody Eisnera. Lecz jego styl, który zyskał uznanie kapituły jest czymś, co zupełnie nie odpowiada mojemu gustowi. Nie odmówię mu technicznej biegłości, aczkolwiek nie potrafię tego aspektu rozpatrywać w ramach wad lub zalet. Szczególnie, że fotorealistyczne i drobiazgowo oddane twarze zestawiane są z pustymi tłami. Komiks posiada ciemną paletę barw, a jego bohaterami są głównie podstarzali faceci, co dodatkowo nie ułatwia odnalezienia się w meandrach fabuły.
Na pochwałę zasługuje za to wydanie OMG. Miałem wcześniej do czynienia z wersją opublikowaną na rynek w USA (zakupionym zresztą od Kasi z OMG) i… daleko jej do jakości, jaką otrzymuje polski czytelnik. Amerykańska odsłona posiadała miękką okładkę oraz słabe tłumaczenie (nawet Niemcy mówią Scheiss zamiast Scheisse). Tymczasem w Polsce Jam jest Legion posiada twardą oprawę, wysokiej jakości papier i przedmowę oraz posłowie.
Wampiry bez zębów
Większość frankofońskich tytułów, z jakimi miałem do czynienia, była dla mnie komiksami środka – ani marnymi, ani wybitnymi. Jam jest Legion nie zmieni mojego podejścia. Fabien Nury stworzył solidne podstawy do swojego dzieła, które później rozmienił na drobne poprzez przeładowanie bohaterami oraz wątkami fabularnymi. Jest to w dalszym ciągu solidna pozycja dla fanów grozy i popkulturowego okultyzmu, aczkolwiek dało się z tego tematu wyciągnąć dużo więcej.
Nasza ocena: 7/10
Fabien Nury zaoferował całkiem nowatorskie podejście do wampiryzmu, po czym przywalił je dziesiątkami historii pobocznych oraz bohaterami, którzy nie potrafią zaangażować czytelnika. Powstało w ten sposób przyjemne czytadło, marnujące niestety okazję na stanie się czymś więcej.Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 9/10