Witam moich kochanych, tawernianych fanów! Z tej strony Wasz ukochany Deadpool! Pewnie już wiecie, bo spojrzeliście na tytuł, ale i tak Wam powiem, że zostałem królem! A jak to się stało? Sprawdźcie!
Potężnym królem będę, więc…
Ostrzegam: bój się Deadpoola! No dobra, trochę mnie poniosło, ale przyznajcie, że sobie zanuciliście pod nosem? Ale zostawmy Disneya, nim nas pozwie. Choć teraz, od kiedy z Loganem też tam jesteśmy, to może tego nie zrobią? Tak czy inaczej, skupmy się na Królu Deadpoolu (czyli na komiksie o mnie! I Jeffie! I Elsie! I… dobra, zamykam nawias). No to mamy tu historię o tym, jak… zostałem królem! No kto by się spodziewał? A jak do tego doszło? A właśnie, że wiem! Zabiłem poprzedniego króla. I to króla potworów. Nie, nie Godzillę. Innego i przez to sam zostałem zacząłem być władcą potworów. I to różnych. Takich wielkich jaszczurów (nie, nadal nie ma tu Godzilli), ludzio-zwierząt, ogromnych galaret, zwierzoludzi, dziwnych kosmitów, ożywionych skał i innych, takich jak widać niżej na obrazku. I dołączył do mnie Jeff, czyli uroczy rekin lądowy. Oraz Elsa Bloodstone. Po drodze pojedynkowałem się z synem Kravena i czymś, co przypominało symbionta (tego od Venoma). Ogólnie dużo się działo, ale ponieważ to opis ogólny, to więcej nie zdradzę. Musicie sami przeczytać!
Ha! I tak się reklamuje komiks! Ale jeszcze Wam mało? Mam opowiedzieć o scenariuszu, oprawie graficznej, wydaniu, podsumowaniu? No dobra, to trochę nudne, ale skoro publika chce… No i Aga. Wiecie, szefowa Tawerny. Ona to sprawdza i by mi nie przepuściła. I Damian też nie. To znowu szef komiksów. A Joanna, szefowa korekty, to nawet mi wypomniała, że nie została wspomniana! Strasznie dużo szefów w tej Tawernie. Ale niech będzie, lecimy!
O, to ten obrazek o którym wspomniałem w akapicie!
Niech żyje… królowa!
A całą historię, której jestem gwiazdą i głównym bohaterem napisała wybitna pisarka, scenarzystka i komiksiarka, zdobywczyni nagrody Eisnera, twórczyni Czarnej Wdowy czy Hawkeye: Kate Bishop Kelly Thompson. I tak, specjalnie opisałem ją tak, by użyć jak najwięcej feminatywów. Komuś nie odpowiada? No, to skoro sobie wyjaśniliśmy, to wróćmy do tematu. Muszę przyznać, że z panią Thompson dobrze mi się współpracowało i dała mi spore pole do popisu. Wiecie, dużo żartów, łamania czwartej ściany, śmieszków, ale też akcji i mordobicia w stylu 18+! No i dostałem Jeffa. Wprawdzie nie do końca od Thompson, tylko od Gwenpool, ale i tak jestem wdzięczny, bo to urocze stworzonko, które pokochacie. No i miałem bliskie spotkanie z Elsą (ale nie aż tak, jak myślicie, świntuchy!). Gościnnie wpadł Kapitan Ameryka i nawet Wolverine. Ogólnie mogę powiedzieć, że w zeszycie dostaniecie to, co deadpoolowcy lubią najbardziej! W drugiej części robi się mroczniej i poważniej. Myśleliście, że stary Wade to tylko żarty? Otóż pokazuję tam nieco inny charakter. Hej, w końcu jestem królem, i muszę jakoś reprezentować moich poddanych. Ale nie martwcie się, brutalności nadal nie brakuje. Krew bryzga, kończyny latają, zwroty akcji są, emocji nie brakuje. No nie ma co narzekać!
A, dodam jeszcze, że pod koniec jest sporo połączeń z przybyciem na Ziemię Knulla i komiksem Król w czerni. Jak to u Marvela, był event, trzeba było dać każdemu się wykazać. Jeśli czytaliście, to macie tu uzupełnienie. Ale jeśli nie, to również dacie sobie radę i ogarniecie fabułę, nie ma się co martwić.
Ja i Elsa walczymy z takimi złolami od Knulla. Idealne do albumu rodzinnego!
Podziwiajcie mnie!
Może Was zaskoczę, ale muszę też trochę pomarudzić. Ale myślę, że sami mnie zrozumiecie. Bo widzicie, początek komiksu Król Deadpool (wiem, znacie tytuł, ale ponoć tak SEO lepiej wyłapuje), pod kątem graficznym nieco zawodzi. Nie widać tam mnie (ani Jeffa, ani nawet Elsy) w całej okazałości! A to straszny błąd. Tak nie móc podziwiać rekina lądowego, rudej laski i głównego bohatera. Kadry są chaotyczne, zbliżenia, hehe, zbyt duże, detali brakuje. Czasem trudno odgadnąć, kto jest kim. Zwłaszcza, że moje podwładne potworasy wyglądają… specyficznie i niecodziennie. Bądźmy szczerzy, psuje to odbiór. A ponieważ to jest początek, to może niektórych zrazić. Ale nie zniechęcajcie się! Jak mówi stare polskie przysłowie – nie oceniaj komiksu po pierwszych 94 stronach (to dopiero jego ¼). Dalej robi się lepiej, bardziej kolorowo, dokładniej. Jak to mawiają mądrzy recenzenci – kreska jest wyraźna, paleta barw współgra z akcją, rysownik współpracuje ze scenarzystką. No sami wiecie, przecież ciągle czytacie jakieś recenzje. Także, żeby nie plagiatować, powiem Wam, że wszystko gra i macie Deadpoola w całej okazałości i wspaniałości! No i Jeffa też. I Elsę. I resztę. Nawet tego złego ziomka, z którym walczę.
I to wcale nie jest Godzilla! Wszelkie podobieństwo czysto przypadkowe!
Wszystko gra, na 102!
Zakładam, że nawet przez chwilę nie wątpiliście, że Król Deadpool to świetny komiks. I dlatego w Tawernie kazali mi go napisać (hello, Wade z tej strony, niech Was nie zwiedzie podpis pod recenzją). Normalnie byście zajrzeli i pomyśleli „o, Deadpool, to musi być dobre” i nie czytali dalej. A tak „o, Deadpool pisze o Deadpoolu, zaje…fajnie, przeczytam!”. Tak że trochę tam graficzne problemy są, może parę oczywistych wydarzeń się rozgrywa, ale ogólnie, to jest git! Tylko nie wiem, czy jeszcze się mówi „git”… Ale wiecie, o co chodzi? A jak nie, to po prostu przeczytajcie!
Pozdrowionka i całuski dla wszystkich, którzy to przeczytali!
PS. Miało być coś o wydaniu. No to Egmont się spisał, wydanie fajne, w miękkiej oprawie, dodali parę okładek i szkiców. Jakby ktoś chciał mnie rysować, to może sobie podpatrzeć i poćwiczyć.
Bez Wolverine’a się nie liczy 😀
Nasza ocena: 7,8/10
Deadpoolowo, ale i mrocznie i poważnie. Serio, jest git!
Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 10/10
Oprawa graficzna: 6,5/10
Wydanie: 7/10